- Jak Pan się czuje? - Źle. - Fizycznie? - (cisza) Mnie się nie chce żyć, w ogóle. - Tęskni pan za żoną? - Tęsknię za nią niemiłosiernie.
Gdybyśmy spotkali dziś Jerzego Fedorowicza na ulicy, prawdopodobnie byśmy go nie poznali. Sportowa sylwetka znanego polityka, aktora i reżysera gdzieś zniknęła. Pogodne oczy zapadły się głęboko w oczodołach i tylko szelmowski uśmiech, który w trakcie tej rozmowy pojawił się na twarzy dwa razy, przypomina człowieka sprzed lat. Sprzed śmierci żony - znanej scenografki, Elżbiety Krywszy-Fedorowicz, i tego, co przyszło po niej - choroby. Depresji.
Uprzedzamy Czytelników, że w tej rozmowie raz na jakiś czas padają przekleństwa. Nie "wykropkowaliśmy" ich przy edycji wywiadu, bo to wtrącenia bardzo "Fedorowiczowe". Oddają jego osobowość i w jego ustach brzmią jak przecinki, a nie jak wulgaryzmy. Taka aktorska poetyka.
Arleta Zalewska, Krzysztof Skórzyński (dziennikarze "Faktów" TVN): Piękne zdjęcia. (na ścianie niewielkiej sypialni wiszą zdjęcia zmarłej dwa lata temu Elżbiety Krywszy-Fedorowicz)
Jerzy Fedorowicz: Dzieci mi taki ołtarzyk zrobiły. Ale nie wiem, czy to dobrze.
Bo?
Bo cały czas patrzę na te zdjęcia i nie mogę przestać myśleć.
Ależ pan się zmienił.
Co ja mam wam powiedzieć? Znacie mnie. Jak radość, to na maksa, jak ból... to depresja. Tak, mam depresję - po raz drugi w życiu. Pierwsza dopadła mnie, jak Elunia zachorowała. Miała raka piersi. A moja żona miała najpiękniejsze piersi na świecie. Chorowała sześć długich lat.
Jak pan wtedy z tej depresji wyszedł?
Był moment, że jej się poprawiło, przyszły dobre wyniki, pojechaliśmy na wakacje, to i ja z tego wyszedłem. Byłem szczęśliwy. Najgorsze jest to, że ja wiem, jak się leczyć, a się nie leczę.
Czyli jak?
Pierwsze, co mówią, to żeby nie myśleć o tym... o niej. Tyle że te myśli przychodzą nawet w snach.
I co robicie w tych snach?
Jesteśmy razem. Rozmawiamy. Kochamy się. Elunia była wspaniałą kochanką.
Uśmiecha się pan...
Bo cieszę się, że mogę wam o niej opowiedzieć. Zobaczcie tamto zdjęcie. Zrobiłem je już, jak była chora. (zdjęcie wisi na ścianie w salonie. Pani Elżbieta ma na nim przeciwsłoneczne okulary.)
Piękna.
Najpiękniejsza.
Był pan przy żonie do końca?
Tak, byłem przy niej do śmierci. Spałem w tamtych dniach w szpitalu. Pamiętam ten moment jej ostatniego uśmiechu. Uśmiechnęła się do mnie i zgasła. To trwało dwa dni i po prostu zgasła. Na pewno nie cierpiała. I potem wnuczka Tosia zabrała mnie do siebie. Wyjechałem i odpoczywałem. Schodziło ze mnie całe te sześć lat: tych wizyt, tych lekarzy, tego załatwiania. W tamtym czasie koncentrowałem się na wspominaniu i upamiętnianiu Eli.
Często pan chodzi na cmentarz?
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam