- Trudno mi odpowiedzieć na pytanie, czym się kieruje pan minister Czarnek, bo zmienia zdanie dwa razy dziennie - mówi Sławomir Wittkowicz, przewodniczący liczącego około 10 tys. członków Forum Związków Zawodowych.
- Wygląda, jakby leczył traumę po naszym spotkaniu z Donaldem Tuskiem i się za nie na nas obraził - stwierdza Sławomir Broniarz, prezes 200-tysięcznego Związku Nauczycielstwa Polskiego.
I tylko przedstawiciele oświatowej Solidarności (około 70 tys. członków) zdają się względnie zadowoleni z rozwoju zdarzeń. Bo choć jeszcze kilka dni temu Czarnek oskarżał ich przewodniczącego Ryszarda Proksę o mówienie "językiem Tuska" i nie było nawet cienia szans na jakieś porozumienie, to już w poniedziałek zaprosił ich do siebie sam prezydent Andrzej Duda.
A po spotkaniu strony wydały zgodny komunikat, że "porozumienie w większości punktów zostało zrealizowane". Chodzi o porozumienie, które "S" (ale tylko "S") zawarła z rządem wiosną 2019 roku, gdy pozostałe centrale związkowe zdecydowały się strajkować.
Podsumowanie spotkania z prezydentem Dudą było o tyle zaskakujące, że związkowcy od miesięcy upominają się o realizację zapisów porozumienia - tak, właśnie tego z 2019 roku. Ślą pisma do resortu edukacji, urządzili przed nim pikietę, a na ich stronie głównej wielkimi literami nadal stoi wypisane: "stop kłamstwu i manipulacjom MEiN".
Bo z "większością punktów" jest taki problem, że nie obejmuje tego, który może być kluczowy dla przyszłości nie tylko szkoły, ale i ministra edukacji Przemysława Czarnka. Chodzi o wynagrodzenia.
Dlatego minister po spotkaniu z prezydentem nie może wcale odetchnąć z ulgą. Związki zawodowe działające w oświacie, choć na co dzień skłócone, nie są jednak wcale pogodzone z ministrem. Nawet Solidarność.
- Minister Czarnek od miesięcy zapewniał premiera, że sytuacja z nauczycielami jest pod kontrolą, ale nie trzeba być bardzo rozgarniętym, by widzieć, że to nieprawda. I on się zaraz na tym przejedzie - komentuje anonimowo polityk Prawa i Sprawiedliwości.
Skąd to przekonanie? Przyjrzyjmy się bliżej sytuacji.
Wiadomo, o co chodzi
O co chodzi w całym tym sporze? Oczywiście o pieniądze.
Dziś wynagrodzenie zasadnicze nauczycieli z tytułem magistra (około 96 proc. wszystkich) to odpowiednio: 2949 złotych dla nauczyciela stażysty, 3034 zł dla kontraktowego, 3445 dla mianowanego oraz 4046 dla dyplomowanego. Do tego dochodzą dodatki np. za wysługę lat, motywacyjny czy wychowawstwo (minimum 300 złotych). Ale nawet z nimi zarobki nauczycieli - szczególnie młodych, wchodzących do zawodu - daleko odbiegają od oczekiwań.
Tymczasem od stycznia 2022 roku pensja minimalna w gospodarce wyniesie 3010 złotych.
- Co mają czuć młodzi nauczyciele, którzy ukończyli studia i mają się zajmować tym, co wielu z nas uważa za najważniejsze, czyli dziećmi? Czy oczywistym nie powinno być, że zasługują na więcej, na godne pensje? - pyta prezes Broniarz.
Ale wyższego wynagrodzenia oczekują nie tylko najmłodsi. Oświatowe związki zawodowe walczą o podwyżki dla wszystkich. A w swoich oczekiwaniach są bardzo konkretne - chcą nie tylko więcej pieniędzy już dziś, ale stałego powiązania nauczycielskich pensji z wysokością przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce. Ostatnie tygodnie i rosnąca inflacja dostarczają im zaś argumentów na rzecz takiego rozwiązania.
O jakich kwotach mówimy? Powiązania ze średnią oczekują wszystkie centrale związkowe. Najbardziej konkretna jest "S". Chciałaby, żeby nauczyciel stażysta otrzymywał 80 proc. przeciętnego wynagrodzenia, kontraktowy 100 proc., mianowany 120 proc., a dyplomowany 140 proc. W 2020 roku przeciętne wynagrodzenie w gospodarce narodowej wynosiło 5167 złotych brutto.
Ale w KPRM nieoficjalnie słyszymy: - Jeśli nauczyciele dostaliby powiązanie pensji z gospodarką, zaraz chciałyby tego kolejne grupy zawodowe. A to usztywnia wydatki i żaden rozsądny minister finansów się na to nie zgodzi.
Podwyżka czy "poniżka"?
Minister Czarnek od miesięcy podkreśla, że chce dać nauczycielom podwyżki, a także zwiększyć prestiż zawodu. Kwoty są całkiem konkretne i w przypadku najmłodszych nauczycieli nie tak dalekie od propozycji związkowych. Szef MEiN proponuje bowiem połączenie stopnia stażysty i kontraktowego oraz około 1000 złotych podwyżki na każdym stopniu awansu. Gdyby wprowadzić propozycje ministra Czarnka, nauczycielskie pensje wyglądały następująco: nauczyciel bez stopnia awansu zawodowego - 4010 zł brutto, nauczyciel mianowany - 4540 zł brutto, nauczyciel dyplomowany - 5040 zł brutto.
Dlaczego więc związkowcy stanowczo odrzucają to rozwiązanie? Po pierwsze dlatego, że Czarnek chce zwiększyć wynagrodzenie w zamian za zwiększenie czasu pracy przy tablicy, czyli tzw. pensum. Dziś to 18 godzin, minister proponuje 22. Na to nie zgadza się żaden związek zawodowy.
- Nie wiem, czemu Czarnek chodzi po mediach i zapowiada "duże", a nawet "gigantyczne" podwyżki, kiedy wszyscy widzimy, że takich pieniędzy w budżecie nie ma i nie będzie. Żeby podwyżki były "gigantyczne", subwencja oświatowa musiałaby wzrosnąć o jakieś 20 miliardów złotych - mówi polityk PIS. I przypomina, że dziś subwencja oświatowa wynosi około 50 mld zł.
Samorządy zatrudniają nauczycieli i prowadzą szkoły, ale rząd przekazuje im na ten cel pieniądze - to właśnie subwencja oświatowa. A ta choć od lat rośnie, w coraz mniejszej części pokrywa wydatki, które gminy i powiaty ponoszą na oświatę. Związek Miast Polskich wyliczył, że w 2003 subwencja pokrywała 71,55 proc. wydatków jednostek samorządu terytorialnego na oświatę, a w roku 2019 już tylko 57,20 proc.
Związki wyliczają z kolei, że przy podniesieniu pensum i po przeliczeniu liczby godzin podwyżki te wyniosłyby znacznie mniej. Odpowiednio: 302-406 zł, 330 zł i 95 zł. Część nauczycieli, którzy dziś mają nadgodziny (te zostałyby wciągnięte do pensum i były wyceniane niżej niż dziś) nazywa to rozwiązanie "poniżką".
- A do tego, jeśli raz minister podniesie tak pensum i pensje, jakie mamy gwarancje, że nie zamrozi tego stanu potem na lata? - pyta Broniarz. - I to jest główny powód, dla którego domagamy się, by pensja nauczycieli była odbiciem tej w gospodarce.
Nauczyciele już raz doświadczyli takiego zamrożenia na własnej skórze. Pensje za rządów PO-PSL rosły stopniowo, nawet szybciej niż w gospodarce, ale zatrzymały się w 2012 roku na kolejne pięć lat. I nie pomógł nawet fakt, że od 2017 roku rząd PiS znów zaczął je podnosić.
- Z punktu widzenia decyzji podejmowanych na rynku pracy znaczenie ma to, jakie są relacje między wynagrodzeniami w danym zawodzie i w różnych innych zawodach - tłumaczył nam dr hab. Mikołaj Herbst, ekonomista w Uniwersytetu Warszawskiego. - To jest realna atrakcyjność zawodu, a nie to, jak nominalnie wyglądają pensje. A fakt jest taki, że jeśli porównamy sobie wynagrodzenia nauczycieli do innych osób o podobnym poziomie wykształcenia w Polsce, to mniej więcej od 2012 roku to wynagrodzenie ciągle traci na wartości - podkreślał Herbst.
Co dało spotkanie u prezydenta?
W poniedziałek wieczorem, po spotkaniu u prezydenta Dudy, minister Czarnek oświadczył w Polsacie, że rząd w sprawie nauczycielskich płac będzie na razie negocjował jedynie z "S". A planowane na 18 listopada spotkanie zespołu trójstronnego zostanie odwołane.
- W najbliższym czasie spotkamy się także z innymi związkami zawodowymi. Nie będzie to 18 (listopada - red.), dlatego, że 18 jest rada zwoływana przez pana prezydenta i w niej my też będziemy uczestniczyć. Będzie to na początku przyszłego tygodnia - mówił minister. I podkreślał: - Żadnego pata nie mamy. Postępujemy w naszych pracach.
Poza wystąpieniem na antenie przedstawicieli związków jednak o zmianie planów nie poinformował.
Monika Ćwiklińska, rzeczniczka prasowa "S", przekazała nam, że jej związek nie ma żalu, czeka też na ustalenie dokładnego terminu kolejnego spotkania nie tylko z ministrem, ale również "pod patronatem" prezydenta Andrzeja Dudy. To w poniedziałek obiecano związkowcom.
ZNP i FZZ oficjalnie nie usłyszało nic. "Po wczorajszym wywiadzie ministra w Polsacie Związek Nauczycielstwa Polskiego zwraca się do MEiN o pilne przedstawienie harmonogramu dalszych prac Zespołu do spraw statusu zawodowego pracowników oświaty" - poinformowało ZNP we wtorek.
O oficjalny powód odwołania spotkania i dalszy harmonogram prac zapytaliśmy też biuro prasowe MEiN. W środę po południu rzeczniczka resortu Anna Ostrowska zapewniła, że w zmianach planów "nie było złej woli". - Data 18 listopada pojawiła się na ostatnim spotkaniu jako propozycja, nie była wiążąca, nie wysyłaliśmy oficjalnego zaproszenia w tej sprawie - tłumaczy rzeczniczka. I zapewnia: - Minister chce spotkać się z przedstawicielami wszystkich związków zawodowych na początku grudnia, osobne spotkanie zaproponuje też stronie samorządowej. Jeszcze innym torem będą odbywały się spotkania z Solidarnością, które będą kontynuacją spotkania u prezydenta Dudy - dodaje.
Jednak po ostatnim spotkaniu ze związkowcami minister mówił (dokładny cytat za PAP): - W ciągu dwóch tygodni związki zawodowe przedstawią nam swoje zastrzeżenia. Na kolejne spotkanie umówiliśmy się 18 listopada. Tydzień później będziemy rozmawiać ze stroną samorządową.
- Widać, że rozmowy u pana prezydenta nie zakończyły się spektakularnym sukcesem - ocenia przewodniczący Wittkiewicz. - Rozumiem, że rząd i prezydent muszą się liczyć ze stanowiskiem przewodniczącego Piotra Dudy i pozostałe centrale związkowe są im nie w smak. "S" też pewnie wolałaby mieć monopol w tych rozmowach. Ale fakty są takie, że nasze żądania są spójne. Obawiam się, że możemy mieć powtórkę z roku 2019 - dodaje.
Ta "powtórka" oznacza dla niego stałe wyłamanie się "S" ze wspólnego nauczycielskiego frontu i utrudnienie wywierania nacisków na rząd.
