Rejestracja się zgadzała, model samochodu też. Policja wystawiła więc stuzłotowy mandat właścicielowi czarnego mercedesa za zarysowanie innego auta na parkingu w Pułtusku. Ale on się nie zgodził z werdyktem. Przekonywał: nigdy w tym mieście nie byłem. Już był - przyjechał, żeby się bronić.
Z Radosławem spotykam się w Sądzie Rejonowym w Pułtusku. Jak twierdzi, jest tu pierwszy raz. Na rozprawę przyjechał z kilkoma teczkami. W środku: pięć mandatów, zdjęcia, wyciągi z kart płatniczych, dane z GPS, a nawet nagranie wideo.
- Jestem przedsiębiorcą, ale zajmuję się również produkcją mebli na wymiar. I właśnie tego dnia, kiedy robiłem pomiar we Wrocławiu, miałem spowodować kolizję w Pułtusku. Na nagraniu, które na szczęście mam w telefonie, widać mnie, słychać mój głos. Jest data, godzina i lokalizacja. Powie mi pani, jak to możliwe, żebym chwilę później tę kolizję spowodował? - pyta.
Z Wrocławia do Pułtuska jest ponad 400 kilometrów. Nawigacja pokazuje 4,5 godziny.
Radosław dodaje: - Zaproponowano mi, żebym zapłacił mandat: sto złotych. Więcej kosztowało mnie paliwo, żeby dojechać do sądu z Wrocławia. Ale nigdy nie przyznam się do czegoś, czego nie zrobiłem.
Sąd ma jednak dowód: nagranie. A tam ciemny mercedes. Taki sam model jak Radosława. Rejestracja też taka sama. A nawet sylwetki kierowcy mercedesa i obwinionego podobne. Jakość nagrania nie pozwala jednak na porównanie twarzy.
Radosław nie ma wątpliwości: moje auto zostało skopiowane.
Czy to w ogóle możliwe?
Funkcjonariusz operacyjny łódzkiej policji odpowiada, że "klonowanie aut jest stare jak węgiel". Szczyt popularności tej złodziejskiej metody przypadał na lata 90. Teraz zdarza się dużo rzadziej. Bo to skomplikowany i kosztowny proceder.
Kolizja
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam