|

Dla kogo jest (polska) szkoła?

Nauczyciele w zdecydowanej większości chcą pomagać Ukraińcom i zależy im na dobru wszystkich dzieci. Ale pozytywne emocje i chęć wspierania mogą się szybko wypalić. Już dziś pojawiają się głosy jak ten: "Nie zamierzam się naginać i na siłę uczyć ukraińskiego, niech te dzieci uczą się polskiego" - Potrzeba nam dzisiaj nie tylko miłości, ale i mądrości. Potrzeba mądrych rozwiązań systemowych, które pozwolą wszystkim wyjść z kryzysu - dla tvn24.pl pisze dr Kinga Białek.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Tysiące dzieci uciekają przed wojną w Ukrainie. Nie wiemy, ile z nich mówi po polsku, jak się dotąd uczyły czy jak przechodzą wojenną traumę. Nie wiemy nawet, ile ostatecznie ich będzie w Polsce, a tym bardziej - ile i na jak długo zostanie w polskim systemie oświaty. A to zdaniem ekspertów odpowiedzi, na które nie możemy czekać - działania edukacyjne potrzebne są tu i teraz, ale niezbędne są również długofalowe plany.

Od 24 lutego do Polski wjechało już ponad 2,1 miliona uchodźców z Ukrainy. 22 marca do naszych szkół zapisanych było ponad 85 tysięcy dzieci uchodźców. A minister Czarnek w Polskim Radiu poinformował, że rząd szacuje, iż około 700 tysięcy osób przekraczających polską granicę to dzieci w wieku szkolnym.

Minister cały czas powtarza: - W pierwszej kolejności musimy zadbać o to, aby pomimo trudnych czasów polskie dzieci mogły normalnie kontynuować naukę. Równolegle musimy zaopiekować się ukraińskimi dziećmi w polskim systemie oświaty, na najwyższym poziomie.

Tymczasem każdego dnia kolejne 10 tysięcy dzieci uchodźców zapisywane jest do szkół w Polsce. Są takie, w których dzieci z Ukrainy jest już równie wiele - a nawet więcej - niż polskich.

Co i kto czeka na dzieci uchodźców? Na jaką pomoc mogą liczyć? I wreszcie, czy szkoły - nauczyciele, uczniowie i ich rodzice - są na to gotowi? A co państwo powinno robić, by ich na to spotkanie przygotować? O tym wszystkim dla tvn24.pl pisze dr Kinga Białek, wykładowczyni dydaktyki języka polskiego ze Szkoły Edukacji Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności i Uniwersytetu Warszawskiego.

***

Zacznę od smutnej obserwacji. Wobec coraz bardziej dramatycznej sytuacji w Ukrainie w internecie widać falę serdeczności i troski. Niestety – nie tylko. 

Nie dalej jak wczoraj na facebookowych forach nauczycielskich czytałam z rosnącym przerażeniem takie wypowiedzi: "Nie zamierzam się naginać i na siłę uczyć ukraińskiego, niech te dzieci uczą się polskiego", "Zobaczcie jak jest w innych krajach, nikt tam polskich dzieci nie pyta, czy znają język", "Nie będę sama szukać materiałów. Jak ogłosili online musiałam za własne pieniądze się organizować. Dosyć tego".

Czytam te wypowiedzi nie tylko jako dowody na nieżyczliwość, ale także (a może przede wszystkim) jako głosy rozpaczy i zniechęcenia. Coraz więcej wypowiedzi (oczywiście nie stanowią one większości) wyraża sprzeciw wobec konieczności wykonywania zawodu nauczyciela w trudnych warunkach.

Z jednej strony takie wypowiedzi mogą budzić uzasadnione oburzenie – jak to? Przecież jako nauczyciele wkraczamy na drogę kariery zawodowej gotowi do uczenia dzieci i młodzieży – wszystkich, niezależnie od ich umiejętności, talentów i potrzeb. Do tego powinniśmy być przygotowani, na aneksach do dyplomów potwierdzających nasze kompetencje zawodowe nie widnieją przecież zapisy: "może uczyć, ale tylko grzeczne dzieci", "dotyczy uczniów doskonale władających językiem", "z wyjątkiem uczniów o specjalnych potrzebach edukacyjnych". Nauczyciele i nauczycielki w Polsce są wykwalifikowani do pracy z osobami o zróżnicowanych potrzebach.

Z drugiej strony wszyscy wiemy, że polska oświata nie ma się dobrze. Nie miała się dobrze przed wybuchem pandemii, rozedrgana przez "reformę systemu szkolnego" Anny Zalewskiej i strajk nauczycieli. Potem mierzyliśmy się ze skutkami wdrożenia nauczania zdalnego, a teraz stanęliśmy wszyscy przed wyzwaniem zapewnienia setkom tysięcy dzieci uciekających przed wojną miejsca w szkołach. Przed nami już nie tyle kryzys, ile wizja ostatecznego załamania się systemu.

Polityczną winę za ten stan rzeczy ponoszą w kolejności: Anna Zalewska, Dariusz Piontkowski i Przemysław Czarnek. Parafrazując słynne zdanie z Georga R.R. Martina (autora "Gry o Tron") - "Północ pamięta" - powinna o tym pamiętać nie tylko Północ, ale także Wschód, Zachód i Południe Polski.

Brak rozwiązań systemowych, pomysły wprowadzane na szybko, bez odpowiednich konsultacji z ekspertami i kompletnie wbrew trendom istniejącym na świecie – oto prawda o systemie zarządzania edukacją. Nie wolno zrzucać całego ciężaru na nauczycieli i dyrektorów, którzy robią, co mogą, ale mogą tylko tyle, ile umożliwia im istniejąca rzeczywistość organizacyjna. Jak długo można opierać się wyłącznie na dobrych intencjach, bez dostępu do materiałów, sprzętu, sal, o godnym wynagrodzeniu za ciężką pracę nie wspominając?

Broniarz o edukacji ukraińskich dzieci i postulatach ZNP

Zresztą to, co obserwujemy dookoła, nie jest nagłym dopustem bożym. Od wielu lat międzynarodowe organizacje eksperckie apelują o przygotowanie się do wielkiego kryzysu migracyjnego. Z niepokojem patrzyliśmy na kraje afrykańskie, bo stamtąd upatrywano największych wyzwań. Dawało to łatwą wymówkę rządzącym – jeśli coś jest daleko, to nas nie dotyczy. A jednak. Stawianie na doraźność w polityce oświatowej zbiera tragiczne żniwo.

Miłość i troska nie wystarczą

Zdecydowaną większość głosów działaczy edukacyjnych wciąż jednak stanowią głosy wspierające, przekazujące prawdziwe przywiązanie do etosu nauczycielskiego i chęć pomocy. Z takiej postawy mojego środowiska jestem dumna.

Tak, chcemy pomagać, tak, zależy nam na dobru wszystkich dzieci. Pozytywne emocje i chęć wspierania mogą jednak szybko się wypalić. Potrzeba nam dzisiaj nie tylko miłości, ale i mądrości. Potrzeba nam dzisiaj mądrych rozwiązań systemowych, które pozwolą wszystkim wyjść z kryzysu.

Edukacja ukraińskich dzieci w polskich szkołach
Źródło: TVN24

Zacznijmy od pewnego ustalenia natury aksjologicznej. Edukacja jest prawem każdego dziecka.

To zdanie, chociaż wydaje się zupełnie trywialne, nabiera szczególnego znaczenia teraz, kiedy zderzamy je z przerażającą rzeczywistością. Dzieci i młodzież uciekające z terenu działań zbrojnych, także te z traumą wojenną, również potrzebują dostępu do szkoły.

W wielu opracowaniach dotyczących tzw. trauma–informed teaching mówi się o ogromnej roli szkół w powrocie do równowagi dzieci po trudnych przeżyciach.

Dlaczego? Szkoła jest miejscem, które może dać poczucie bezpieczeństwa, ostoją trwałości w świecie, który wydaje się kruchy i niestabilny. Pozwala na spotkanie mądrych i życzliwych dorosłych i odbudowanie poczucia powtarzalności i rytmu. Zwłaszcza że nie możemy wszystkich z góry diagnozować i orzekać, czego im trzeba – to wymaga obserwacji, uważności i przede wszystkim stałego kontaktu z dzieckiem. Nauczyciele rozumiejący, że ich uczniowie przeżywają intensywne i trudne emocje, powinni wiedzieć, jak na nie reagować. Tak rozumiana szkoła – wspólnota, w której wszyscy jesteśmy "u siebie", jest ważnym czynnikiem pomocy dzieciom i młodzieży z doświadczeniem uchodźstwa. Nie trzeba przed szkołą chronić dzieci (skutki akcji "Ratuj maluchy", prowadzonej pod przewodnictwem Tomasza i Karoliny Elbanowskich, odczuwamy przecież do dzisiaj), trzeba sprawić, że szkoła, którą im proponujemy, będzie dla nich dobrym miejscem.

Taką możliwość powinien stwarzać system. Dobrze pomyślane rozwiązania organizacyjne muszą zakładać możliwość "zarządzania kryzysowego". W naszym napiętym do granic wytrzymałości systemie to nie działa. Opieramy go bowiem nie na sensownych procedurach, a na umiejętnościach "radzenia sobie" dyrektorów i nauczycieli. Ci zaś mierzą się z niewystarczającymi środkami, sztywnymi przepisami, obowiązkami organizacyjnymi wykraczającymi poza rzeczywiste możliwości. A także, w wielu miejscach, z absolutną indolencją organów nadzoru (bo czy ktoś na serio myśli o kuratoriach jako organach wsparcia?). Tymczasem system jest tak efektywny, jak jego najsłabsze ogniwo. Nasz wydaje się zupełnie niewydolny.

Minister Czarnek o edukacji uchodźców z Ukrainy

Każdemu według potrzeb

Możliwości rozwiązania tego impasu jest kilka, niektóre są dość oczywiste, a jednak nie mówi się o nich wystarczająco mocno w debacie politycznej. Zanim jednak do nich przejdę, chcę podkreślić złożoność sytuacji, w której się znaleźliśmy. Wobec zróżnicowanych potrzeb musimy zastosować zróżnicowane rozwiązania.

Część osób, które do nas przyjechały z Ukrainy, będzie chciała tutaj zostać i ułożyć sobie życie w Polsce. To oznacza, że już niedługo będą częścią naszej wspólnoty obywatelskiej. Ważnym elementem dobrego w niej funkcjonowania jest uczestnictwo w polskim systemie edukacyjnym – na przykład chociażby w egzaminach zewnętrznych, które są przepustką do nauki na kolejnych szczeblach. Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia także wcześniej, przed wybuchem wojny w polskich szkołach uczyło się około 60 tysięcy dzieci ukraińskich, a także wiele innych przybyłych z różnych krajów.

System najczęściej umożliwiał im uczenie się języka polskiego i uczestnictwo w lekcjach. Jednak nawet wtedy zasady organizowania kształcenia odbiegały od tego, co można uznać za dobrą praktykę. Z jednej strony bowiem umożliwiono tworzenie oddziałów przygotowawczych w szkołach, ale z powodu ograniczonych możliwości organizacyjnych takich oddziałów powstało tylko kilka–kilkanaście w skali dużych miast. Uczniowie najczęściej dołączali do istniejących oddziałów i odbywali dodatkowe lekcje wyrównawcze z języka i ewentualnie innych przedmiotów. Oczywiście, nie można uznawać, że jest to najgorsze z możliwych rozwiązań, jednak jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach.

Zgodnie z obowiązującymi przepisami, każdy uczeń w Polsce musi zrealizować podstawę programową obowiązującą w szkole danego typu. Oznacza to, że uczniowie przybywający z zagranicy nie mają odrębnych podstaw programowych – obowiązują ich właściwie te same wymagania, co wszystkich innych. Mnie szczególnie interesuje realizacja kształcenia z zakresu języka polskiego. Jak łatwo się domyślić, całościowa realizacja wymagań z tego przedmiotu jest niemożliwa do zrealizowania w szkole, nauczyciele dokonują zatem samodzielnie modyfikacji i dostosowań, w zależności od indywidualnych potrzeb uczniów.

Tymczasem arkusz egzaminacyjny nie rozróżnia poziomów opanowania języka polskiego – wszyscy uczniowie przybywający z zagranicy piszą ten sam arkusz egzaminacyjny dla uczniów, którym ograniczona znajomość języka polskiego utrudnia zrozumienie czytanego tekstu. Gdybyśmy zestawili zadania z arkusza z poziomami znajomości języka, to zapewne najlepiej odpowiadałby im poziom B2 / C1 (związany nie tylko z umiejętnością rozumienia czytanego tekstu, ale także stworzenia własnego, na przykład w formie rozprawki). Oczywiście poziom trudności tych zadań jest inny niż w arkuszu standardowym, jednak wciąż wydaje się, że zróżnicowanie jest zbyt małe. Nie wspominam już o tym, że uczniów uczących się języka polskiego obowiązuje znajomość tych samych lektur, na przykład "Pana Tadeusza" lub "Quo vadis".

W tym miejscu warto odnieść się znów do dyskusji, które mają miejsce w przestrzeni publicznej, na przykład w internecie. Wiele osób głośno mówi o powstrzymaniu się od realizowania wymagań podstawy. To jasne, że większość nauczycieli teraz koncentruje się na zadbaniu o dobrostan dzieci, ale dyskusja na temat dostosowań czy zwiększenia elastyczności systemu musi odbyć się już teraz, zanim doprowadzimy do sytuacji, w której całe rzesze dzieciaków pozbawione zostaną możliwości uczenia się na odpowiednim dla siebie poziomie. Rozwiązania muszą zostać przyjęte na szczeblu centralnym, za pomocą odpowiednich narzędzi prawnych. Takie instytucje jak Centralna Komisja Egzaminacyjna, ale także dyrektorzy wszystkich placówek muszą działać w ramach prawa, a to prawo nie jest obecnie dostosowane do potrzeb uczniów i nauczycieli (w zakresie na przykład oceniania i klasyfikowania uczniów).

Przybywa ukraińskich dzieci w polskich szkołach
Źródło: TVN24

Inaczej musimy podejść do uczniów, którzy nie zamierzają kontynuować nauki w Polsce, chcą w miarę możliwości szybko wrócić do swojego kraju, albo wyjechać gdzieś indziej. W tym wypadku priorytetem nie jest przyspieszony kurs języka polskiego i polskiej podstawy programowej, a dbałość o utrzymanie ciągłości edukacji zdobywanej w Ukrainie. Ministerstwo Edukacji w Ukrainie organizuje już teraz różne formy kształcenia zdalnego.

Możliwe jest utworzenie oddziałów szkół ukraińskich na uchodźstwie, wymagałoby to rzecz jasna wzmożonych wysiłków organizacyjnych ze strony państwa (i zadbania o odpowiednie przepisy prawa), wspólnoty międzynarodowej, jak i samorządów. Wraz z uczniami do Polski przyjechało wielu nauczycieli, którzy mogliby wspierać kształcenie uczniów. Samorządy musiałyby wspomagać takie oddziały, udzielając im odpowiedniego wsparcia infrastrukturalnego, na przykład sal w szkołach po godzinach funkcjonowania, a także organizacyjnego – kojarząc ze sobą uczniów i nauczycieli.

Wiceprezydent Warszawy: system edukacji nie wytrzyma takiej dużej liczby nowych uczniów
Źródło: TVN24

Te pomysły można łatwo zbyć, mówiąc, że teraz należy zająć się organizacją opieki, a nie kształcenia. Jeśli spojrzymy na tę kwestię z perspektywy nauczycieli i nauczycielek, to zapewne w ich pracy z dziećmi przybywającymi do klas kurczowe trzymanie się zapisów i realizacja ich za wszelką cenę nie może być priorytetowe. "Niepriorytetowe" nie oznacza nieważne!

Powtórzmy z całą mocą – dostęp do edukacji (tak, do uczenia się) jest niezbywalnym prawem każdego dziecka! To jednak, co odnosi się do pracy w klasie tu i teraz, nie może stosować się do osób odpowiadających za organizację systemu na wyższych szczeblach. Nie możemy "przeczekiwać" i liczyć na to, że "wszystko jakoś się ułoży". Nie na tym polega przecież odpowiedzialne sprawowanie władzy.

Uczmy się na błędach

Jedną z pierwszych zasad, jakie przyswajamy, myśląc o dobrym uczeniu się, jest to, żeby błąd rozumieć jako szansę na rozwój. To samo można pomyśleć o kryzysie – może on stać się okazją do wymuszonej refleksji o tym, co należy zmienić i poprawić.

W kwietniu 2020 roku, po tygodniu od ogłoszenia zamknięcia szkół, miałam okazję rozmawiać z ekspertami edukacyjnymi z różnych środowisk. Wszyscy mówiliśmy o tym, że edukacja zdalna ujawni słabości systemu i że może stać się punktem wyjścia do wprowadzenia poprawek. Po dwóch latach wiemy, że to się nie udało. W odpowiedzi na dramatyczne problemy wszystkich uczestników edukacji w Polsce przykładowo opracowano spis wymagań egzaminacyjnych (ograniczający w niewielkim stopniu zakres podstawy programowej), ogłoszono program wsparcia psychologicznego w szkołach (niewspółmierny do faktycznych potrzeb), a także poddano pod głosowanie "Lex Czarnek" (całe szczęście nieskutecznie). Pozostawiono za to bez żadnej reakcji problem braków kadrowych w szkołach, wypalenia zawodowego nauczycieli, niskich zarobków, przeciążenia uczniów, przeładowania podstaw programowych, usztywnienia programów szkolnych, braku czasu, nieadekwatności treści kształcenia do potrzeb uczących się.

Brakuje nauczycieli w szkołach (materiał archiwalny, wrzesień 2021)
Źródło: TVN24

Obecny kryzys znowu spada na barki "ludzi w terenie": dyrektorów i nauczycieli, a nie polityków. Jeśli teraz ci ostatni wykażą się podobną opieszałością i skłonnością do stosowania metody "jakoś to będzie", to dość szybko okaże się, że polską szkołę będzie trzeba budować na gruzach. Na zakończenie przywołam słowa Jana z Czarnolasu (o którego większą obecność na lekcjach języka polskiego z takim zapałem walczyła Anna Zalewska), licząc na to, że nie będą to słowa prorocze:

Cieszy mię ten rym: "Polak mądr po szkodzie";

Lecz jeśli prawda i z tego nas zbodzie,

Nową przypowieść Polak sobie kupi,

Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi.

Czytaj także: