"Nadzieja" była pierwsza. Potem wzniosły się chińskie "Pytania do niebios". Za nimi ruszyła amerykańska "Wytrwałość".
Dzieli nas średnio ponad 220 milionów kilometrów. Średnio, bo odległość między Ziemią a Marsem zmienia się w zależności od momentu wędrówki wokół Słońca. W 2003 roku mieliśmy Czerwoną Planetę dosłownie na wyciągnięcie ręki – w odległości 56 milionów kilometrów.
A wzajemne położenie planet nie jest bez znaczenia, kiedy chcemy ruszyć w kierunku niebieskich zachodów słońca. Korzystne nadarza się co 26 miesięcy. Okazji takich od wielu lat nie marnujemy. W 2020 nie zmarnowaliśmy aż trzech.
Z okna startowego w zeszłym roku skorzystały Zjednoczone Emiraty Arabskie, wysyłając 19 lipca w kierunku Marsa sondę Hope (ang. nadzieja). Pomyślny start zaliczyły również chińska misja Tianwen-1 (23 lipca) oraz amerykańska Mars 2020 z łazikiem Perseverance (30 lipca). Wszystkie trzy sondy miały dotrzeć do celu w lutym 2021 roku.
Arabskiej i chińskiej już się to udało. Na orbitę Marsa sondy weszły odpowiednio 9 i 10 lutego. Na efekty ich pracy nie musieliśmy długo czekać.
Arabska Hope zdążyła nam już pokazać fotografię wykonaną dzień po wejściu na orbitę Marsa.
Tianwen-1 zrobiła czarno-białe zdjęcie planety.
Kilka dni później Chińska Narodowa Agencja Kosmiczna pochwaliła się nagraniem wykonanym przez jej sondę. Możemy obserwować powierzchnię planety widzianą z orbity.
Łazik NASA lada moment także powinien zakończyć podróż. A może dopiero zacząć? Lądowanie Perseverance planowane jest na 18 lutego.
Co zobaczymy, gdy już rozgości się na powierzchni Marsa? Może niebieski zachód słońca?
Bo na Czerwonej Planecie słońce zachodzi na niebiesko. To efekt związany z rozpraszaniem światła, w którym istotny jest rodzaj cząsteczek, na przykład pyłów, jakie na swojej drodze napotkają promienie.
Widok ten jest jednocześnie kojąco znajomy i niepokojąco kosmiczny. Czy to dlatego podejmujemy kolejne próby zbadania Marsa? Wystarczająco bliskiego i podobnego Ziemi, byśmy byli przekonani, że znajduje się w naszym zasięgu, i wystarczająco odległego i odmiennego, by fascynować i rzucać wyzwania?
Przyjazne 140 stopni
Na razie misje na Marsa to loty bezzałogowe, ale celem każdej jest krok do przodu w kierunku wysłania tam człowieka.
Ale dlaczego Mars? Czy nie moglibyśmy za cel obrać też innej planety?
- Przede wszystkim dlatego, że jest w naszym zasięgu – mówi John Franklin Hall, ekspert Polskiej Agencji Kosmicznej (PAK), który przez 24 lata pracował w NASA, a do 2017 roku pełnił tam funkcję dyrektora ds. kontroli eksportu i współpracy międzyagencyjnej. - Nie możemy na przykład wysłać załogowej misji na Merkurego. Nie przetrwalibyśmy tam. Poza tym, Mars jest najbliższą Ziemi planetą, jeśli chodzi o klimat i budowę – zauważa Hall.
"Najbliższą", co oznacza temperatury między minus 140 stopni Celsjusza zimą na biegunach, a około 20 latem na równiku. Gdy zestawimy je z wenusjańskimi - tam przekraczają 400 stopni - marsjańskie rzeczywiście wyglądają dość podobnie do ziemskich.
A co z Księżycem? - Mars jest dużo ciekawszy niż Księżyc, bardziej zróżnicowany geologicznie, a przyspieszenie grawitacyjne Marsa jest na tyle duże, że pozwala swobodnie poruszać się po powierzchni – tłumaczy praktyczne aspekty badania Czerwonej Planety doktor Natalia Zalewska, geolog planetarny z Centrum Badań Kosmicznych Polskiej Akademii Nauk (CBK PAN).
Nic o nas bez nas
Możemy więc myśleć o posłaniu człowieka na Marsa. I myślimy na poważnie. Takie plany mają i Europejska Agencja Kosmiczna (ESA), i Rosjanie, i Chińczycy, i Amerykanie. Pierwszych załogowych misji można się – optymistycznie – spodziewać w latach trzydziestych XXI wieku. Choć Elon Musk wielokrotnie sygnalizował ambitniejsze plany – miałaby to być kwestia nawet kilku najbliższych lat.
Ale po co właściwie chcemy wysłać człowieka na Marsa? O ile chęć ujrzenia na własne oczy zjawiskowego niebieskiego zachodu słońca może być kusząca, to jednak biorąc pod uwagę koszty i ryzyko, wydaje się to ekscentrycznie romantycznym powodem.
- My, ludzie, jesteśmy gatunkiem odkrywców. Zawsze poszukujemy wiedzy. A odkrycia dokonywane przez człowieka przynoszą taką wiedzę i doświadczenie, jakich roboty nie są w stanie nam dostarczyć. Jest zdecydowanie więcej możliwości odkrywania i zdobywania informacji, kiedy robimy to osobiście, niż kiedy robią to bezzałogowe misje – twierdzi Amerykanin.
Zalewska dodaje, że w krótkiej perspektywie wysłanie człowieka na Marsa nie ma większego sensu ekonomicznego: - Jednak kiedy będziemy myśleć długofalowo, to zorientujemy się, że podróże kosmiczne mogą przynieść nie tylko bogatą wiedzę naukową, ale zapoczątkować chociażby turystykę kosmiczną, nie mówiąc już o poszukiwaniu złóż.
A Hall zwraca uwagę, że eksploracja Marsa może nam też powiedzieć co nieco o Ziemi, o naszych początkach, naszym pochodzeniu. Bo nie dość, że jesteśmy bliskimi sąsiadami, to jeszcze, przyjmując kosmiczne warunki, podobnymi do siebie.
Ale przypatrując się Marsowi, możemy też spojrzeć w przyszłość. - Bo jeśli istniało tam jakieś życie, to co się z nim stało? I czy los ten stanie się też naszym udziałem, gdy nie będziemy ostrożni? – zastanawia się ekspert PAK.
Nie tak szybko
Próby wysłania pierwszych sond w kierunku Marsa podejmowano już wcześniej, równolegle do misji księżycowych.
Pierwsi na podbój ruszyli radzieccy inżynierowie. W 1960 roku próbowali wysłać sondę międzyplanetarną Mars 1M, która miała przelecieć obok Czerwonej Planety i wykonać zdjęcia. Ambitny plan przerodził się w porażkę. Już po 300 sekundach lotu utracono kontrolę nad rakietą. W 324. sekundzie trzeba było wydać jej komendę samozniszczenia.
Pionierskiego udanego przelotu obok Marsa dokonała w 1964 roku amerykańska sonda Mariner 4, autorka pierwszego zdjęcia Czerwonej Planety zrobionego z przestrzeni kosmicznej.
Później jeszcze wielokrotnie Mars dawał naukowcom do zrozumienia, że jest wyzwaniem. - Cały kosmos jest trudny, a Mars jest trudny szczególnie – ocenia Hall. Na tę planetę wysłano ponad 60 misji, mniej niż połowa zakończyła się sukcesem. Ale te, które się powiodły, dostarczyły imponującej ilości danych i pozwalały coraz śmielej marzyć, że pewnego marsjańskiego dnia będziemy niebieski zachód słońca oglądać na własne oczy.
Do lat 90. misje na Czerwoną Planetę realizowały tylko USA i ZSRR. Ten duopol, zakotwiczony w zimnowojennym wyścigu, spróbowała przełamać dopiero Japonia, wysyłając w 1998 roku sondę Nozomi. Nazwa orbitera (jap. nadzieja) nie przełożyła się jednak na efekty. Po licznych komplikacjach i próbach korygowania planu, w 2003 roku sonda przeleciała 900 kilometrów nad powierzchnią Czerwonej Planety i weszła na orbitę wokółsłoneczną.
Potem na Marsa ruszyła Europejska Agencja Kosmiczna, w czerwcu 2003 rozpoczynając trwającą do dziś misję Mars Express.
Długi marsz, na końcu pytania
Pierwsza bezzałogowa marsjańska misja Chińczyków realizowana była we współpracy z rosyjską agencją kosmiczną Roskosmos. 8 listopada 2011 roku z kosmodromu Bajkonur wystartowała rakieta Zenit-2. Na jej pokładzie znajdowała się rosyjska sonda Fobos-Grunt, która miała przetransportować chińską Yinghuo-1 na orbitę Marsa. Fobos z powodu awarii nie wyszedł jednak nawet poza ziemską orbitę. 15 stycznia 2012 roku spłonął w atmosferze.
Nie były to bynajmniej pierwsze kroki Chin w eksploracji przestrzeni kosmicznej. Początki ich programu kosmicznego sięgają połowy lat 50., gdy przy technologicznym wsparciu ZSRR pracowano nad umieszczeniem pierwszego chińskiego satelity na orbicie ziemskiej. Po rozejściu się dróg Moskwy z Pekinem w 1960 roku Chińska Republika Ludowa już samodzielnie budowała między innymi rodzinę rakiet Długi Marsz. Wszystko to działo się jednak w cieniu rywalizacji między Amerykanami a Rosjanami.
W latach 90. stało się jednak jasne, że kto nie chce zostać w tyle, musi postawić na kosmos. I tak w 1992 roku ruszył program Shenzhou, który zaowocował pierwszym chińskim załogowym lotem kosmicznym. Shenzhou 5 z astronautą Yangiem Liwei rozpoczął lot 15 października 2003 roku i po ponad 21 godzinach wrócił na Ziemię.
Chiński program kosmiczny nabrał po tym rozpędu.
I dziś, po kilku latach od nieudanej misji sondy Yinghuo-1, Chińczycy, już bez udziału Roskosmosu, wysłali w kierunku Marsa bezzałogowy statek z orbiterem, lądownikiem i łazikiem. Na razie wszystko idzie zgodnie z planem. Tianwen-1 (nazwę misji oznaczającą "Pytania do niebios" zaczerpnięto z tytułu wiersza starożytnego poety Qu Yuan) weszła na orbitę planety. W maju lądownik ma osiąść na równinie Utopia Planitia w północnej okolicy okołobiegunowej. Wtedy łazik rozpocznie badanie powierzchni: skał i lodu.
Co za życie
Te są dla naukowców niezwykle ekscytujące, bowiem to właśnie w skałach i dzięki lodowym wskazówkom badacze mają nadzieję odnaleźć ślady życia. Kiedy już dobrze wiemy, że powszechne występowanie wody w stanie ciekłym na powierzchni Marsa nie jest w obecnych warunkach możliwe, bo z powodu ciśnienia przechodzi ona prawie natychmiast z formy stałej do gazowej, czyli sublimuje, oznak dawnego życia szukać będziemy w miejscach, gdzie ciekła woda w dalekiej przeszłości występowała.
A o tym, gdzie mogła występować, powiedzieć mogą między innymi skały osadowe. Choć nie tylko - takich informacji szuka się także na powierzchni, analizując formę ukształtowania terenu. Ta na Marsie - mającym średnicę około połowę mniejszą niż Ziemia - zachwyca rozmachem.
Kratery uderzeniowe, rozległe równiny, ogromne wulkany, z których największy Olympus Mons, ponad trzy razy wyższy niż Mount Everest, jest najwyższą znaną górą w Układzie Słonecznym. Dalej jaskinie, płaskowyże, doliny, polarne czapy lodowe, kaniony, w tym system kanionów Valles Marineris o długości prawie pięciu tysięcy kilometrów i głębokości do siedmiu kilometrów. Dla porównania Wielki Kanion ma długość 446 kilometrów i niecałe 2 kilometry głębokości.
W obfitości form Mars bije więc Księżyc na głowę i kusi, żeby badać i szukać życia. Pytanie tylko – jakiego właściwie?
Jeszcze w latach 70., gdy amerykańska sonda Viking 1 zrobiła zdjęcie tworu geologicznego o kształcie przypominającym twarz, wyobraźnia wielu szybowała w kierunku znaków pozostawionych nam przez obcą cywilizację. Dziś już jednak mamy o wiele skromniejsze oczekiwania.
- Poprzednie misje marsjańskie odkryły niewielkie ilości metanu – mówi Zalewska. - Powstało pytanie, jakiego pochodzenia może być ten metan. Wiemy, że może być on wytwarzany nie tylko przez wulkany, ale także na drodze organicznej, przez bakterie – wyjaśnia geolog i dodaje, że w historii Marsa istniała możliwość życia mikrobów w środowisku beztlenowym. Naukowcy wymieniają tutaj właśnie bakterie i ewentualnie archeony.
Archeony, czyli jednokomórkowce występujące na Ziemi w wielu środowiskach, ale z marsjańskiego punktu widzenia mogą nas interesować te, które na naszej planecie znaleźliśmy w wodach gorących, silnie zakwaszonych, silnie alkalicznych, solankach, gejzerach.
Łazikiem, któremu jako jeden z głównych celów wyznaczono poszukiwanie śladów życia, jest Perseverance (ang. wytrwałość) z amerykańskiej misji Mars 2020. Mają mu w tym pomóc narzędzia o nazwach i możliwościach, które brzmią dokładnie tak, jak wymaga tego opowieść o eksploracji Czerwonej Planety.
- Perseverance został wyposażony w ramanowski spektrometr z laserem ultrafioletowym SHERLOC do wykrywania związków organicznych, czego nie miał jego "starszy brat" Curiosity – mówi Zalewska. - Dodatkowo do poszukiwania śladów życia będzie służyć rozbudowana wersja spektrometru i laserów ChemCam o uaktualnionej nazwie SuperCam.
Spektrometr to narzędzie stosowane do interpretacji widma powstającego w wyniku oddziaływania różnego rodzaju promieniowania na materię. To między innymi dzięki temu możemy na odległość badać skład chemiczny obiektów astronomicznych.
W związku z tym, że Perseverance ma szukać oznak życia, nieprzypadkowo na miejsce lądowania wybrano krater Jezero. Ponad 3,5 miliarda lat temu zagłębienie na zachodnim obrzeżu równiny Isidis, powstałe po uderzeniu meteorytu, komety lub planetoidy, wypełniły wody rzek nanoszących osady z okolicy. Tak powstałe jezioro mogło być - jak przypuszczają naukowcy - miejscem, gdzie pojawiły się mikroorganizmy. Jeśli tak, zostały po nich ślady w osadach na dnie lub brzegach zbiornika. To dlatego suchy teraz, martwy, jeden z tysięcy marsjańskich kraterów daje nadzieję badaczom.
Narzędzia do analizowania składu wierzchniej części skorupy ma także łazik chińskiej misji, którego jednym z głównych zadań będzie stworzenie geologicznej mapy Marsa.
Co ważne, wszystkie dotychczasowe odkrycia związane ze składem mineralnym i budową powierzchni Czerwonej Planety, co jakiś czas pobudzające wyobraźnię nie tylko naukowców, dokonane zostały na odległość. Do tej pory w ziemskich laboratoriach mogliśmy tylko przebadać marsjańskie meteoryty. Próbek skał pobranych bezpośrednio z powierzchni nie mieliśmy. Ma to zmienić Perseverance. NASA chce, by łazik przygotował próbki, które w przyszłości będzie można zabrać na Ziemię.
- Jeśli udałby się eksperyment z pobraniem próbek i potem przetransportowanie ich przez kolejną misję do nas, to nareszcie dotknęlibyśmy kawałka Marsa – zauważa Zalewska. - Taką próbkę można by poddać wielu badaniom laboratoryjnym, czego bezpośrednio sprzętem na łaziku nie można wykonać ze względu na ograniczoną wagę pojazdu. W konsekwencji zbadalibyśmy dokładniej, jaki jest skład skał marsjańskich i czy zawierają one jakieś życie.
Amerykański łazik czeka też inne pionierskie zadanie – eksperyment MOXIE (ang. Mars Oxygen In-Situ Resource Utilization Experiment). Ma on sprawdzić, czy uda się pozyskać z wszechobecnego na Marsie dwutlenku węgla (stanowi on aż 95 proc. składu atmosfery) tlen, który będzie służył nie tylko jako gaz do oddychania, ale także jako składnik paliwa rakietowego. - Na łaziku zamontowana jest mała skrzyneczka, w której będzie przeprowadzana taka reakcja chemiczna – mówi Zalewska.