Powtórzyć strajk nie będzie łatwo
Sprawy podobnie widzi prezes Broniarz. - Myślę, że minister Czarnek od kilku miesięcy próbuje pokazać premierowi, że potrafi dojść z nami do porozumienia, jest skuteczny. Wierzy, że nie dojdzie do radykalnego pogorszenia nastrojów - mówi szef ZNP. - Ale może się przeliczyć. Nauczyciele czują się dziś oszukani, porzuceni, przemęczeni. Ministrowi trudno będzie zapanować nad takimi emocjami, bo w nich nie chodzi tylko o pieniądze, ale też o godność, brak poczucia, że jesteśmy szanowani - dodaje.
A choć w ubiegłym tygodniu ZNP zagroziło Czarnkowi rozpoczęciem procedury sporu zbiorowego, a więc pierwszym krokiem do ewentualnego zorganizowania strajku, to związkowcy wiedzą, że to wcale nie byłoby takie proste.
- Dla nauczycieli, którzy w czasie strajku nie dostawali wynagrodzenia, te straty ekonomiczne były kolosalne. I wiem, że wielu się z tego jeszcze nie otrząsnęło - przyznaje Broniarz. - Na to wszystko nałożyła się pandemia i kolejne ataki rządu na naszą autonomię. Wiem, że pewnie rząd bardziej przejmuje się perspektywą strajku niż nauczycielami, którzy odchodzą z zawodu, ale ta druga perspektywa też powinna rządzących przerażać. Wielu uczniów i ich rodziców już wie, co to znaczy, gdy w szkole nie ma fizyka, a w planie lekcji są wieczne zastępstwa. I takich szkół będzie coraz więcej. Walcząc o wyższe pensje i nie zgadzając się na podniesienie pensum, walczymy o jakość edukacji - dodaje szef ZNP.
Co wydarzy się 18 listopada?
Zamiast spotkań z ministrem Czarnkiem, który nie odpowiada na ich pytania, ZNP zaplanowało więc na 18 listopada szereg innych rozmów m.in. z Lewicą i PSL. Już wcześniej, 8 listopada, ZNP spotkało się z przewodniczącym Platformy Obywatelskiej Donaldem Tuskiem.
O godz. 12 związkowcy złożą w Sejmie 250 tysięcy podpisów pod obywatelską inicjatywą ustawodawczą "Godne płace i wysoki prestiż nauczycieli". Ten projekt zakłada właśnie powiązanie wynagrodzeń nauczycieli z przeciętnym wynagrodzeniem w gospodarce narodowej.
- Rozmawiamy i rozmawiać będziemy ze wszystkimi, którzy uważają sprawy oświaty za ważne - komentuje Broniarz. I dodaje: - Chcielibyśmy, żeby tym kimś był minister edukacji.
Tymczasem napięcia w edukacji będą narastać, bo kwestią sporną są nie tylko pensje. We wtorek rząd przyjął projekt ustawy nazywanej lex Czarnek. Zgodnie z nią kuratorzy będą mogli de facto zawieszać i odwoływać dyrektorów, a rodzice zapiszą dziecko na zajęcia pozalekcyjne, tylko jeśli wcześniej zgodzi się na to kurator. Projekt trafi wkrótce do Sejmu. Organizacje pozarządowe, związkowe i samorządowe protestują przeciwko tym rozwiązaniom już od wielu miesięcy.
Sprzeciw wobec Czarnka łączy różne środowiska. Pod koniec sierpnia w Gdańsku przedstawiciele samorządów, organizacji społecznych, związków zawodowych oraz stowarzyszeń nauczycielskich i oświatowych wystąpili z apelem w obronie polskich szkół. W ramach społecznej akcji Wolna Szkoła zobowiązali się też do współpracy na rzecz wolnej, demokratycznej szkoły odpowiadającej na wyzwania XXI wieku.
Jak narastały napięcia w edukacji?
7 kwietnia 2019 r. Solidarność podpisuje porozumienie z rządem, który obiecał nauczycielom m.in. wprowadzenie nowego systemu finansowania wynagrodzeń.
8 kwietnia 2019 r. - rozpoczyna się ogólnopolski strajk nauczycieli, który organizuje ZNP i FZZ.
27 kwietnia 2019 r. - zawieszono nauczycielski strajk.
4 czerwca 2019 r. - Dariusz Piontkowski zostaje ministrem edukacji (Anna Zalewska dostaje się do europarlamentu).
30 października 2019 r. - Związek Miast Polskich informuje, że części samorządów nie stać, by wypłacić nauczycielom pensje po podwyżkach.
15 stycznia 2020 r. - Ministerstwo Edukacji Narodowej proponuje, by kuratorzy mogli wybierać nauczycieli, którzy otrzymają nagrody finansowe. Wcześniej typowali ich tylko dyrektorzy szkół.
29 stycznia 2020 r. - minister Piontkowski zwołuje pierwsze spotkanie zespołu ds. statusu zawodowego nauczycieli, rozmawiają na temat ich odpowiedzialności dyscyplinarnej.
25 lutego 2020 r. - marszałek Sejmu Elżbieta Witek przyjęła zawiadomienie o utworzeniu Obywatelskiego Komitetu Inicjatywy Ustawodawczej w sprawie zmiany Karty Nauczyciela. Za komitetem stoi Związek Nauczycielstwa Polskiego, który chce zmian w sposobie naliczania pensji.
11 marca 2020 r. - premier Mateusz Morawiecki z powodu pandemii po raz pierwszy zawiesza stacjonarną edukację.
19 października 2020 r. - Przemysław Czarnek zostaje ministrem edukacji, Dariusz Piontkowski pozostaje w MEiN jako jego zastępca. Resort edukacji zostaje połączony z ministerstwem nauki.
4 listopada 2020 r. - ZNP stwierdza, że nauczyciele są przez Czarnka zastraszani, chodzi o udział w protestach po wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji.
11 maja 2021 r. - minister Czarnek informuje związkowców i przedstawicieli samorządów, że rozważyć można "podwyższenie tygodniowego obowiązkowego wymiaru godzin zajęć nauczycieli (z wyjątkiem nauczycieli wychowania przedszkolnego) o dwie godziny".
18 maja 2021 r. - od tej pory urzędnicy ministerialni mają spotykać się ze związkowcami w trzech zespołach zajmujących się osobno wynagrodzeniami, oceną pracy i awansem zawodowym nauczycieli.
18 czerwca 2021 r. - przedstawiciele Związku Nauczycielstwa Polskiego wychodzą z rozmów z ministerstwem, a decyzję o wycofaniu swoich przedstawicieli z rozmów podejmuje Solidarność.
21 czerwca 2021 r. - przeciwnicy reform ministra Czarnka organizują pikietę przed budynkiem MEiN.
27 września 2021 r. - zarząd główny ZNP odrzuca wszystkie propozycje ministra Czarnka.
13 października 2021 r. - wszystkie związki zawodowe podpisują porozumienie i zgodnie odrzucają propozycje ministra.
10 listopada 2021 r. - ZNP stawia ultimatum Czarnkowi i grozi wszczęciem sporu zbiorowego.
15 listopada 2021 r. - prezydent Andrzej Duda zaprasza do siebie na spotkanie w sprawie nauczycielskich wynagrodzeń przewodniczącego "S" Piotra Dudę, szefa sekcji oświatowej Ryszarda Proksę, premiera Mateusza Morawieckiego, a także przedstawicieli MEiN.
#bezprzerwy
W tvn24.pl przyglądamy się pomysłom ministra Przemysława Czarnka i jego doradców. Urzędniczy język ustaw i rozporządzeń przekładamy dla Was na język szkolnej praktyki. Z ekspertami oceniamy, czy to, co się za tymi pomysłami i postulowanymi rozwiązaniami kryje, będzie korzystne dla uczniów i nauczycieli. Sprawdzamy, czy autonomia szkół jest zagrożona i czy rodzice rzeczywiście będą mieli wpływ na edukację i wychowanie swoich dzieci. Wszystko to - artykuły, wywiady, materiały wideo, interaktywne infografiki, omówienia badań - możecie znaleźć w naszym serwisie pod hasłem #bezprzerwy.