Na burmistrza Łaz naciskali radni, żeby opublikował nazwiska. Na burmistrz Ogrodzieńca - własna matka, bo koleżanki ją wypytywały. Wszyscy burmistrzowie, wójtowie i prezydent w powiecie wiedzą, kto w ich gminie ma koronawirusa. Sprawa być może nie wyszłaby na jaw, gdyby nie afera z koszami na śmieci.
Pod kilkunastoma domami wielorodzinnymi i jednorodzinnymi w Zawierciu stanęły kosze na śmieci z dużym napisem COVID-19. Rzecznik zawierciańskiego urzędu miasta przyznał wprost, że to oni przekazali Zakładowi Gospodarki Komunalnej, który zajmuje się wywozem i gospodarowaniem odpadów w mieście, adresy osób przebywających w izolacji z powodu zakażenia koronawirusem. Z kolei urząd dostał dane z sanepidu.
Jak się okazuje, powiatowa inspektor sanitarna w Zawierciu wysyłała codziennie nazwiska i adresy chorych nie tylko prezydentowi Zawiercia.
🔴 Koronawirus a odbiór odpadów 🔴 🔴 W związku z pojawiającymi się w mediach społecznościowych nieprawdziwymi...
Posted by Miasto Zawiercie on Tuesday, April 28, 2020
Irządze: wójt nie chce znać chorych
- Myśmy tylko raz dostali z sanepidu dwa nazwiska osób w kwarantannie. Gmina jest mała, to pewnie dlatego. Nie ma u nas więcej osób podejrzanych o zakażenie - mówi tvn24.pl wójt gminy Irządze (powiat zawierciański) Jan Molenda. - Ale lista była zakodowana. Trzeba było zadzwonić do sanepidu po hasło, żeby ją otworzyć. Nie dzwoniłem. Nie chciałem wiedzieć. Po co mi to. Jakby ktoś potrzebował pomocy, jest na stronie informacja o telefonach, można dzwonić całą dobę.
Trudno tę informację znaleźć, ukryta jest pod nazwą "komunikat nr 3" z 20 marca. Podane tam numery to 34 354 31 92, 661 231 855 (ośrodek pomocy społecznej), 34 354 30 09, 502 516 524 (urząd gminy).
Poręba: pełna izolacja, niepełna anonimowość
- Na liście z sanepidu jest imię, nazwisko, adres zamieszkania i status osoby, czy jest w izolacji, czy w kwarantannie oraz ile czasu, od kiedy do kiedy. Tylko ja mam dostęp do tych danych - mówi burmistrz Poręby Ryszard Spyra.
- Do czego je pan wykorzystuje? - pytam.
- W jednym celu. Przekazuję do spółki miejskiej, która odbiera odpady. Osoby izolowane nie mają fizycznej możliwości wyniesienia śmieci do wiaty śmietnikowej. Wygląda to w ten sposób, że prezes spółki dostaje adresy, wysyła tam pracowników, którzy wrzucają do skrzynek informacje z harmonogramem odbioru odpadów i namiarem telefonicznym na spółkę - wyjaśnia Spyra.
Plan jest taki, że mieszkaniec dzwoni i umawia się na konkretny termin, kiedy mają przyjechać do niego po odpady. W ustalony dzień wystawia przed drzwi specjalny czerwony worek, który wcześniej otrzymał. Następnie pracownik, odziany w kombinezon, maseczkę i rękawiczki, zabiera worek i przewozi na teren spółki, gdzie śmieci leżakują kilka dni, a potem są traktowane jak zwykłe odpady komunalne.
- W tej ciężkiej akcji koronawirus 2020, którą tak wielce przeżywamy, musimy zapewnić osobie izolowanej pełną izolację. Ona nie może kontaktować się z sąsiadami ani z rodziną. Inaczej będziemy odpowiadać jako gmina - mówi burmistrz.
Burmistrz nie wyjaśnia jednak, jak osoba izolowana ma się dostać do skrzynki pocztowej.
Łazy: domagali się nazwisk
- Sami zabiegaliśmy o te informacje - przyznaje burmistrz Łaz Maciej Kaczyński. - Domagaliśmy się od sanepidu namiarów na mieszkańców w kwarantannie, bo jako gmina jesteśmy zobligowani do udzielania wsparcia, na przykład w zrobieniu zakupów. W jednym mailu dostajemy listę nazwisk i adresów, w drugim - hasło do otwarcia listy.
- Kto dostaje? - pytam.
- Osoby zainteresowane. Ja, kierownik wydziału spraw obywatelskich i zarządzania kryzysowego, bo on jest na pierwszej linii działań dotyczących covidu, oraz pani sekretarz, bo ja nie mam zastępcy. Na ostatniej sesji były pytania, dlaczego gmina tych danych nie publikuje. Radni chcą być ważni i poczuli się pominięci. Nie podałem im nawet liczby osób w izolacji. Nie jestem do tego upoważniony, wszędzie jest klauzula o ochronie danych osobowych. Publikacja mogłaby wywołać różne odruchy. Jesteśmy małą społecznością i ludzie się znają nawet w blokach - wyjaśnia Kaczyński.
O liczbie chorych radni mogą się dowiedzieć w starostwie powiatowym, które na bieżąco publikuje w mediach społecznościowych raport, ile osób jest poddanych kwarantannie, zakażonych, wyleczonych i zmarłych, z podziałem na miasta i gminy.
- Czuję się odpowiedzialny za te osoby. Pieczołowicie chronię ich dane. Chciałem je znać, żeby w razie czego reagować, gdyby nie mieli pomocy ze strony bliskich czy sąsiadów - dodaje burmistrz.
- Nie mogą oni zadzwonić do pana, do urzędu, jeśli będą czegoś potrzebować?
Kaczyński: - A jeśli ktoś będzie próbował wprowadzić nas w błąd, zadzwoni, że jest w izolacji i wcale nie będzie?
Podpowiadam, że policja może każdego zweryfikować, ma przecież dostęp do danych. Jednak burmistrz twierdzi, że "czasami trzeba działać pod presją czasu".
Raz się zdarzyło, że osoba w izolacji potrzebowała pomocy. Nie czekając na telefon z urzędu, sama zwróciła się z prośbą o środek dezynfekujący. Ale nie do urzędu, tylko do policji. Zresztą urzędnicy w Łazach nie biegają po masło czy chleb. Do robienia zakupów burmistrz zobligował pracowników ośrodka pomocy społecznej, a policja grzecznościowo zadeklarowała, że będzie je rozwozić.
Władzom miasta dane chorych przydały się tylko do jednego - zadzwonili do chorych z prośbą, żeby przetrzymali śmieci na swoim podwórku dziewięć dni, zanim zostaną odebrane. Na szczęście, jak mówi burmistrz, chorzy mieszkają w domkach jednorodzinnych.
Ogrodzieniec: nawet mama pani burmistrz nie wie
Burmistrz Ogrodzieńca Anna Pilarczyk-Sprycha jako była dyrektor szpitala uważa, że dane osób chorych na COVID-19 powinny być udostępniane także przychodni zdrowia. Żeby mogli sprawdzić, czy pacjent, który ich odwiedza, nie jest objęty kwarantanną czy izolacją.
Jednak sama tych danych nie przekazuje. Wie, że nie wolno tego robić, jest prawnikiem. - W pokoju mam niszczarkę. Dostaję raport z sanepidu, czytam i od razu niszczę. Nic ode mnie nie wyjdzie - zapewnia Pilarczyk-Sprycha.
Nie powiedziała nawet własnej matce. - Ma do mnie pretensje, że ona nic nie wie. Dzwonią do niej koleżanki i pytają, kto jest chory. Jak to nie wiesz, mówią, przecież jesteś mamą burmistrza - opowiada.
Z nikim nie dzieli się namiarami na chorych i wszystko dla nich załatwia sama. - Ale ja mam mało mieszkańców w gminie - tłumaczy. - Tylko siedmiu jest w izolacji. Dzwonię do każdego, pytam, w czym mogę pomóc. Oni mogą dzwonić do mnie, jestem dostępna całą dobę. We wtorek ktoś potrzebował pomocy medycznej - dodaje.
Gdy musi przekazać informację pisemną, wkłada ją do niezaadresowanej koperty i prosi o dostarczenie policję. Jak mówi, adres na kopercie to już byłoby bezprawne przekazywanie danych, chociaż policja zna adresy wszystkich chorych. Żywność również przekazuje przez policję. W myśl zasady, by minimalizować liczbę osób, które wiedzą, gdzie mieszkają chorzy. - Nie każdy rozumie, co to jest RODO, zwłaszcza osoby starsze, tak jak moja mama. Ktoś mógłby się niechcący wygadać przy bliskich.
- A jak sobie pani poradzi ze śmieciami? - pytam.
Burmistrz: - Jestem w trakcie podpisywania umowy z firmą, która będzie odbierać odpady wyłącznie od osób w izolacji - odpowiada burmistrz. Szukałam takiej w całym województwie i znalazłam jedną. Niestety, jej usługi będą dużo droższe.
Gliwice: wiedzą ratownicy, strażacy, strażnicy i jeden naczelnik
Dane osób zakażonych w województwie śląskim trafiły z sanepidu do włodarzy miast nie tylko w powiecie zawierciańskim.
- Prezydent nie chciał tych informacji. Po uzgodnieniu sztabu kryzysowego z sanepidem od 17 marca są one przesyłane do urzędu miasta i przekazywane straży miejskiej oraz do Centrum Ratownictwa Gliwice, które przekazuje je straży pożarnej i pogotowiu ratunkowemu - mówi Łukasz Oryszczak, rzecznik urzędu miasta w Gliwicach.
Jak wyjaśnia, strażacy i strażnicy muszą wiedzieć, czy interweniują u osób w kwarantannie, by się odpowiednio zabezpieczyć. W innych miastach i gminach straż pożarna sprawdza te informacje w policji - o ile zdąży przed rozpoczęciem akcji.
Z tych samych powodów informacje o zakażonych posiada w Gliwicach także naczelnik biura interesanta w urzędzie miasta. Mieszkaniec, który chce coś załatwić w jakimkolwiek wydziale, jest najpierw weryfikowany przez naczelnika, czy nie jest na liście osób w kwarantannie lub w izolacji.
Sanepid: dostaliśmy polecenie od wojewody
- Było takie polecenie z urzędu wojewódzkiego, które dostałam poprzez wojewódzką stację sanitarną, odnośnie przekazywania informacji o osobach przebywających w kwarantannie do władz miast i gmin - mówi Ewelina Sergiel-Błaszczyk, państwowa powiatowa inspektor sanitarna w Zawierciu.
Polecenie, jak mówi, przyszło 20 marca, gdy nie było jeszcze rozporządzenia ministra zdrowia, że dane osób objętych kwarantanną, czyli podejrzanych o zakażenie, mogą na wniosek uzyskiwać ośrodki pomocy społecznej. Nie było też wtedy pojęcia "izolacja", która dotyczy osób chorych na COVID-19 przebywających w domu. Kiedy pojawili się chorzy w izolacji domowej, Sergiel-Błaszczyk zaczęła wysyłać władzom miast także ich dane.
- Zaszyfrowane informacje dostawali codziennie mailem tylko prezydent, burmistrz lub wójt. W pierwszym mailu wysyłaliśmy listę z imionami, nazwiskami i adresami, ale żeby otworzyć listę, trzeba było do nas zadzwonić po hasło i wysyłaliśmy je w drugiej wiadomości - wyjaśnia inspektorka.
Celem przekazywania informacji miało być docieranie do zamkniętych w domach mieszkańców z pomocą. Dlatego polecenie, jak mówi Sergiel-Błaszczyk, zostało ustnie odwołane z chwilą wejścia w życie rozporządzenia ministra dotyczącego przekazywania danych ośrodkom pomocy.
Ale sanepid nie miał już kontroli, jak dane zostaną wykorzystane. - Kosze na śmieci w Zawierciu zostały skandalicznie opisane. Wystarczyłaby litera C i można by ustawić takie kosze pod każdym budynkiem, wtedy by nikogo nie stygmatyzowały - przyznaje inspektorka.
Z rozmów z włodarzami zawierciańskich miast i gmin wynika także, że ostatnie dane z sanepidu dostali 28 kwietnia, czyli dziewięć dni po rozporządzeniu ministra. Dzień później rano opisaliśmy aferę z koszami covidowymi.
Wojewoda: dostaliśmy polecenie z ministerstwa
Rzeczniczka wojewody śląskiego Alina Kucharzewska przyznaje, że 20 marca wyszło z jej urzędu polecenie o przekazywaniu danych osobowych władzom samorządowym. Ale podpisane przez dyrektora wydziału rodziny i polityki społecznej, a nie wojewodę. I skierowane było bezpośrednio do władz miast i gmin oraz do wojewódzkiej inspektor sanitarnej, a nie do stacji powiatowych.
Polecenie, jak wyjaśnia Kucharzewska, wyszło na wniosek ministra rodziny, pracy i polityki społecznej oraz głównego inspektora sanitarnego. Wniosek przekazano ustnie na wideokonferencji z wojewodami 19 marca i rzeczniczka nie pamięta jego brzmienie. Ale chodziło mniej więcej o to, by nie zostawić osób w kwarantannie bez wsparcia.
Treść polecenia nie pozostawia wątpliwości.
"Uprzejmie informuję, że Pani Iwona Michałek, Sekretarz Stanu w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej w trakcie wideokonferencji 18 i 19 marca 2020 r. poinformowała, że Główny Inspektor Sanitarny wydał polecenie, zgodnie z którym powiatowi inspektorzy sanitarni zostali zobowiązani do przekazywania Państwu (Prezydent / Burmistrz / Wójt) danych o osobach objętych kwarantanną na terenie gminy. Z uwagi na fakt, iż przedmiotowe dane są niezbędne do skutecznej organizacji pomocy dla osób objętych kwarantanną domową, w tym rozeznawania i identyfikowania niezbędnych potrzeb życiowych wymagających zaspokojenia, proszę Państwa o pilne pisemne wystąpienie do właściwego miejscowo Powiatowego Inspektora Sanitarnego w celu bieżącego przekazywania Pani / Panu wskazanych informacji. Jednocześnie proszę o bieżące przekazywanie niniejszych, pozyskanych danych do Ośrodka Pomocy Społecznej w celu zapewnienia skutecznej realizacji pomocy dla osób objętych kwarantanną domową".
Kucharzewska dodaje, że polecenie straciło moc 19 kwietnia, gdy minister wydał rozporządzenie, by dane osób w kwarantannie i izolacji przekazywać na wniosek ośrodkom pomocy społecznej. Polecenie nie było odwoływane pisemnie, bo każdy urzędnik sam powinien śledzić prawo.
- Nie mamy wpływu na działania powiatowych sanepidów, które, podobnie jak i my, muszą stosować się do obowiązujących przepisów - kończy rzeczniczka wojewody.
Ministerstwo: tajemnicza osoba wynosząca
Przedstawiciele urzędu miasta w Zawierciu i Zakładu Gospodarki Komunalnej, odpowiedzialni za postawienie w mieście koszy z napisem "COVID-19", powołują się z kolei na wytyczne ministra klimatu i głównego inspektora sanitarnego, według których śmieci osób zakażonych i podejrzanych o zakażenie koronawirusem powinny być traktowane specjalnie.
Wedle wytycznych, wydanych 9 kwietnia, gmina powinna dostarczyć mieszkańcom w izolacji specjalne worki, na przykład w charakterystycznym kolorze, i oznaczone literą C. Worek ma stać otwarty w mieszkaniu przez 72 godziny, potem leżakować dziewięć dni w wyznaczonym miejscu, ale w międzyczasie trafić do "oznakowanego pojemnika przeznaczonego na te odpady".
Podlaski urząd wojewódzki, publikując wytyczne na swojej stronie, podał infolinię Wojewódzkiej Inspekcji Ochrony Środowiska w Białymstoku w razie wątpliwości. Niestety, Monika Gałązka, która odbiera ten telefon, nie potrafi ich rozwiać. - Moim zdaniem oznakowane powinny być tylko worki, a pojemniki wystarczą zwykłe - mówi.
Podobnie o wytycznych mówi Agnieszka Fiuk, rzeczniczka Związku Pracodawców Gospodarki Odpadami. - One nie są jednoznaczne - przyznaje Fiuk.
Bo sprawa pojemników to nie jedyne pytanie samorządowców i przedsiębiorców branży odpadowej.
Osoba zakażona nie ma prawa przekroczyć progu mieszkania. Może wystawić worek za drzwi. I co dalej?
- Przedsiębiorcy spotykają się ze ścianą. Gmina nie ma informacji o adresach osób zakażonych, więc nie może ich przekazać pracownikom odbierającym odpady - mówi Fiuk.
W wytycznych pojawia się tajemnicza "osoba wynosząca".
"Po zapełnieniu worka, osoba przebywająca w izolacji zawiązuje worek i po ustaleniu z osobą wynoszącą odpady z miejsca izolacji wystawia worek z odpadami z pomieszczenia, w którym przebywa" - czytam w dokumencie od ministra i inspektora.
"Osoba wynosząca" ma włożyć rękawiczki, umieścić wystawiony worek w drugim worku i przenieść do wspomnianego wyżej "oznakowanego pojemnika na te odpady".
Minister i inspektor nie wyjaśniają, kim jest ta osoba. Równocześnie przypominają, że "dysponentami informacji o adresach osób przebywających w izolacji i kwarantannie są Wojewodowie, Policja i Ośrodki Pomocy Społecznej". Zaznaczają, że "dane te nie mogą być przekazywane przez dysponentów innym podmiotom".
Co zalecają? "Działanie w porozumieniu z Wojewodami, Policją, czy Ośrodkami Pomocy Społecznej".
Ale co to znaczy "w porozumieniu"?
- Zwierzchnikami ośrodków pomocy społecznej są wójtowie, burmistrzowie lub prezydenci - podpowiada Gałązka. Czy to równoznaczne z tym, że mogą legalnie korzystać z danych ośrodków pomocy? Tego Monika Gałązka nie jest pewna.
- Wystąpiliśmy do ministra klimatu o doprecyzowanie wytycznych. Nie dostaliśmy odpowiedzi - mówi.
Według informacji Agnieszki Fiuk, niektóre gminy w Polsce poszły na skróty i wyręczają się pracownikami ośrodków pomocy, którzy i tak mają dostęp do danych osób chorych. To oni wynoszą covidowe śmieci spod drzwi mieszkania do wyznaczonego miejsca.
Podobne rozwiązanie stosuje Sosnowiec. - Pracownik socjalny dzwoni do zakładu gospodarki komunalnej, żeby ktoś przyjechał po worek z odpadami pod dany adres - wyjaśnia Rafał Łysy, rzecznik sosnowieckiego urzędu miasta.
Jest pośrednik, ale pracownicy socjalni nie są obciążeni dodatkowymi zadaniami, a mieszkańcy stygmatyzowani.
Prawnik: każda instytucja w tym łańcuszku złamała RODO
Policja w Zawierciu, po doniesieniach medialnych o koszach covidowych, powiadomiła o sprawie prokuraturę. - Zebraliśmy dokumentację i przekazaliśmy prokuraturze celem oceny prawno-karnej - mówi Marta Wnuk, rzeczniczka zawierciańskiej policji. - Jest to niepokojąca sytuacja, naruszenie praw, które posiada każdy człowiek. Mogło dojść do złamania artykułu 266 Kodeksu karnego, dotyczącego ujawnienia informacji w związku z pełnioną funkcją.
Tymczasem zawierciańscy urzędnicy twierdzą, że adres nie jest daną osobową.
- To błędne twierdzenie - odpowiada departament komunikacji Urzędu Ochrony Danych Osobowych, powołując się na definicję danej osobowej oraz jej przetwarzania w RODO, czyli ogólnym rozporządzeniu o ochronie danych osobowych.
Ale w RODO nie ma nigdzie słowa "adres".
- Nie ma zamkniętego katalogu danych osobowych. Takimi danymi jest każda informacja, która daje możliwość identyfikacji osoby. Dzisiaj to także zapach ciała, bicie serca, drganie palca - wyjaśnia Maciej Kawecki, prawnik, który koordynował krajową reformę ochrony danych osobowych w Ministerstwie Cyfryzacji w związku z planowanym rozpoczęciem obowiązywania RODO. - Dane są relatywne. Mi adres jakiegoś bloku w Zawierciu nic nie mówi. Ale jakbym tam pojechał i popytał mieszkańców, mogliby mi powiedzieć, komu podstawiono kosz z napisem COVID. Dla nich ten sam adres to już dana osobowa. Nie muszą znać nazwiska, wystarczy, że wskażą palcem - ten człowiek jest chory.
Każdy mieszkaniec naznaczony koszem może złożyć do sądu pozew o ochronę dóbr osobistych albo ochronę danych osobowych. - W drugim przypadku nie musi wykazywać, że spotkała go z tego powodu konkretna krzywda ze strony sąsiadów. Wystarczy to, co już się wydarzyło. W Polsce osoby chore na COVID są piętnowane społecznie. Doświadczają dyskryminacji nawet po wyzdrowieniu. Listonosz nie chce im przynosić przesyłek, sąsiedzi odmawiają wsparcia - mówi Kawecki.
UODO na naszą prośbę przeanalizował sytuację w Zawierciu, odnosząc ją nie tylko do RODO, ale także do obowiązującej od lat ustawy o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych, a także do świeżej specustawy koronawirusowej i rozporządzeń ministrów w związku z epidemią. Po dwóch dniach urząd stwierdził, że "gminy nie zostały wskazane jako podmioty uprawnione do udostępniania im danych o osobach objętych kwarantanną lub przebywających w izolacji".
Kawecki dopowiada, że włodarze miast i gmin nie mogą mieć dostępu do danych osób chorych także jako przełożeni ośrodków pomocy społecznej. Na dobrą sprawę dostępu nie powinny mieć też ośrodki pomocy ani żadna jednostka wskazana przez Głównego Inspektora Sanitarnego.
- Dostęp do danych osobowych reguluje ustawa, a nie polecenia wojewody czy nawet rozporządzenie ministra. Chyba że mamy stan wyjątkowy, wtedy niektóre rozporządzenia zyskują rangę ustawy. W tej chwili nie ma żadnego aktu prawnego, który pozwalałby na przetwarzanie danych osobowych wojewodzie, sanepidowi czy policji - ocenia prawnik (chociaż jego zdaniem bezpośredni dostęp do danych powinna mieć także straż pożarna, a nie, jak teraz, przez policję i dyrektorzy placówek oświatowych, którzy dzisiaj o to, czy dziecko jest zdrowe, mogą zapytać tylko rodziców).
Dlatego w Zawierciu, zdaniem Kaweckiego, "każda instytucja w tym łańcuszku złamała RODO". - Urząd wojewódzki, wydając polecenie przekazywania danych osobowych, sanepid, który te dane ujawnia urzędowi miasta, ten, ujawniając dane spółce miejskiej, a ta dodatkowo ujawniła informacje o stanie zdrowia mieszkańców. Każdy w mieście wie lub może się dowiedzieć, kto mieszka w budynku, pod którym stoi oznakowany kosz.
Zakład Gospodarki Komunalnej, broniąc swoich covidowych koszy, również powołuje się na RODO w oficjalnym stanowisku.
- I ucina przytaczane ustępy o ważne fragmenty - komentuje Kawecki. Dane osobowe można przetwarzać, jeśli jest to "niezbędne do ochrony żywotnych interesów osoby, której dane dotyczą, lub innej osoby fizycznej". Jednak pod warunkiem, że "osoba, której dane dotyczą, jest fizycznie lub prawnie niezdolna do wyrażenia zgody", co ZGK pomija.
Dalej powołuje się na "ważny interes publiczny", ale nie cytuje, że musi się on oprzeć na przepisach, "które są proporcjonalne do wyznaczonego celu, nie naruszają istoty prawa do ochrony danych i przewidują odpowiednie i konkretne środki ochrony praw podstawowych i interesów osoby, której dane dotyczą".
Natomiast dane osobowe do celów profilaktyki zdrowotnej muszą być "przetwarzane przez - lub na odpowiedzialność - pracownika podlegającego obowiązkowi zachowania tajemnicy zawodowej".
Co zatem mają zrobić włodarze miast i gmin, jeśli z jednej strony państwo nakłada na nich obowiązek gospodarowania odpadami, z drugiej nie daje dostępu do danych osób chorych? - Wytyczne w tej sprawie są skonstruowane niechlujnie - ocenia Kawecki.
Proponuje rozwiązanie, które próbuje zrealizować Ogrodzieniec: - Jeśli mielibyśmy nie łamać prawa, moim zdaniem powinna zostać wyodrębniona jednostka w każdej gminie czy powiecie, która odpowiedzialna byłaby za wywożenie tych konkretnych odpadów. W ten sposób zminimalizowalibyśmy skutki udostępniania danych osób zakażonych. Ich adresy znałoby piętnastu pracowników, a nie czterystu, którzy zostaliby najpierw przeszkoleni, pouczeni i zobowiązani do podpisania oświadczenia o poufności udostępnianych im danych.
Źródło: TVN24+
Źródło zdjęcia głównego: TVN24