Ta mała skrzyneczka niech będzie też dowodem - kto wbrew wszelkim znakom na niebie i ziemi wciąż nie wierzy - że człowiek na Marsie to nie tylko marzenie, ale i konkretny cel. A każda kolejna misja - amerykańska, chińska, rosyjska, indyjska czy europejska - do tego celu nas przybliża.
Kiedy jednak wrócimy na Ziemię, rozmyte kosmiczną perspektywą granice państw nabierają ostrości.
Witamy w gronie
Stany Zjednoczone przywykliśmy uznawać za lidera eksploracji przestrzeni kosmicznej. O pozycję tę przez lata walczyli z USA Sowieci, do czasu jednak, kiedy rozwój Chin nabrał przyspieszenia, a Państwo Środka zaczęło zwiększać nakłady na program kosmiczny.
W 2016 roku, gdy program załogowych lotów NASA trwał w zawieszeniu, a Amerykanie latali na Międzynarodową Stację Kosmiczną (ISS) na pokładzie rosyjskich Sojuzów, Chińczycy opublikowali białą księgę, zawierającą plan narodowej aktywności w przestrzeni kosmicznej. A plan jest ambitny i wielokierunkowy, bo zakładający nie tylko eksplorację Księżyca i Marsa, ale ukończenie do 2022 roku prac nad międzynarodową stacją orbitalną Tiangong, a w dalszej perspektywie badanie Jowisza.
- Choć w chińskim programie kosmicznym kluczową rolę odgrywa państwo, to do udziału w nim dopuszczanych jest coraz więcej firm prywatnych. W 2018 roku było ich około 30, a obecnie liczba ta wzrosła do około 100 – mówi Damian Wnukowski, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM), specjalizujący się w relacjach gospodarczych między USA i Chinami. - Chińska Republika Ludowa stara się tym samym czerpać z państwowo-prywatnego modelu funkcjonującego w USA – dodaje.
Wnukowski zwraca jednak uwagę, że w przypadku Chin często niejasne są granice pomiędzy tym, co prywatne i państwowe: - Wojsko i inne służby mogą kontrolować przedsiębiorstwa zaangażowane w projekty kosmiczne. Dzięki wsparciu państwa firmy mają między innymi zapewnione finansowanie, ale jednocześnie ograniczona swoboda badań może wpływać na mniejszą innowacyjność w dłuższym okresie.
A przykład tego, jak działa model państwowo-prywatny w Stanach Zjednoczonych, mieliśmy okazję obserwować w maju zeszłego roku, kiedy z kosmicznym rozmachem wystartowała historyczna misja Demo-2, pierwszy amerykański załogowy lot przygotowany we współpracy NASA i prywatnej firmy SpaceX należącej do Elona Muska. Cały świat patrzył, jak Robert Behnken i Douglas Hurley, w towarzystwie niebieskiego, cekinowego dinozaura, startują z przylądka Canaveral rakietą Falcon 9, by po 19 godzinach na pokładzie kapsuły Dragon przycumować do ISS.
- Władze Chin nadają programowi kosmicznemu wysoką rangę z uwagi na to, jak wpływa on na rozwój gospodarczy państwa oraz jego prestiż i pozycję na arenie międzynarodowej. Jest wyrazem ambicji Chin oraz ich przynależności do grona światowych mocarstw – mówi Wnukowski i dodaje, że właśnie dlatego program będzie kontynuowany, a jego finansowanie i zaangażowanie instytucji państwowych utrzymane pomimo kryzysu wywołanego pandemią.
Nowe terytoria
Z budowaniem pozycji na arenie międzynarodowej wiąże się też nie mniej ważny niż gospodarczy aspekt obecności chińskiej w kosmosie – militarny. Przestrzeń kosmiczna traktowana jest przez Pekin jako terytorium strategiczne, a więc ważne dla ochrony państwowych interesów. Status taki nadano jej chociażby w ustawie z 2015 roku dotyczącej bezpieczeństwa. Siły zbrojne stały się istotną częścią programu kosmicznego.
Ponadto Chiny, tak jak i USA, równolegle do inwestowania w naukowo-badawcze misje, rozwijają swoje systemy satelitarne i broni antysatelitarnej. Nie pozostaje to bez wpływu na relacje obu państw. A nie można tutaj pominąć roli jeszcze jednego gracza.
- Rosja odgrywa rolę państwa rywalizującego w przestrzeni kosmicznej z USA na równi z Chinami – ocenia Mateusz Piotrowski z PISM, specjalista od polityki wewnętrznej, zewnętrznej i bezpieczeństwa USA. - Stany Zjednoczone nadal są państwem wiodącym, jeżeli chodzi o aktywność i wykorzystanie przestrzeni kosmicznej, tak w sferze cywilnej, jak i wojskowej. Jednak według opracowań amerykańskich agencji wywiadowczych ta pozycja zajmowana przez USA jest zagrożona, przede wszystkim z powodu aktywności Chin i Rosji o charakterze militarnym, jak na przykład testy broni antysatelitarnej – wyjaśnia Piotrowski.
Na początku 2019 roku Agencja Wywiadowcza Departamentu Obrony USA (DIA) opublikowała raport "Challenges to Security in Space", w którym wskazano, że to właśnie Chiny i Rosja podejmują w przestrzeni kosmicznej kroki zagrażające działalności innych państw oraz w kwestii tej "rzucają wyzwanie" Stanom Zjednoczonym.
Zdaniem Piotrowskiego amerykańską odpowiedzią na wzrost zagrożenia ze strony Pekinu i Moskwy jest proces reorganizacji wojska.
W sierpniu 2019 roku odtworzono samodzielne, istniejące w latach 1985-2002 Dowództwo Kosmiczne. Odtworzono, bo po 2002 roku zostało ono wcielone w struktury Dowództwa Strategicznego. Kolejnym krokiem było powołanie w grudniu 2019 roku Sił Kosmicznych Stanów Zjednoczonych (United States Space Force – USSF), do zadań których należą między innymi nadzór nad potencjalnymi zagrożeniami na orbicie dla zaplecza cywilnego i wojskowego czy kontrola oraz dowodzenie jednostkami kosmicznymi i operacjami z wykorzystaniem satelitów. W czerwcu ubiegłego roku natomiast Departament Obrony przyjął strategię obrony kosmicznej. W dokumencie, podobnie jak w raporcie Agencji Wywiadowczej, zwraca się uwagę na militarny charakter działania Chin i Rosji w przestrzeni kosmicznej.
- Kosmos przestał być traktowany jako "pozaziemska" sfera wsparcia działań prowadzonych na lądzie, morzu czy w powietrzu – zauważa Piotrowski. - Stał się pełnoprawną domeną operacyjną ze wszystkimi tego konsekwencjami, w tym rozciągnięcia na przestrzeń kosmiczną podejścia dotyczącego przenikania się domen operacyjnych, zgodnie z którym działania w żadnej ze sfer nie pozostają bez konsekwencji dla innych. Wynikiem tego są dostrzegalne napięcia i zbrojenie się państw, którym moim zdaniem jednak daleko do wyścigu zbrojeń w kosmosie – ocenia ekspert.
Choć działania mocarstw w przestrzeni kosmicznej wpływają coraz mocniej na relacje między tymi państwami, nie bez znaczenia jest wykorzystywanie programów kosmicznych w polityce wewnętrznej. Przestrzeń kosmiczna - zdaniem Piotrowskiego - na czele z utworzeniem sił kosmicznych, stanowiła istotny element kampanii reelekcyjnej Donalda Trumpa. - Jeżeli dołożymy do tego rywalizację z Chinami, to bez cienia wątpliwości można już mówić o wewnętrznym znaczeniu tych kwestii – zaznacza analityk.
A jak to wygląda w przypadku Chin? - Sukcesy w rozwoju programu kosmicznego są wykorzystywane w polityce wewnętrznej jako symbol skuteczności i osiągnięć Komunistycznej Partii Chin – twierdzi Wnukowski. - Mają one zwiększyć jej prestiż, uznanie i szacunek w społeczeństwie chińskim, a tym samym umocnić jej władzę – dodaje.
"Gwiezdne wojny" to nie w gwiazdach?
Czy więc działalność człowieka w kosmosie jest narzędziem politycznym zbudowanym na rywalizacji, które nawet niebieskie zachody słońca zasnuje militarnym cieniem?
- Kilkukrotnie już spotkałem się z terminem "Gwiezdnych wojen 2.0" w odniesieniu do aktualnych napięć w przestrzeni kosmicznej. Padające oskarżenia o militaryzację kosmosu są faktem, byłbym jednak ostrożny z odwoływaniem się do militarnego wyścigu kosmicznego – zaznacza Piotrowski.
Według niego Chiny, USA i Rosja są zainteresowane badaniem i rozwojem technologii, które pozwolą na prowadzenie działań militarnych w przestrzeni kosmicznej. Oficjalnie jednak wskazuje się na potrzebę rozwoju systemów ochrony infrastruktury kosmicznej, między innymi satelitów komunikacyjnych, rozpoznawczych czy nawigacyjnych. - Przynajmniej tak czynią Stany Zjednoczone – mówi Piotrowski.
A gdy chodzi o kosmiczną działalność przynoszącą postępy na polu naukowym, według eksperta PISM ważniejsza od rywalizacji między państwami będzie współpraca. - Oczywiście to, kto pierwszy z powodzeniem wyśle załogową misję na Marsa, będzie miało znaczenie. Długoterminowo istotniejsza jest jednak ciągłość badań i budowa sojuszniczej współpracy, choćby tylko o charakterze naukowym – podkreśla. Ocenia, że największe szanse mają tu właśnie Stany Zjednoczone, jeśli będą współpracować z Europejską Agencją Kosmiczną czy pojedynczymi państwami aktywnymi w kosmosie, na przykład z Japonią.
Również według Johna F. Halla z Polskiej Agencji Kosmicznej to dzięki współdziałaniu, a nie rywalizacji poczynimy w zakresie eksploracji kosmosu większe postępy. - Mars będzie w lutym tłocznym miejscem. I myślę, że to świetnie – mówi ekspert PAK. - Przestrzeń kosmiczna jest trudna i droga. Coraz częściej nie da się jej badać w pojedynkę – dodaje.
Marsjańskie misje, które wystartowały w lipcu zeszłego roku są tego znakomitą ilustracją, bo zarówno przy amerykańskiej Mars 2020, arabskiej Hope, jak i chińskiej Tianwen-1, pracowali naukowcy z całego świata, na przykład w budowę wyposażenia chińskiego łazika zaangażowane były francuski oraz austriacki instytut badawczy.
- Korzyści z kooperacji są większe. Nie tylko w naukowym sensie, ale i ze względu na międzynarodową współpracę – ocenia Hall.
A współpraca w dziedzinie badań kosmosu daje - według eksperta PAK - poczucie współzależności i przynosi zrozumienie, że wciąż dzielimy wszyscy tę samą planetę i musimy się o nią troszczyć.
Także wtedy, gdy opuszczamy jej atmosferę.
Początek
Trzy sondy podróżowały w kierunku Czerwonej Planety od lipca zeszłego roku. Hope należąca do Zjednoczonych Emiratów Arabskich weszła na orbitę Marsa 9 lutego, chińska Tianwen-1 dzień później. NASA powinna zameldować się lada moment. Każda z tych misji jest w jakimś sensie historyczna. Hope realizuje pierwszą międzyplanetarną podróż krajów arabskich. Tianwen-1 czeka jeszcze lądowanie i wypuszczenie na powierzchnię planety łazika, który będzie ją badał przez około 90 dni. Jeśli badanie się powiedzie, Chiny będą pierwszym krajem, któremu uda się zrealizować wszystkie te trzy elementy w ramach swojej pierwszej wyprawy na Marsa. Łazik Perseverance dostał natomiast niejedno pionierskie zadanie, a przygotowanie próbek do wysyłki na Ziemię można uznać za jedno z ważniejszych.
Są u celu. A to przecież początek.
Będziemy od "Nadziei" wyczekiwać informacji dotyczących klimatu, od "Pytań do niebios" wieści na temat tego, co pod powierzchnią, a "Wytrwałość" być może wyprodukuje tlen z dwutlenku węgla.
W kolejce do następnego okna startowego, w 2022 roku, czeka Rosalind Franklin, druga odsłona misji ExoMars. Łazik Europejskiej Agencji Kosmicznej i Roskosmosu miałby między innymi badać wodną historię planety.
A wody w ziemskich rzekach może jeszcze sporo upłynąć, zanim kiedyś sami zrobimy zdjęcie niebieskiego zachodu słońca.
Autorka/Autor: Joanna Górnikowska
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: NASA/JPL-Caltech/MSSS/Texas A&M Univ