- Dwadzieścia pięć lat żyłem w Polsce, którą rządzili komuniści. To było ćwierć wieku fruwania, pływania i zatapiania się w absurdzie. Od 2015 roku robię dokładnie to samo, choć nie za sprawą komunistów, ale prawicy, która w wielu miejscach nie rożni się od tych pierwszych w zakresie metod sprawowania władzy - mówi Krzysztof "Grabaż" Grabowski w rozmowie z tvn24.pl.
Wokalista, autor tekstów, poeta i dziennikarz. Lider zespołów Pidżama Porno oraz Strachy na Lachy. Jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci polskiej sceny rockowej. Krzysztof "Grabaż" Grabowski z wykształcenia jest historykiem, studia ukończył na Uniwersytecie imienia Adama Mickiewicza w Poznaniu. Od początku swojej działalności artystycznej w latach osiemdziesiątych niezmiennie porusza w swoich tekstach aktualne tematy polityczne i społeczne.
Estera Prugar: Jak się czujesz?
Krzysztof "Grabaż" Grabowski: Szczerze mówiąc, różnie. Taka sinusoida nastroju i zdrowia. Nie umieram, ale szału nie ma.
Jeżeli pytasz o zdrowie, to ani razu nie byłem w szpitalu. Długi czas funkcjonowałem sobie, czując się jak na wakacjach i w pewnym momencie nawet mi się to spodobało, bo nie trzeba było robić wszystkich rzeczy, które robiłem przed pandemią, gdy w domu bywałem rzadko, a teraz jestem w nim często. Znalazłem sobie ulubione miejsce na kanapie, gdzie - nie ukrywam - spędziłem sporo czasu, ale później przyszły wakacje i upały, więc zacząłem pisać płytę, którą już skończyłem.
Ostatnimi czasy czuję się średniawo, ale walczę z tym - podjąłem program naprawczy, poszedłem do lekarza, bo już można, tak że cały czas staram się trzymać tego byka za rogi.
Ostatnia płyta Pidżamy Porno "Sprzedawcy jutra" ukazała się kilka miesięcy przed wybuchem pandemii.
To była płyta pisana tu i teraz, ale niestety pandemia nam ją zabrała. Pierwsze reakcje po jej wydaniu były bardzo fajne, recenzje były w większości spoko, ale to wszystko zostało skasowane. Show-biznes nie znosi próżni. Mieliśmy wyprzedane wszystkie koncerty na 2020 rok, a było ich mnóstwo. Mieliśmy też zagrać chyba na wszystkich letnich festiwalach, ale to również się nie stało i cała ta zawartość tekstowa gdzieś się rozeszła, nad czym wielce ubolewam. Nawet gdzieś mam te straty finansowe, które ponieśliśmy, bo każdy takie poniósł, ale ten materiał rozbłysnął i zgasł za szybko.
Z drugiej strony, kiedy dziś słucha się tekstu "Tu trzeba krzyczeć, trzeba się drzeć", trudno wyobrazić sobie lepsze podsumowanie ostatniego roku w Polsce.
Kiedy dziewczyny wyszły na ulicę, to na transparentach pojawiły się między innymi cytaty z moich piosenek i był to dla mnie powód do wielkiej satysfakcji, ale wiesz - dziewczyny dziś już nie wychodzą na ulice. Mamy nowy ład.
Szedłeś ze Strajkiem Kobiet?
Nie lubię uczestniczyć w demonstracjach, bo zawsze czuję się na nich zagubiony. To nie jest miejsce dla mnie. Natomiast każdy taki ruch wspieram tym, co umiem robić najlepiej, czyli piosenkami. Zrobiłem to również tym razem, napisałem utwór, który miał w sobie odniesienia do sytuacji ze Strajku i zagrałem go na Nowy Rok - "Nonsens, czyli stroiciel wiolonczel". On się zresztą ukaże na nowej, właśnie nagrywanej płycie Strachów [na Lachy - red.].
Jesteś rozczarowany tym, że protesty ustały?
Trochę tak. Pamiętam, jak kiedyś podczas wywiadu zapytano mnie, czy widzę sposób na to, aby odsunąć ten rząd od władzy. Odpowiedziałem: tak, milion kobiet musi wyjść na ulice. Nie zdawałem sobie sprawy, nie wyobrażałem sobie nawet, że rządzący wyślą na te kobiety policję, która będzie je pałować, gazować i zachowywać się tak, jak się zachowywała. To jest dla mnie niepojęte i kiedy na to patrzyłem, włosy wychodziły mi z głowy.
Ostatecznie protesty zostały zduszone represjami, a na dodatek słaba opozycja stwierdziła, że te strajki nie są im na rękę, ponieważ zabierają sporą część szumu informacyjnego - tortu, który im się należy. A tu nagle pojawiła się siła, która nie dała się wykorzystać, tylko stawiała swoje warunki. Koniec końców, okazało się, że tej siły nie starczyło, aby dotrwała do wiosny, zachowując swoją skuteczność i żywiołowość do teraz, kiedy można by już spokojnie demonstrować, bo liczba zakażeń spada i byłby dobry moment. Moim zdaniem to wszystko nastąpiło o kapkę za wcześnie, ale z drugiej strony - w tamtym momencie, po decyzji Trybunału Konstytucyjnego w sprawie prawa do aborcji - nie można było nie protestować.
Kiedy rozmawialiśmy trzy lata temu, powiedziałeś, że podnosisz ręce i brakuje ci słów. A dzisiaj?
Dzisiaj ręce się załamują i to codziennie. Nawet niedawno, kiedy czytałem o ostatnim sejmowym wystąpieniu Rzecznika Praw Obywatelskich Adama Bodnara [wystąpienie z piątku 21 maja 2021 roku - red.] i o tym, jak "pisostwo" potraktowało ten urząd i tego człowieka, który zrobił dla przestrzegania prawa w Polsce naprawdę wiele. Chyba nikt tyle nie zrobił, co profesor Bodnar. Już nawet nie mam siły pluć, bo zaschło mi w ustach.
Musiałbym siedzieć i komentować tę rzeczywistość na okrągło, a nie mam na to siły. To, co się dzieje w tym kraju, nie jest na moje nerwy. Jakaś gehenna olbrzymia.
Jak bardzo skłóceni są w tym momencie Polacy?
Jeśli o to chodzi, to cały czas szczytujemy. Ciągle płyniemy na wysokiej fali nienawiści. Większość z nas zdaje sobie chyba sprawę z tego, że ta nienawiść zaprowadzi nas donikąd, ale nie sposób z niej zeskoczyć. Każdy dzień przynosi nowe impulsy, nowe sprawy, które ścinają z nóg i już dawno przestaliśmy mówić, że "teraz to już przegięli", bo przeginają cały czas. Kiedy zobaczyłem, że po ogłoszeniu Nowego Ładu PiS cały czas ma czterdzieści procent poparcia w sondażach, to już w ogóle się załamałem.
Jesteś historykiem, a historia pokazuje, że pewne trendy społeczne i polityczne pojawiają się cyklicznie, podobnie jak stało się przy okazji ostatnich wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych.
Tam doszło do wielkiego przełamania, w listopadowych wyborach prezydenckich zwyciężył demokrata w miejsce zatwardziałego, zapyziałego republikanina. Społecznie do kolejnego przełamania doszło również po styczniowych atakach na Kapitol Stanów Zjednoczonych. Dostali karty do tego, aby sytuacja mogła się zmienić i to się dzieje.
A u nas prezydentem został wiadomo kto i zszedł on teraz do podziemia. Słychać go tylko czasami, ale to bardziej pomlaskiwanie niż próba ocalenia tego kraju. Absolutna pomyłka.
Przy ostatnich wyborach Rafał Trzaskowski na chwilę rozbudził nadzieję w tej części osób, które nie popierają PiS-u i uważają, że jest to największa gangrena, jaka mogła nas spotkać. Dla mnie te rządy są porównywalne z komuną niemalże. Mechanizmy sprawowania władzy za komuny były bardzo podobne do tych, które stosowane są dziś. Jeszcze nie wsadzają ludzi do więzienia za poglądy i można je w jakiś, też ograniczony sposób wygłaszać, ale łańcuch wokół naszej szyi zaciska się coraz mocniej i mocniej. Idzie na zwarcie.
Co się stanie, kiedy dojdzie do zwarcia?
Rozwalą nas na łopatki, co jakiś czas rzucając ludowi mannę, ale nie będą się przejmować ludźmi. Jeszcze nie ustosunkowałem się do tego świeżo ogłoszonego Nowego Ładu, bo na razie wolałem się w niego nie zagłębiać, ale lada dzień będę musiał to zrobić, żeby wiedzieć, na czym stoję.
To znaczy?
Kiedy pod koniec lat dziewięćdziesiątych zakładałem firmę, to od tego czasu ona sobie po prostu funkcjonowała - raz w miesiącu wysyłałem przelewy do urzędu skarbowego i do ZUS-u, i wszystko toczyło się mechanicznie. Natomiast od czasu pandemii wydarzyły się rzeczy, które sprawiły, że musiałem uczyć się nowego ZUS-u, nowych podatków, profilu zaufanego, e-PUAP-u… Rzeczy, które mnie - jako człowieka piszącego piosenki - po prostu przerastają. Śpiewając, nigdy nie podejrzewałem, że dojdzie do sytuacji, gdy będę się poważnie zastanawiać nad zaprzestaniem tej działalności, przynajmniej jako właściciel firmy.
Myślałeś o tym?
Cały czas o tym myślę, ale właśnie dlatego na razie się w to nie zagłębiam, żeby się nie dołować! Koncerty może ruszą w czerwcu i wtedy będę musiał się przygotować i odpowiedzieć sobie na pytanie o to, na czym stoję i jakie będą moje dalsze kroki.
To będą kroki związane z zespołami czy z prowadzeniem ich jako właściciel firmy?
Nie, wiadomo, że oba zespoły będą funkcjonować, ale nie wiem jeszcze, jak to ująć urzędowo, bo w tej chwili jestem bezradny. Po tym, co wspominano mi już w księgowości, to są rzeczy, które mi się w głowie nie mieszczą. Umówmy się, że przed lockdownem jako zespół funkcjonowaliśmy bardzo dobrze, wiodło nam się fantastycznie, ale teraz, kiedy już zaczniemy grać, to będziemy pracować za jedną trzecią stawki sprzed pandemii. Jeżeli do tego dojdą jeszcze domiary - za komuny się tak mówiło, że dla prywaciarzy były domiary - czyli proponowanie warunków podatkowych, które są dla nas nie do przyjęcia, to okaże się, że będę musiał do tego dopłacać.
Jestem tylko człowiekiem, który siedzi, czasem weźmie gitarę, czasami ułoży jakąś piosenkę, później ją nagra i wyda - nie mam aspiracji do bycia Elvisem Presleyem, zarabiania wielkich pieniędzy i posiadania jachtów. Jestem zwykłym, normalnym człowiekiem, który śpiewa swoje piosenki i to wszystko. Natomiast ta cała machina, która próbuje się teraz do mnie wprowadzić i śle na mnie kartacze - obawiam się, że mnie to przerośnie, bo nie jestem przygotowany na walkę z czymś takim.
Do tego doszło również zamieszanie w związku z rządową pomocą dla artystów.
Tak. W kwestii dofinansowań, kryteria ich przyznawania były chore - jedni mogli skorzystać z tego programu, a inni zostali z niego w jakiś dziwny sposób wykluczeni.
Tak, jak mówiłem: od 1998 roku prowadzę działalność gospodarczą związaną z obsługą moich dwóch projektów, bo tak było wygodniej - jestem człowiekiem, który sam siebie reprezentuje. Miałem i nadal mam te firmy, i jako tako mogłem do tego programu przystąpić, co też uczyniłem. Natomiast później dowiedziałem się, że większość moich kolegów i koleżanek działa wyłącznie w oparciu o umowy o dzieło, z czego wyniknął przeogromny syf. Środowisko zostało skłócone momentalnie. Ja z tej okazji poprztykałam się nawet z Kazikiem [Staszewskim - red.].
W tej chwili koncerty ciągle jeszcze są zablokowane.*
Czytałem gdzieś, że jednak rząd ma znieść te obostrzenia dotyczące zespołów muzycznych, bo podobno nawet cyrki mogą już funkcjonować [rozmowa odbyła się jeszcze przed decyzją rządu w tej sprawie - red.]. Natomiast co jakiś czas odświeżam sobie różne strony i cały czas nie ma oficjalnych informacji, czy rzeczywiście nas wypuszczą i będziemy mogli robić to, co umiemy i lubimy robić, co robiliśmy przed pandemią.
Zostaliśmy ostatni. Zdawałem sobie sprawę z tego, że tak będzie, ale jednak jest już najwyższy czas, aby powiedzieć: albo rybka albo pipka, bo nie można cały czas funkcjonować w zawieszeniu.
Słyszałem też takie głosy, że to zemsta za Kazika, za wszystkie bóle, które są większe niż mniejsze [chodzi o piosenkę "Twój ból jest lepszy niż mój" o wizycie Jarosława Kaczyńskiego na cmentarzu, w czasie gdy nekropolie były zamknięte - red.].
*Według rozporządzenia Rady Ministrów z dnia 25.05.2021, od 4 czerwca będą możliwe koncerty na otwartym powietrzu, z udziałem publiczności, do 250 osób i przy zachowaniu odległości 1,5 m pomiędzy uczestnikami, którzy będą musieli mieć zakryte usta i nos, ponadto nie będą mogli spożywać napojów lub posiłków. Do limitu 250 osób nie będą wliczane osoby zaszczepione przeciwko COVID-19.
Autoryzujesz to?
O Kaziku? To oczywiście żart, ale niektórzy do takich wniosków doszli i się nimi podzielili. Ja tylko powtarzam, bo nie przypisuję sobie autorstwa akurat tej anegdoty. Natomiast faktem jest, że dalej pozostajemy zamknięci, jako jedyni.
Boisz się tego, że te koncerty po otwarciu będą inne, że zmieni się publiczność?
Bardzo się tego boję. Myślę, że po pandemii ludzie nie będą mieli na tyle dużo pieniędzy, aby sobie pozwolić na korzystanie z kultury w takim zakresie, w jakim robili to wcześniej. Tak, jak już mówiłem, mieliśmy wyprzedane wszystkie koncerty na zeszły rok, później one zostały odwołane, ale w wakacje udało nam się zagrać kilka razy i nie było tam szału frekwencyjnego. W Poznaniu nie przyszło nawet trzystu osób.
Pandemia pokazała, że kultura nie jest pierwszą potrzebą człowieka?
W Polsce na pewno nie jest. Znam ludzi z branży muzycznej, którzy w 2020 roku nie byli na żadnym koncercie, a mówimy o osobach, dla których bywanie i pisanie o koncertach jest pracą. Jeżeli oni radzą sobie w życiu, nie wykonując tego, co do nich należy, no to jak mówić o ludziach, którzy tworzą normalną publiczność.
Był rok bez kin, muzeów, koncertów i ludzie jakoś żyją. Dużo rzeczy przeniosło się do internetu i tam rodziły się nowe gwiazdy, że wspomnę tu o mojej przyjaciółce Sanah, z którą spotkaliśmy się w ramach listopadowego koncertu online nagrywanego w Szczecinie - wcześniej o niej nie słyszałem, ale sprawdziłem, z kim gram i zobaczyłem osiemdziesiąt milionów odsłon jednej, drugiej i trzeciej piosenki.
Show-biznes naprawdę nie znosi próżni. My wszyscy, którzy potrafiliśmy się poruszać po jego meandrach w normalnych warunkach, nie do końca odnaleźliśmy się w nim podczas pandemii. Ja, kiedy słyszę hasło "online", to zimne muchy zaczynają chodzić mi po grzbiecie i piach wstępuje na usta, bo nie ma nic bardziej sztucznego niż takie granie. Na szczęście nawet na tych koncertach internetowych było zwykle chociaż kilka osób, na których mogliśmy skupić uwagę. Koncert jest wtedy, gdy gra się dla publiczności, jeśli gra się bez niej - to się nazywa próba. Zupełnie inaczej nastawiasz się na jedno, a zupełnie inaczej na drugie.
Wspomniałeś, że skończyłeś pisać piosenki. Kiedy można spodziewać się nowej płyty Strachów na Lachy?
Jesienią, ale to oczywiście zależy od tego, czy będziemy mogli grać w klubach, bo wydawać płytę i nie koncertować z nią, to już przerabialiśmy z Pidżamą Porno. Napracowaliśmy się nad albumem i dane nam było się nią cieszyć niecałe pięć miesięcy. Dlatego na pewno nie zaryzykuję kolejnego wydania bez koncertów, ale wierzę, że już będzie można.
O czym pisałeś przez ostatni rok?
Zawsze piszę o tym samym: o Polsce i o złej miłości. Jestem strasznie monotematyczny, jeśli o to chodzi i na tej płycie również tak będzie, choć pojawi się też utwór ekologiczny, który to temat także dotyka naszego kraju.
Może piosenka o złej miłości do Polski?
Ciężko traktować nasz kraj jako złą miłość, bo to, co złe, nie jest winą kraju, ale ludzi, którzy sprawują władzę. To jest źródło wszelkiego zła, zwłaszcza w przypadku tej konkretnej władzy.
Kochasz Polskę?
Nie wyobrażam sobie życia gdziekolwiek poza nią. Jestem polski aż do bólu. Nieprzetłumaczalny na inne języki.
A nie masz wrażenia, że to brzmi trochę jak syndrom sztokholmski?
Coś jest na rzeczy. Dwadzieścia pięć lat żyłem w Polsce, którą rządzili komuniści. To było ćwierć wieku fruwania, pływania i zatapiania się w absurdzie. Od 2015 roku robię dokładnie to samo, choć nie za sprawą komunistów, ale prawicy, która w wielu miejscach nie rożni się od tych pierwszych w zakresie metod sprawowania władzy. Biorąc pod uwagę, że człowiek ma jedno życie, to wnioski nie są zbyt pozytywne, bo tak naprawdę w tym kraju żyło się fajnie przez pięć, może sześć lat, a później wiadome siły zaczęły znów to wszystko psuć, nadgryzać i sprawiać, że zaczęło pleśnieć.
Czym są te wiadome siły?
Rząd, ale nie tylko ten, również wcześniejsze, które trzęsły tym krajem i działały nikczemnie, mając w głębokim poważaniu społeczeństwo, które jest czymś bardzo złożonym - nie jest jednolite i nie jest jedną wielką ciemną masą. A tak nas traktują.
Przecież po co się idzie do władzy? Po to, żeby się nachapać. To jest jakaś cecha wspólna wszystkich ekip, które rządziły Polską po 1989 roku, a niestety również wcześniej. Władza daje możliwości korzystania z pieniędzy. Popatrz, jak w tej chwili wygląda państwo polskie - czy jakiekolwiek stanowisko jest sprawowane przez osobę tylko dlatego, że zna się na tym, co robi? Nie. Wszystko jest obdzielane z klucza partyjnego i nie jest istotna czyjaś znajomość tematu. Ważne, że jest swój. To jest chore i do niczego dobrego nie doprowadzi. To tak, jakby onkologów wymienić na ludzi z partii, którzy coś słyszeli o medycynie, bo byli kiedyś u lekarza. Tak to wygląda, a do tego dochodzą sposoby manipulacji przy sprawowaniu władzy, które obecna ekipa opanowała do perfekcji. Myślę, że na podstawie rządów PiS niejedna osoba będzie mogła napisać niezłą pracę profesorską, obnażając te wszystkie sztuczki psychospołeczne, które stosują.
Jakie to sztuczki?
Zacznijmy od 500 plus. Nie ma co ukrywać, że było to genialne posunięcie. To, że oni przez tyle czasu są u władzy i cały czas mają czterdzieści procent poparcia, wynika właśnie z tego - rzucania nieswoimi pieniędzmi. Starsi ludzie, których jest w naszym kraju dużo, mają wrażenie, że wreszcie pojawił się ktoś, kto im coś dał. Nie zdają sobie sprawy z tego, że to "się daje" zabierane jest komuś innemu, a suma summarum również im.
Do tego dochodzi zupełnie bezradna opozycja, która nie ma żadnego pomysłu na to, jak się przeciwstawić prawicy i efekty są takie, jakie obserwujemy.
Co się musi stać, aby sytuacja w Polsce się zmieniła?
Nie wiem, nie mam pomysłu. Byliśmy blisko w czasie wyborów prezydenckich, później byliśmy blisko po decyzji trybunału Julii Przyłębskiej, kiedy kobiety wyszły na ulice. Były jeszcze protesty przedsiębiorców, ale wszystko było brutalnie pacyfikowane przez policję. Swoją drogą, kiedy ta rzeczywistość się zmieni, trzeba będzie szukać zupełnie nowych ludzi do policji, bo nie wyobrażam sobie funkcjonowania kraju z tymi samymi ludźmi, którzy biegali po ulicach, pałując kobiety.
Każde g***o kiedyś przestaje śmierdzieć. Myślę, że to nas w końcu czeka w bliższej lub dalszej przyszłości, ale jeśli dojdzie do zmiany, to ona będzie musiała się opierać na obietnicy naprawienia tych wszystkich szkód, które PiS wyrządził Polsce. Wydaje mi się, że takie programy już powstają, bo naprawdę musimy wiedzieć, co zmienić w prawie, co zrobić z instytucjami, które to prawo wykonują. Roboty jest mnóstwo i trzeba się na to przygotować, bo że sytuacja się zmieni, jest pewne. Wszystko się zmienia, nawet Cesarstwo Rzymskie upadło.
Kiedy może dojść do tej zmiany?
Z jednej strony ona musi nadejść, ale z drugiej - biorąc po uwagę wszystkie błędy PiS-u, ich wszystkie samobójstwa wizerunkowe, które sprawiły, że część ludzi mówiła: "teraz to już na pewno padną", a oni dalej, niczym niezatapialni, zawsze gdzieś te łby wystawiali - zawsze ich jest na wierzchu. A my dalej załamujemy ręce i zastanawiamy się, kiedy ten upadek w końcu nastąpi. Co się musi wydarzyć, żeby ludzie się od nich odwrócili? Nie wiem, bo wydawać by się mogło, że już wszystko się stało. W wielu przypadkach ocierali się wręcz o polityczny kanibalizm, gdy w biały dzień, w białych rękawiczkach robili rzeczy, które dla ludzi wyznających inne zasady niż oni były nie do pomyślenia, uwierzenia czy zaakceptowania. Zaciskamy pięści, zgrzytamy zębami, ale to w niczym nie pomaga.
Może ta grupa zgrzytająca zębami jest po prostu w mniejszości?
Oczywiście, że tak, masz rację. Ja zawsze funkcjonowałem jako mniejszość. Od początku, z wyjątkiem 1989 roku, byłem w mniejszości. Wszystkie wybory, których trzeba było dokonać, ja dokonywałem w grupie, która była mniejsza. Natomiast nawet wtedy nie dotykało mnie to w bolesny sposób. Nie tak bolesny, jak to się dzieje teraz.
Jak sobie z tym radzisz?
Wczoraj wyłączyłem telewizor, a dzisiaj go nie włączyłem. Tylko, wiesz, to jest chowanie głowy w piasek, trzeba sobie z tego zdawać sprawę, ale czasami po prostu psychicznie nie wyrabiam. Kiedy rozmawiam ze znajomymi, z chłopakami z zespołu, to załamka jest po całości. Chodzimy jak zombie, które nic nie mogą zrobić, daleko od przełomu.
Ta pandemia była jak wojna, którą trzeba było przeżyć. Teraz jestem już po dwóch szczepieniach, więc czuję się trochę lepiej… Jeden polski zespół śpiewał, że po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój, więc czekam - na ten dzień, na ten spokój i ptaki, które zaczną śpiewać. Nie wiem, kiedy to nastąpi i czy po drodze czekają nas jeszcze jakieś katastrofy, a pewnie tak, ale trzeba zebrać w sobie siły, żeby móc temu wszystkiemu stawiać czoła. Mimo przeciwności trzeba cały czas próbować odnajdywać się w tej rzeczywistości. Myśleć o sobie, swoich bliskich, ludziach, z którymi się pracuje. Tak, jak było za tej gęstej komuny w latach osiemdziesiątych, gdy ratowało się siebie, swoje gniazda i ludzi, z którymi się żyło i szło przez świat. Nie pozostaje nam nic innego, jak to kontynuować.
Autorka/Autor: Estera Prugar
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Arek Szymański