|

"Aresztowane" wagony zwracamy Rosji. "Ukraińscy kolejarze są w szoku"

PREMIUM  shutterstock_1148230859
PREMIUM shutterstock_1148230859
Źródło: Shutterstock (zdjęcie ilustracyjne)

Polscy kolejarze nadzorowali powrót rosyjskich wagonów towarowych, które po agresji na Ukrainę zostały zatrzymane w polskich terminalach przeładunkowych - wynika z dokumentu, do którego dotarli dziennikarze tvn24.pl. Ministerstwo Infrastruktury zrzuca odpowiedzialność na spółkę z grupy PKP, a sama spółka - na prywatne podmioty. MSWiA milczy. - Ukraińscy kolejarze, z którymi rozmawiałem, są w szoku. To temat do wyjaśnienia przez służby specjalne - mówi Jakub Karnowski, były prezes grupy PKP, który dziś pracuje w radzie nadzorczej ukraińskich kolei.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Przynajmniej kilkadziesiąt wagonów należących do rosyjskich spółek przewozowych zostało “aresztowanych” na terenie Polski po ubiegłorocznej napaści na Ukrainę i następnie po wprowadzeniu sankcji. Podobnie mechanizmy zastosowano w innych krajach Unii Europejskiej, m.in. w republikach bałtyckich czy w Finlandii.

Wagony do Rosji

Pismo, z którego wynika, że rosyjskie wagony towarowe wracają do ojczyzny, zostało wysłane ze spółki PKP Linia Hutnicza Szerokotorowa. To wyspecjalizowany podmiot w grupie PKP, który zarządza najdłuższym odcinkiem - od Hrubieszowa do Sławkowa - szerokich torów w Polsce, a także rozmieszczonymi na jego długości terminalami przeładunkowymi.

Trasa kolejowa numer 65
Trasa kolejowa numer 65
Źródło: PKP LHS

"Wagony te będą przewożone transportem drogowym w celu przeniesienia ich na terytorium Federacji Rosyjskiej" - napisał dyrektor wydziału eksploatacji Piotr Dołba w piśmie adresowanym do ukraińskich kolei, datowanym na 1 lutego. Dyrektor Dołba wymienia szesnaście numerów seryjnych wagonów, które w ten sposób zostały zwrócone.

Z pisma wynika również, że proces zwrotu wagonów rozpoczął się w styczniu tego roku - czyli w jedenaście miesięcy po ich "aresztowaniu".

Jednak według nieoficjalnych źródeł tvn24.pl od tamtej pory do Rosji mogło wrócić "kilka razy więcej" wagonów.

Z treści pisma, którym dysponuje tvn24.pl, wynika, że zwracane wagony są własnością rosyjskiej spółki o nazwie Nowaja Pieriewozocznaja Kompania. Jest ona jednym z liderów przewozów kolejowych w Rosji, kontroluje ją grupa kapitałowa o nazwie Globaltrans. Nie jest ona jednak objęta wprost unijnymi sankcjami, za to znajduje się na liście sankcyjnej opracowanej przez administrację Ukrainy. Podobnie jak jej szef, którym jest emerytowany wojskowy logistyk Walerij Wasiljewicz Szpakow.

"Firma jest zaangażowana w działania, które podważają i zagrażają integralności terytorialnej i niezależności Ukrainy" - brzmi uzasadnienie wpisania firmy NPK na listę sankcyjną.

kaminski
Kamiński: konkretne podmioty rosyjskie i białoruskie na liście sankcyjnej (wypowiedź archiwalna z kwietnia 2022 roku)
Źródło: TVN24

"To nie PKP LHS"

O to, dlaczego wagony są zwracane rosyjskim spółkom, zapytaliśmy Ministerstwo Infrastruktury. "W tej sprawie proszę o kontakt ze spółką PKP LHS" - odpisał nam jednym zdaniem rzecznik resortu Szymon Huptyś.

Już 21 marca wysłaliśmy pytania do PKP LHS, która ma swoją siedzibę w Zamościu. Chcieliśmy wiedzieć, ile rosyjskich wagonów znajdowało się na terenie Polski, a ile z nich już zostało zwróconych. Spytaliśmy także, jakie są powody decyzji podjętych przez zarząd spółki, którego pracami od siedmiu lat kieruje prezes Zbigniew Tracichleb.

"Wagony rosyjskie przybyłe do stacji LHS przed napaścią rosyjską na Ukrainę, przyjęte przez odbiorców na prywatnych terminalach i bocznicach znajdowały się w zarządzie tych przedsiębiorstw. PKP LHS informuje, że nie posiadała w dyspozycji lub w swoim zarządzie wagonów własności rosyjskiej" - odpisała nam rzeczniczka PKP LHS Agnieszka Hałasa. Nie wyjaśniła, dlaczego PKP LHS nadzoruje ich powrót do Rosji.

- Z pisma wynika, że w rzeczywistości zwrot wagonów dzieje się za wiedzą władz LHS. I dzieje się to mimo próśb i nalegań ze strony przedstawicieli Ukrzaliznycia [koleje ukraińskie - red.]. Sytuacja jest absurdalna, bo z jednej strony nasz rząd przekazuje Ukrainie czołgi i samoloty, a z drugiej spółka uprzejmie zwraca rosyjski majątek. Uważam, że to zdecydowanie temat do wyjaśnienia przez służby specjalne - mówi Jakub Karnowski, który kierował grupą PKP w latach 2012-2015, a dziś pracuje w radzie nadzorczej ukraińskich kolei, a także tamtejszej poczty.

Jak twierdzi, w Kijowie nie są znane racje, którymi kierują się władze LHS. - Brano tutaj pod uwagę, że mogą być jakieś komplikacje prawne z praktycznym stosowaniem sankcji. Dlatego strona ukraińska proponowała, by te wagony wysłać do Rosji, ale przez Ukrainę. Tutaj zostałyby trwale aresztowane - mówi Karnowski.

Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji, które nadzoruje procesy wprowadzania sankcji, nie odpowiedziało na pytania tvn24.pl.

Wagony na stacji w Rosji (zdjęcie ilustracyjne)
Wagony na stacji w Rosji (zdjęcie ilustracyjne)
Źródło: Shutterstock

Powrót prezesa

Na czele spółki PKP LHS od początku 2016 roku stoi prezes Zbigniew Tracichleb. To jego powrót do spółki, którą opuszczał trzy lata wcześniej w atmosferze skandalu. Rada nadzorcza nie udzieliła mu absolutorium za lata 2012 i 2013, argumentując swoją decyzję "utratą zaufania". Wrócił po wygranych przez Prawo i Sprawiedliwość wyborach w 2015 roku, gdy zmieniły się władze całej grupy PKP. - Jego powrót był dużym zaskoczeniem dla wielu, bo trwało jeszcze poważne śledztwo CBA i prokuratury - mówi tvn24.pl jeden z wieloletnich pracowników spółki, prosząc o zachowanie anonimowości.

Potwierdziliśmy również, że gdy Tracichleb ponownie obejmował stery w PKP LHS, rzeczywiście trwało prokuratorskie śledztwo. Był to efekt kontroli, którą w 2013 roku zleciły ówczesne władze grupy PKP SA. Zdaniem audytorów w PKP LHS doszło do "ustawionego" przetargu o wartości 2 milionów złotych. Podobny mechanizm miał być powielony w sześciu innych kolejowych spółkach. Za każdym razem przetarg wygrywała ta sama firma informatyczna. Wyniki kontroli trafiły do agentów Centralnego Biura Antykorupcyjnego, którzy w swoim postępowaniu potwierdzili nieprawidłowości i złożyli zawiadomienie do prokuratury. Ta jednak uznała, że do przestępstwa nie doszło.

- Śledztwo ostatecznie zostało umorzone w 2018 roku - przekazała nam prokurator Aleksandra Skrzyniarz, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

Czytaj także: