Podejrzewam, że większości rządzących kultura do niczego nie jest potrzebna. Jedynie może w czasie urządzania świąt ku czci lub pamięci, zawsze obrzydliwie nadętych - mówi Wojciech Waglewski w rozmowie z tvn24.pl. - Cierpieniem i udręczeniem moglibyśmy obdarować cały świat, gdyby tego chciał, ale on nie chce takich prezentów - dodaje.
Autor tekstów, kompozytor, gitarzysta, aranżer i producent muzyczny. Z wykształcenia socjolog. Wojciech Waglewski od lat jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci polskiej sceny.
Założyciel i lider grupy Voo Voo, znany również ze współpracy z takimi artystami, jak Kazik Staszewski, Lech Janerka, Renata Przemyk czy zespołami Raz Dwa Trzy i T.Love, a także wielu innych, w 2008 roku po raz pierwszy wystąpił oficjalnie u boku swoich synów Bartosza "Fisza" Waglewskiego oraz Piotra "Emade" Waglewskiego. Rodzinny projekt muzyczny zaowocował wtedy wydaniem płyty "Męska muzyka" i pięć lat później krążka "Matka, Syn, Bóg". 9 października 2020 roku premierę miał najnowszy, trzeci album panów Waglewskich pod tytułem "Duch ludzi i zwierząt".
O roli kultury w Polsce, gębach, których nie chce oglądać w snach, a które dostrzega dokoła siebie, współpracy z synami i uniwersalności przekazów zawartych w sztuce Wojciech Waglewski opowiedział w rozmowie z Esterą Prugar.
"Nie lubię, gdy się zdarza we śnie, że mi niemiłe gęby zjawiają się. Sen się dwoi i troi, by pogonić tych trolli i od złego uchronić mnie"Wojciech Waglewski, "Gęby"z płyty "Duchy ludzi i zwierząt"
Estera Prugar: Na nowej płycie śpiewa pan, że nie lubi, kiedy we śnie zjawiają się panu "niemiłe gęby". Kim one są?
Wojciech Waglewski: Mam wymieniać po nazwiskach?
Jeśli pan chce...
Wydaje mi się, że żyjemy w czasach, w których pojęcie estetyki legło w odmętach pamięci i wszystko, co nas otacza w życiu medialno-politycznym, jest brzydkie. Te gęby to oczywiście metafora – gęba rozumiana w sensie gombrowiczowskim. Udawanie czegoś. Życie w świecie, w którym okazuje się, że - przynajmniej u nas - w sporach politycznych i nie tylko takich, wygrywa chamstwo, które stało się formą porozumiewania się. Jak z parkowaniem: stoi leszczu w taki sposób, że niby mogło być miejsce na inny samochód, ale on ustawił się tak, żeby przypadkiem nikt inny już nie wjechał. Żyjemy w nieustannie podsycanej niechęci do siebie nawzajem. Jeśli ktoś to wykorzystuje - czy to politycy, czy różnego typu społecznicy - to jest przykre.
To pierwszy rok, kiedy nie wyjechałem za granicę, a zawsze wyjeżdżałem, choćby na chwilę, na przykład do Berlina, żeby troszkę od tych gęb odpocząć, bo mam ich przesyt. Nie wiem, jak długo pociągnie społeczeństwo, które sobie wymyśliło egzystencję taką, jak to nasze. Kiedy wyjeżdżam na wieś, tam ludzie są bardziej mili. Wystarczy sto kilometrów od Warszawy i już widać zupełnie inną konstrukcję człowieka, relacje między nimi też są lepsze. Ale wracam do stolicy i wjeżdżam w dżunglę coraz bardziej nienawidzących się ludzi. I my z taką brzydką gębą funkcjonujemy w Europie. Różni ludzie, z którymi się spotykam, pytają mnie, co się u nas dzieje i czemu tak nam się życie nie podoba.
W nowych piosenkach pojawiły się też - poza gębami - smoki.
Tak, choć to już nie moja opowieść. Natomiast rzeczywiście z Fiszem (syn Bartosz Waglewski – red.) parę razy stykamy się, jeśli chodzi o obserwacje. On ma smoki, ja mam gęby.
Album "Duchy ludzi i zwierząt" jest formą opowieści pana i pana syna, która jest w jakiś sposób skierowana do pana wnuczek. Dość gorzki obraz wyłania się z tego, co mogą się z tych utworów dowiedzieć o świecie.
Może ta gorycz zwiększyła się jeszcze w związku z pandemią, chociaż przypadkowo, bo tę płytę wymyśliliśmy w grudniu ubiegłego roku. Natomiast okazało się, że właśnie w pandemii większość rzeczy, o których napisaliśmy, nabrała większego sensu i aktualności. Nastąpiło na przykład jakieś przewartościowanie w stosunku do przedmiotów i tego, co człowiekowi jest naprawdę potrzebne, ale również do liczby posiadanych rzeczy.
Oczywiście nie spodziewaliśmy się, że album ukaże się w takim momencie, bo tego nikt się nie spodziewał, ale z paru rozmów, które do tej pory odbyłem z dziennikarzami wynikało, że byli przekonani, że napisaliśmy płytę już w czasie pandemii i są na niej teksty z tą sytuacją związane.
Ja sam w starych utworach Voo Voo również znalazłem sporo takich rzeczy. Nawet zagraliśmy taki koncert, który złożony był właśnie z utworów, które mogą być odczytywane inaczej właśnie w związku z koronawirusem. Myślę, że każda sytuacja zagrożenia powoduje, że rzeczy uniwersalne nabierają innego znaczenia.
Im jestem starszy, tym wiem, Jak niepewny bywa świat, W co was wplątałem Przepraszam Cię, Jeśli zawiodłem, wiedz, Że nie chciałemBartosz "Fisz" Waglewski, "Ziemia"z płyty "Duchy ludzi i zwierząt"
A prywatnie, jak znosi pan pandemię?
Człowiek ma olbrzymie umiejętności przystosowawcze. Żyjemy w kraju, w którym bez przerwy byliśmy poddawani próbom. Nie pandemicznym, ale innym.
Pamiętam, kiedy byłem - zupełnie niepotrzebnie - w wojsku. Był to czas nieustającego zagrożenia. Wtedy pierwszy raz w nocy zostałem wyrwany ze snu. Razem z całą drużyną musieliśmy odbyć czterdziestokilometrową podróż po lesie. Zimą, w butach, z których się krew wylewała. Ale okazało się, że można, chociaż myślałem, że nie dam rady. Człowiek zawsze próbuje się w rzeczywistości, nawet w ciemnościach egipskich odnaleźć.
Co jest najtrudniejsze?
Najbardziej brakuje mi podróży. Teoretycznie mógłbym pojechać, ale wizja mieszkania w pandemicznym hotelu z cieniami w maskach jest dość upiorna. Dlatego chcę trochę poczekać. W każdym razie zdarzyły się też rzeczy, które - wbrew pozorom - dobrze nam robią.
Jakie?
Chciałbym grać tak niewiele, jak gram teraz – dwa, trzy razy w miesiącu. Te koncerty są niezwykłe, bo ludzi przychodzi mało, ale za to stanowią niezwykle uważną publiczność. Podziwiam ich determinację, bo ja bym na koncert teraz nie poszedł. To są niezwykle ważne występy, bardzo przez nas i publiczność przeżywane. Zagraliśmy ich kilka od czasów pandemii i nie ukrywam, że mi ten status bardzo odpowiada. No, ale na dłuższą metę przy takiej aktywności koncertowej ciężko byłoby utrzymać zespół.
Kiedyś często używaliśmy takiego powiedzenia, że każdy koncert gramy tak, jakby był ostatnim w życiu. Teraz stało się to naprawdę prawdziwe.
Koncerty i to, co stało się z branżą muzyczną w związku z pandemią, jest ciągle nierozwiązanym problemem. Wiele osób mówi o tym, że kultura została zepchnięta na zupełny margines.
W polskim rządzie jedynie Waldemar Dąbrowski, który był ministrem kultury (w latach 2002-2005 – red.), wiedział, na czym jego rola polega. A potem było źle, aż doszliśmy do czasów łaskawości włodarzy jedynie wobec jej pokornym...
Z czego wynika ten brak zainteresowania i wsparcia dla kultury?
To jest pytanie o kwalifikacje rządzących. Trzeba by ich zapytać o ich preferencje estetyczne: co przeczytali, czego słuchają i co oglądają. Podejrzewam, że większości rządzących kultura do niczego nie jest potrzebna. Jedynie może w czasie urządzania świąt ku czci lub ku pamięci, zawsze obrzydliwie nadętych, pompatycznych, nieznośnie nadętych i słabo wyprodukowanych...
Wrócę do tych gęb – to jest kultura, która ma gębę nieustannie cierpiącą, niezbyt rozgarniętą, a za to nadętą. Cierpieniem i udręczeniem moglibyśmy obdarować cały świat, gdyby tego chciał, ale on nie chce takich prezentów.
Żyję w świadomości, że sztuka znajduje się zupełnie poza nawiasem, a jednocześnie przynosząc, zdaje się, dość spory zysk budżetowi. A naprawdę mamy się czym chwalić, bo mamy fantastycznych noblistów, świetną pozycję kina, bardzo dobrą i szeroką scenę muzyczną. Nikt z tego wniosków nie wyciąga. Robi się wszystko, aby postponować Olgę Tokarczuk, obniżyć rolę jej nagrody, chociaż przyczynił się ten jej Nobel do dość znacznego wzrostu czytelnictwa i tak zawstydzającego. Przecież pomijając fakt, że tacy artyści stanowią piękną wizytówkę naszego kraju, to jest również wymierny dochód. To jest chore. Chyba nigdzie na świecie nie ma innego kraju, który sam niszczyłby swój dorobek, a później narzekał, że jest on niszczony.
Na księdza już nie licz, On myślami w niebie. Licz na kogoś bliskiego, Najlepiej na siebie.Wojciech Waglewski, "O liczeniu"z płyty "Duchy ludzi i zwierząt"
"Licz na kogoś bliskiego, najlepiej na siebie" – tak pan zaśpiewał na nowej płycie. Od początku miał pan takie podejście?
Nie. Jakby to powiedzieć... Zdawałem sobie sprawę, że wszystkie organizacje - i przed, i po 1989 roku - mające teoretycznie zajmować się tą dziedziną życia, którą ja się zajmuję, bardziej mi przeszkadzają, niż pomagają. Wiedziałem, że muszę tak żyć, aby mi jak najmniej zepsuli. I nadal żyję w tym przekonaniu – jakakolwiek obecność prominentów od kultury najpierw psuje mi nastrój, a później chęć do pracy, więc staram się ich unikać. Unikałem też zawsze imprez "ku czci" i okolicznościowych. Parę razy brałem w czymś takim udział, kiedy zapraszali mnie koledzy, ale wolałbym o tych występach zapomnieć.
A co do zwykłej, codziennej pomocy typu finansowania to również tego unikam, ale wiem, że jako członek zespołu niejednokrotnie z tego korzystałem. Dlatego nie mógłbym z czystym sumieniem powiedzieć "nie, nie wezmę żadnych pieniędzy". Ale jestem dość wybredny, na przykład w telewizji publicznej na pewno nikt mnie nie zobaczy. Zresztą, nikt tam na mnie nie czeka.
Patrząc na pana współpracę z synami, wydaną niedawno płytę z piosenkami dla pana żony, to poza sobą może pan również liczyć na rodzinę, która zdaje się być zżyta.
Zżyta na pewno jest. Rodzina dla nas wszystkich jest bardzo ważna. Ale to, poza paroma refleksjami w naszych tekstach, nie ma żadnego wpływu na pracę. We wspólnych projektach jesteśmy bardziej uważni i nieco bardziej przejęci.
Co to znaczy?
W zespole Voo Voo jest ta niby-demokracja, pod warunkiem że moje decyzje nie będą dyskutowane - przykład idzie z góry, od polityków przecież (śmiech). Natomiast z Fiszem i Emade (syn Piotr "Emade" Waglewski - red.) bardzo się sobie przyglądamy. Naradzamy, wybieramy, dyskutujemy - to jest szczególnie. Nie ma taryfy ulgowej. Gramy już przecież kilkanaście lat wspólnie, cały czas ludzie przychodzą na koncerty, więc wygląda na to, że zostaliśmy zaakceptowani. Ten zespól jest naszym oczkiem w głowie. Nie możemy tu odpuścić żadnej nuty, żadnego słowa. Emade odpowiada za dźwięk, Fisz za słowo, a ja bardzo się staram, aby i mnie wysłuchali.
W te wakacje ukazała się również reedycja płyty "Waglewski Gra – żonie".
To bardzo stara płyta, którą nagrałem wieki temu. Wtedy wykonałem ją sam, z małym udziałem Piotrka Żyżelewicza (perkusja – red.) i Edyty Bartosiewicz. Nudziło mi się wtedy podczas długotrwałej pracy z dziećmi, podczas nagrywania Małego Wu Wu i po godzinach zostałem sam z realizatorem, przyjacielem Wojtkiem Przybylskim i coś tam sobie brzdąkałem. Janek Chojnacki, który to wydał, teraz po latach namówił mnie na ponowne zagranie tego materiału, a od koncertu do płyty był już tylko kroczek. Zaprosiłem fantastycznych muzykantów i grało nam się świetnie, a piosenek czas nie nadgryzł specjalnie. Nawet zabrzmiały bardzo świeżo.
Nie tylko się nie zestarzały, ale często słuchając pana starszych utworów, mam wrażenie, że nabierają nowych znaczeń.
To miłe. Przechodziłem okres publicystyki, na szczęście krótki. Napisałem kiedyś piosenkę "Nie spać", związaną z wyborami, bo przestraszyłem się, że Aleksander Kwaśniewski zostanie prezydentem, ale jak się okazało – został, więc przekaz zdezaktualizował się niemalże natychmiast... Natomiast z wiekiem jest tak, że eliminuje się bzdury i człowiek dochodzi do wniosku, że najwięksi pisarze i poeci na świecie zajmowali się głównie albo problemami śmierci, albo kosmosu, przemijania, wszechświata, a nie publicystyką. Tego się uczę. W samochodzie, w podróży, w domu - cały czas się uczę.
Rzeczywiście jest tak, że jeśli w piosence, którą napisałem chyba dwadzieścia lat temu, padają słowa "nigdy nie byliśmy bliżej niż dziś", a nagle okazuje się, że jest pandemia i faktycznie jesteśmy bliżej siebie niż zwykle, to taki zbieg okoliczności nadaje nieco innego sensu pierwowzorowi. To w sumie dość zabawne.
Z jednej strony jesteśmy bliżej, ale czy ta pandemia i związane z nią emocje nie powodują, że te nasze gęby, od których zaczęliśmy, stają się coraz brzydsze? Jakie to może przynieść dla nas skutki?
Abstrakcja tej sytuacji polega na tym, że nikt nie wie, kiedy to się skończy. Ciężko mówić o jakiejkolwiek strategii.
W pierwsze dni pandemii wyszedłem sobie na ulicę Marszałkowską. Nie wiem po co. Coś mnie przygnało do centrum Warszawy. Zobaczyłem zupełnie nieznane mi dotąd obrazki – parę samotnych osób snujących się po ulicy w maskach. Było dziwnie. Teraz się dziwię, widząc kogoś bez maski. To się wszystko zmienia. Od pół roku jakoś żyję, więc jest szansa, że przeżyję kolejne pół, ale nie mam pomysłu na to, co to wszystko z nami zrobi.
Wrócę do stanu wojennego, bo wtedy, kiedy spotykałem się z ludźmi, z którymi się kolegowałem i widzieliśmy się przy okazji imprez, to rozmowy zamierały, bo nikt nie wiedział, co inni robią – kto donosi, kto ma coś za uszami. Jestem prawie pewny, że przynajmniej dwie bliskie mi przed stanem wojennym osoby, które później zniknęły, penetrowały środowisko. Teraz jest w jakiś sposób podobnie, bo siedząc przy stoliku, nie wiem, kto z nas jest zakażony, prawda? Tamto trwało trzy lata plus to, co się działo później. Tu na razie mamy dopiero pół roku. Przeżyliśmy stan wojenny, myślę, że z tego też wyjdziemy, choć niestety nie wszyscy...
To znaczy?
No rzeczywiście nasza branża została zrujnowana. Myślę nie tylko o artystach, ale o całej strukturze – firmach, agencjach organizujących koncerty, które w tej chwili padają. Cała infrastruktura, słyszałem o upadku dwóch dużych agencji koncertowych. Część ludzi gra i my też, ale szczęśliwie nie jesteśmy popularnym zespołem i w związku z tym możemy schronić się w jakimś mniejszym klubie jazzowym. Natomiast gorzej jest ze wszystkimi dużymi imprezami, które były motorem branży.
Bardzo słaba jest też sytuacja młodych ludzi, którzy zainwestowali przed pandemią. W cokolwiek, na przykład w knajpki, kluby. Wzięli kredyty, których teraz nie mogą spłacić... To są rzeczywiste dramaty.
Myśli pan, że sytuacje, o których rozmawiamy, spowodowały to, że ludzie bardziej zaczęli angażować się w politykę?
To chyba najgorsza kara.
Nie ma pan wrażenia, że ta polityka w ostatnich miesiącach nabrzmiała?
Mam poczucie, że ta polityka pokazała swoją najbrzydszą gębę w całej okazałości. Pandemia stała się okazją i pretekstem do rozgrywek politycznych. Ta walka o wybory, te oświadczenia o rzekomo kończącej się epidemii, ta żonglerka naszym zdrowiem, a nawet życiem, to wszystko stanowi obraz odhumanizowanej sceny politycznej, zajętej tylko sobą i swoimi interesami, głęboko zdemoralizowanej. Nie chce mi się nawet o tym mówić...
Kiedy rozmawialiśmy na początku 2019 roku, na koniec zapytałam o to, co pan widzi, patrząc w przyszłość. Wtedy odpowiedział pan, że wnuki.
Dzisiaj jest podobnie. Co więcej, mam nadzieję - a propos tych wnuków - że jednak ministrem edukacji będzie ktoś inny.
Autorka/Autor: Estera Prugar
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Weronika Izdebska