"Oczekuję pomocy, bo już nie tylko nie wiem jak żyć, ale ja już nie mam jak żyć w tym Państwie. Bo się nie da. Uczciwie pracując, nie jestem w stanie zapewnić dzieciom zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych w postaci ciepłej wody, w miarę ciepłego domu" - pisze nauczycielka do premiera Mateusza Morawieckiego.
Pewnie każdy zna jakiegoś nauczyciela. W końcu jest ich w Polsce ponad 600 tysięcy.
Wiceminister edukacji Tomasz Rzymkowski zna takich, którzy - jak on sam - zarabiają 11 tys. złotych miesięcznie (23 czerwca, Radio Zet).
Jego szef Przemysław Czarnek zna zarabiających tak dużo, że aż "ich chronią" związki zawodowe, gdy protestują przeciwko jego pomysłom na zmiany w oświacie (1 kwietnia, "Kurier Lubelski").
Ile to "dużo"? Minister nie sprecyzował.
Odpowiedzi dostarcza za to jego zastępca, który sam wcześniej kierował resortem edukacji - Dariusz Piontkowski. Wiceminister stwierdził niedawno, że nauczyciele zarabiają "6,8 czy 6,9 tys. zł. na rękę*" (25 sierpnia, Radiowa Jedynka).
Przepraszam!
Błąd. Choć w zasadzie powinnam napisać to państwu dopiero jutro i nie w tym tekście, a na Twitterze.
Bo tak właśnie było z wiceministrem Piontkowskim, który dzień po wywiadzie radiowym przyznał, że pomieszały mu się kwoty netto (na rękę) i brutto. "Przepraszam za przejęzyczenie słuchaczy i wszystkich zainteresowanych" - napisał do swoich siedmiu tysięcy obserwujących.
Nauczyciele, wedle jego wiedzy, zarabiają te "6,8 czy 6,9 tys. zł", ale jednak brutto.
Nie chcę sobie wyobrażać, co by było, gdybym tak zrobiła, pisząc ten tekst.
Ups. Pomyliłam się. Sorry.
Ale nie o mnie!
Gdy ministrowie rozwodzą się nad rzekomymi wysokimi pensjami nauczycieli, jakoś nigdy nie pokazują konkretnych przykładów żywych ludzi. Ci bogacze z ich opowieści też jakoś nie rzucają się, by opowiedzieć o luksusach, w które opływają, pokazać wynagrodzenie wpływające na konto.
Tak się jednak składa, że każdej takiej wypowiedzi towarzyszy fala nauczycielskich frustracji, która jest tak silna, że nauczyciele zasypują dziennikarzy paskami swoich płac. Robią to, choć jak często sami piszą, wstydzą się tego, co można na nich zobaczyć.
Katarzyna Świeczkowska z Olsztyna też się przez wiele lat wstydziła. Aż pękła i 29 września napisała list. Nie do ministra Czarnka i jego zastępców - na dialog z nimi już dawno przestała liczyć.
Napisała do samego premiera Mateusza Morawieckiego.
A jej list zaczyna się tak:
Szanowny Panie Premierze, Piszę do Pana, bo mam dość, brakuje mi siły i już nie wiem gdzie zwrócić się o pomoc. (...) Jestem matką trójki dzieci, samotną matką...ale nie matką, która żyje z zasiłku z MOPS-u… NIE!. Jestem nauczycielką z 23-letnim stażem pracy. Osobą wykształconą, która ma cztery specjalizacje. Jestem nauczycielem edukacji wczesnoszkolnej, pedagogiem, logopedą i terapeutą. Zawsze pracowałam więcej niż tylko na jednym etacie. Otrzymywałam nagrody, w ubiegłym roku otrzymałam medal KEN. Jest się, czym pochwalić. Tym bardziej, że od siedmiu lat wychowuję synów sama. Pomimo trudów osobistych i finansowych, najstarszy syn skończył studia. Wychowałam i wyedukowałam już kilka pokoleń, które miejmy nadzieję będą dumnymi obywatelami RP. I zawsze robiłam to z pasją. Nie dla pieniędzy. Bo czyż można mówić o pieniądzach, gdy z takim wykształceniem, będąc nauczycielem dyplomowanym, czyli o najwyższym możliwym stopniu awansu, po 23 latach moja pensja netto to 3987 zł.
To pensja, która tej zimy najpewniej nie pokryje rachunku za prąd, którym pani Kasia ogrzewa wodę i swoje nieduże mieszkanie w Olsztynie.
Dlatego, gdy ministrowie opowiadają o bajecznych pensjach nauczycielskich, chciałabym, żebyście w Dniu Edukacji Narodowej poznali panią Kasię. Doświadczoną nauczycielką.
Żywą osobę, nie wytwór wyobraźni.
Myśleć może tylko o tym
Zaprasza mnie do swojego mieszkania w szarym, niepozornym budynku o wątpliwych walorach estetycznych i historycznych. Trudno uwierzyć, że to zabytek, ale rzeczywiście - od kilkunastu lat jest w rejestrze i przez to Kasia nie może się podłączyć do miejskiego ogrzewania. Budynek trzeba byłoby najpierw ocieplić, a na to nie wyraził zgody konserwator. I budynek popada w ruinę, a Kasia i jej synowie marzną.
- Całe ciepło ucieka przez ściany. Mogę tu sobie tylko poteoretyzować o ekologii i oszczędzaniu energii, ale w tym mieszkaniu się nie da - mówi nauczycielka na wstępie.
Mieszkanko na poddaszu jest jednak przytulne. Widać, że Kasia trzyma porządek i wkłada wiele serca, by dobrze się tu mieszkało. Są bibeloty, kolorowe poduszki. Stół, przy którym można swobodnie rozmawiać.
Poznaję jej synów i chomika. Oglądam wszystkie dokumenty, skrupulatnie upakowane w niezliczonych teczkach. To rachunki, pisma z sądu, różnej maści zaświadczenia.
Kasia pokazuje mi też mail, który poświadcza, że kilka dni temu jej list wpłynął do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
Siadamy w kuchni połączonej z salonem. Pijemy czarną kawę.
Jest 1 października, w Olsztynie piękna złota jesień. W mieszkaniu na poddaszu jest ciepło. Jeszcze. Jak zastrzega Kasia.
- Kiedy świeci słońce, tak jak teraz, mieszkanie się nagrzewa, ale nie chcę myśleć, co będzie, jak przyjdą zimowe tygodnie - mówi.
A w ostatnich tygodniach - jak sama przyznaje - właściwie myśli tylko o tym.
Mieszkam w kamienicy z lat trzydziestych ubiegłego wieku, mieszkanie zrobione na poddaszu, bez ciepłej wody i ogrzewania. Ciepłą wodę uzyskuję z podgrzewaczy, zaś ogrzewam mieszkanie grzejnikami elektrycznymi (olejowymi i konwektorowymi). Jak Pan się domyśla dużo płacę za prąd. Szczególnie w okresie zimowym. Jako wspólnota chcieliśmy ocieplić budynek, ale po różnych podjętych próbach zawsze na drodze stawał konserwator zabytków. Brak zgody na ocieplenie. Staraliśmy się o wykreślenie budynku z ewidencji zabytków. Również bezskutecznie. Tak więc przechodząc do konkretów, za rok 2021 moje rachunki za prąd w skali roku wyniosły 7820 zł (siedem tysięcy osiemset dwadzieścia złotych), a roczny koszt zużycia 13145 kwh ...tak trzynaście tysięcy sto czterdzieści pięć kwh.
Pralka i odkurzacz tylko nocą
Nigdy nie musiałam ogrzewać niczego prądem, domyślam się, że premier Morawiecki również może nie mieć takich doświadczeń. I jemu, i mi pani Kasia tłumaczy detalicznie. Na kartkach - ładnym pismem, jak z ćwiczeń do elementarza - ma wypisane wszystkie opłacone rachunki z ostatnich lat. Z roku na rok coraz wyższe. Gorzko śmieje się, że zrobiła drugi etat z analizy danych.
Zaczyna od tego, że te 13145 kwh wykorzystała przy największych możliwych oszczędnościach, w taryfie G12W.
Co to znaczy?
Nie mam ogrzewania w kuchni z salonem...bo tam zawsze się nagrzeje coś przy gotowaniu. Żarówki ledowe. Z pralki, zmywarki czy odkurzacza korzystam w "tańszych taryfowych godzinach" czyli piorę w nocy, zmywam w nocy, bo w dzień, gdy są tańsze godziny 13-15 jestem w pracy. Praktycznie nie korzystam z żelazka, nie mam urządzeń typu czajnik elektryczny czy ekspres do kawy. Na grzejnikach zamontowane są zegary, by też włączały się tylko w tańszych godzinach. Temperatura w mieszkaniu, gdy grzeję, przy minus 5 na dworze to ok. 19 stopni. Gdy wyłączę całkowicie ogrzewanie po dobie (jak wyżej pisałam budynek nieocieplony, a mieszkanie zrobione ze strychu) temperatura spada do 8 stopni C. Całe życie przy nauczycielskiej pensji zaciskałam pasa i uczyłam się oszczędności. Już nie mam kolejnej dziurki w pasie, już nie mam na czym oszczędzać…. I już nie mam siły.
Wracamy do starych rachunków. - Niech pani spojrzy, ostatni grudzień, miałam 1028 złotych rachunku, a było całkiem ciepło - wspomina. - Wie pani, ile zapłacę w tym roku? Cena jednej kilowatogodziny ma wzrosnąć do minimum dwóch złotych, takie są zapowiedzi firm energetycznych. Z prostych obliczeń wynika, że w przypadku wzrostu cen o 400 procent to będzie to ponad 5 tysięcy złotych miesięcznie. Ja tyle nie zarabiam! Skąd mam wziąć te pieniądze? - pyta mnie, tak jak zapytała w liście premiera Morawieckiego.
Wychowałam pokolenie Polaków
Może mogłaby pracować więcej? - pomyśli może ktoś z was.
W końcu tego zdania są minister edukacji i jego zastępcy, a Przemysław Czarnek powiedział nawet niedawno: “Chciałbym, żeby nauczyciele w końcu sobie uświadomili, że w sytuacji, kiedy jest 1,5 mln dzieci mniej, a ich [nauczycieli] jest więcej o kilkadziesiąt tysięcy, nie będzie tak, że będą uczyć tylko jednego przedmiotu i 18 godzin. Czy to jest normalne? Na świecie standardem jest dwuprzedmiotowiec” (13 września, Radio Zet).
Zastanawiam się, co powiedziałby pani Kasi, która… już jest takim nauczycielem - ma cztery specjalizacje i przypomnijmy 3987 złotych na rękę. Dzięki tym dodatkowym kwalifikacjom, które zdobyła studiując następnych kilka lat, za własne pieniądze, biorąc nadgodziny czy zastępstwa może zarobić 500-800 zł.
Choć tak naprawdę o 500 złotych mniej, bo niedawno była zmuszona wziąć pożyczkę z zakładu pracy i teraz regularnie ją spłaca.
- Wzięłam udział w strajku, a wtedy nie zarabialiśmy, były partner przez osiem miesięcy nie płacił alimentów, musiałam jakoś opłacić rachunki - tłumaczy się Kasia. Ona w ogóle w naszej rozmowie ciągle się tłumaczy, jak np. z tego, że "drugi raz w życiu" ma zrobione paznokcie. Ma, bo koleżanka wysłała ją do kosmetyczki w urodzinowym prezencie. I tłumaczy się z tego tak jakby musiała się wstydzić. A przecież nie musi, bo pracuje ciężko.
Premierowi wyjaśniła, że jej zarobki wynikają właśnie z ponadprzeciętnej pracy.
I nie jest to "goła" pensja. Jest tu pensja wyliczona z zasadniczej pensji brutto 4224 zł, 20 proc. dodatek stażowy, dodatek motywacyjny w wysokości ... aż 145 zł brutto (bo w Olsztynie średnio na etat przypada 120 zł), 300 zł brutto za wychowawstwo. Pracując dodatkowo jako terapeuta i w ramach godzin doraźnych zastępstw jestem w stanie dorobić kilkaset złotych miesięcznie (500-800 zł). Z tych pieniędzy i marnych alimentów wykształciłam syna, który będzie pracował na rzecz naszego Państwa. Wykształciłam kosztem wielu wyrzeczeń, oszczędności, kosztem własnego zdrowia. Jestem przewlekle chora na astmę od wielu lat, od 2019 roku doszło mi jeszcze zwyrodnienie stawów, które ogranicza moje możliwości ruchowe. Ale dalej pracuję. Zawsze kochałam swoją pracę i zawsze uważałam, że robię coś dobrego dla przyszłych pokoleń Polaków, którzy będą naszą Polskę szanowali. Zawsze uważałam, że moja praca jest służbą dla naszego kraju… Nigdy nie oczekiwałam nic w zamian, nie oczekiwałam pomocy. Aż do tej pory...
Najważniejsze medale
Ślady po tych pokoleniach Polaków widać w jej mieszkanku na każdym kroku. Są kubki w podziękowaniu "dla najlepszej nauczycielki" i drewniane drzewko, pamiątka po poprzedniej trzeciej klasie, laurki, fotoksiążki od uczniów i uczennic, kartki z życzeniami i z wakacji.
Medal Komisji Edukacji Narodowej, o którym wspomniała premierowi, trzyma w szufladzie i śmieje się, że mimo wszystko najważniejsze są te "medale" od uczniów.
Na szafce miska kasztanów, bo pani Kasia nazbierała ich trochę więcej, gdyby któryś z uczniów zapomniał przynieść swoje na lekcje. Odkłada też kolorowe sznurki, wstążeczki i rolki po papierze toaletowym, bo będą robić drzewa. A znów, ktoś może nie mieć, ktoś może nie wziąć, komuś może zabraknąć, kogoś może nie być stać. Lata pracy nauczyły ją szykować się na takie sytuacje w klasie.
Nic nie mogło jej jednak przygotować na sytuację na rynku energii. Niech premier wie:
Proponuje Pan dodatek osłonowy- jednorazowy w roku w wysokości 1500 zł na jedno mieszkanie. Jeżeli w roku 2021 r zapłaciłam 7820 zł, to po podwyżce 400 proc. moje roczne rachunki za prąd będą sięgały ponad 30000 (trzydziestu tysięcy złotych). To przepraszam bardzo...ale co mi z tego 1500 zł? Z całym szacunkiem, ale czuję się w tym momencie jakby ktoś napluł mi w twarz. Chociaż jako nauczyciel powinnam przywyknąć, że nam się pluje w twarz. Tak.. nauczyciele znoszą wszystko… poniżającą jałmużnę od państwa nieadekwatną do wykształcenia i włożonej pracy, hejt społeczeństwa, pogardę rządu. Bo jak ma się podwyżka 4,4 proc. w maju do inflacji kilkunastu procentowej? I do wzrostu 400 proc. za prąd? Tylko patrząc na zestawienie tych liczb widać, że jakoś ze sobą kolidują.
A jak zamkną szkoły?
Kasia drży na myśl o zimie również dlatego, że boi się, iż szkoły znów zostaną zamknięte.
Minister Czarnek nie odczuwa tego niepokoju i już od sierpnia mówi, że żadnego zamykania szkół z powodu chłodu nie będzie. Choć fakt, przepisy na to pozwalają.
9 października na spotkaniu z mieszkańcami powiatu łukowskiego Czarnek obarczył winą za wzrost cen energii elektrycznej Unię Europejską, która jego zdaniem "musi odejść od sztywnych zasad regulacji dotyczących cen energii elektrycznej".
Potencjalnych wyborców zapewnił: - Szkoły będą ogrzane, uniwersytety będą ogrzane, żadnej nauki zdalnej nie będzie i razem ten kryzys przejdziemy.
Kasia taka optymistyczna nie jest. Ministrowi przestała wierzyć już dawno. Nie tylko w kwestii wysokości pensji.
I aż za dobrze pamięta, że zdalne nauczanie to też prąd! Mnóstwo prądu! - Prowadziłam już zdalne lekcje i moi chłopcy uczyli się zdalnie jednocześnie w swoich małych pokojach. To był koszmar i nie wyobrażam sobie, że miałby się powtórzyć - opowiada. - Tak, uczenie maluchów przez kamerki jest trudne, one dopiero przecież uczą się czytać i pisać. Ale jest nie tylko trudne, jest też drogie. Nie stać mnie już na bycie nauczycielką w zdalnej szkole - wzdycha.
Premierowi w liście też o tym przypomniała:
Wracając do grudnia 2021 i jeszcze okresu pandemii... nikt nie zwrócił pieniędzy za prąd, który wykorzystaliśmy w naszych domach podczas nauki zdalnej. A pracowaliśmy dla naszej Polski, my nauczyciele z pasją. Nie, my nie pracowaliśmy, my służyliśmy. Służyliśmy nie bacząc na nasze rachunki. Ponosząc koszty, zamiast zarabiać. Oczywiście po jakimś czasie pracy zdalnej był wybór, by prowadzić lekcje zdalne ze szkoły. No ale dla mnie, matki najmłodszego dziecka będącego w klasie pierwszej szkoły podstawowej nie było wyboru. Nie mogłam iść do szkoły, by z niej prowadzić zajęcia, bo mój pierwszoklasista nie potrafił sam sobie poradzić w domu. Był zbyt mały. Teoretycznie mogłam skorzystać z zasiłku covidowego dla rodziców dzieci do lat 8. Ale kto wtedy uczyłby moją wówczas również pierwszą klasę? Z czego ja żyłabym z dziećmi, gdy byłabym na zasiłku? Wybrałam służbę, czyli pracę zdalną z domu, tak jak w pierwszych miesiącach pandemii. Zrobiłam wszystko, by pogodzić pracę z życiem osobistym. Zrobiłam wszystko, by dalej służyć Polsce.
Nie mam już siły być odpowiedzialna
Gdy pytam, co ją jeszcze trzyma w szkole, opowiada o jednym ze swoich uczniów. - Mam taką zasadę, że wystawiam im uśmiechnięte buźki, gdy się grzecznie zachowują. Urwisom, takim jak on, nie zawsze się udaje. Ale ostatnio dostawał uśmiechy każdego kolejnego dnia, aż w końcu w czwartek przyszedł i zapytał, czy myślę, że w piątek też mu się uda i będzie miał komplet. Powiedziałam, że świetnie mu idzie i wierzę, że tak, ale wszystko zależy od niego. Wie pani, co powiedział? Że to dla mnie tak się stara - Kasi na chwilę załamuje się głos. Przekłada papiery. Przez moment nic nie mówimy.
Ja wracam do listu do premiera:
Całe życie byłam odpowiedzialna za swoich synów i za uczniów, których kształciłam. Cały czas poczuwałam się do tego, by pomimo pogardy ze strony rządu, hejtu społecznościowego, braku szacunku rodziców nie poddać się i kształcić z pasją młode pokolenia. Całe życie byłam odpowiedzialna i pomimo osobistych problemów, trudnej sytuacji materialnej, nie prosiłam nikogo o pomoc, tylko działałam sama. A teraz już nie mam siły być odpowiedzialna. Choć chciałabym wychować jeszcze i wykształcić dwóch młodszych synów, którzy jeszcze są na moim utrzymaniu.
- Wiem, że nie uzdrowię całego świata, ale wiem też, że mam wpływ na świat tych dzieciaków. A to przecież bardzo dużo, najwięcej - opowiada Kasia. - Czy mogłabym robić coś innego? Pewnie tak. Ojciec co jakiś czas mówi mi, że przecież proponował mi pracę przy sprzątaniu w Austrii. Chcę mi się płakać, gdy myślę, że tam jako sprzątaczka mogłabym zapewnić lepsze życie moim synom. Nie kupuję sobie nowych ubrań, nie chodzę do fryzjera ani kosmetyczki, nie robię dla siebie niczego miłego. Czego mam sobie jeszcze odmówić? - pyta.
Mamy przestać się myć?
To właśnie z tego bólu, poczucia krzywdy i niesprawiedliwości napisała swój list. - Pierwszy raz w życiu postanowiłam poprosić o pomoc i nie jest to dla mnie łatwe - mówi. I znów czytamy:
Całe życie ciężko pracowałam, nigdy nawet nie skorzystałam z urlopu wychowawczego po urodzeniu dzieci. Nigdy nie oczekiwałam pomocy od państwa, zawsze pracowałam na jego rzecz. I pracowałam ciężko za marne pieniądze. Poświęciłam siebie. I teraz proszę o to, by to Państwo mi pomogło. Proszę o konkretne rozwiązania dla osób, które ogrzewają prądem mieszkania, które podgrzewają prądem wodę. Bo limit 2000 czy nawet 3000 tys. to zbyt mało. Może dla kogoś, kto zarabia 10 czy 20 tysięcy miesięcznie opłata za prąd w wysokości 5 tysięcy nie stanowi problemu. Ale dla mnie jest to koniec. Koniec wszystkiego...mycia, jedzenia, bo ja zarabiam niecałe 4 tys. A trzeba jeszcze opłacić czynsz, telefon, internet. Przydałyby się leki, które ja i mój syn stale przyjmujemy. I coś wypadałoby zjeść. No i zakupić ubrania na zimę i koce, bo jak przetrwać w domu przy takiej temperaturze? I na tym kończy się moja odpowiedzialność. Reszta należy do Pana Panie Premierze... Bo to Pan jest odpowiedzialny za to, że w domu zimą będę miała 8 stopni. Bo to Pan jest odpowiedzialny za to, że moje dzieci będą marzły. Bo to Pan jest odpowiedzialny za to, że nie będziemy mogli się umyć, wyprać ubrań. I tylko Pan jeszcze może coś z tym zrobić. Bo ja już nic...O ile mogę siedzieć przy świeczkach zamiast światła, to świeczkami mieszkania nie ogrzeję, świeczkami nie naładuję komputera czy telefonu, nie nagrzeję świeczkami wody do mycia. Pan jest odpowiedzialny za to, że w zimnie moje dzieci nie będą miały siły się uczyć, zresztą nie będą miały nawet jak w przypadku, gdy znowu będzie konieczne wprowadzenie nauki zdalnej.
Czy premier wie?
Kasia mogłaby długo opowiadać o tym, jak traktuje ją państwo. Nie tylko jako nauczycielkę, ale i samotną matkę, która musi wydzierać alimenty od byłego partnera. - Czuję się jak żebraczka, to jest po prostu upokarzające, gdy muszę się tłumaczyć z każdej złotówki na dzieci, a ojciec moich synów, choć w papierach jest rencistą, wynajmuje trzypiętrowy dom i kupuje samochód za setki tysięcy złotych - opowiada. I dodaje: - Takich historii premier pewnie też nie zna. A mógłby się zainteresować tym, jak ojcowie ukrywają swoje dochody przed własnymi dziećmi.
Czy mogę czegoś oczekiwać? Oczekuję pomocy, bo już nie tylko nie wiem jak żyć, ale ja już nie mam jak żyć w tym Państwie. Bo się nie da. Uczciwie pracując nie jestem w stanie zapewnić dzieciom zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych w postaci ciepłej wody, w miarę ciepłego domu. Kiedyś myślałam, że takie rzeczy spotykają tylko ludzi niewykształconych, tych, którym się nie chce pracować i wolą żyć na koszt państwa. Dlatego apeluje o pomoc, wręcz o nią błagam, bo już nie ma innego wyjścia. Czuję się całkowicie bezsilna. Z poważaniem - zdruzgotana samotna matka, nauczycielka i obywatelka RP w jednej osobie. Katarzyna Świeczkowska
Do 13 października Kasia nie otrzymała żadnej wiadomości z KPRM. Premier Mateusz Morawiecki rzadko jednak ostatnio mówił o nauczycielach (nie licząc 1 września), na zaproszenie związków zawodowych do miasteczka nauczycielskiego nie odpowiedział.
Pewnie wyśle im, jak to mają w zwyczaju politycy, list z okazji Dnia Edukacji Narodowej. Czy będzie w nim zestaw rad, jak zapłacić za prąd, gdy twoja pensja wynosi mniej niż rachunki? Mało prawdopodobne.
W zeszłym roku z okazji DEN premier zwrócił się do nauczycieli tymi słowami:
Edukacja publiczna jest naszym dobrem, jest naszym dobrem wspólnym, którego państwo nauczyciele jesteście twórcami. Jesteście jednocześnie tymi, na których polegamy w kształceniu i wychowywaniu naszej młodzieży.
Pani Kasia nie ma już siły, byśmy na niej polegali. Choć raz chciałaby móc polegać na państwie, na które ciężko pracuje.
Autorka/Autor: Justyna Suchecka
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock