Prokuratura Okręgowa we Wrocławiu wszczęła śledztwo, w którym bada, czy podczas głośnego śledztwa doszło do dwóch przestępstw - dowiedział się tvn24.pl. Postępowanie ma wyjaśnić, w jakich okolicznościach powstawały dowody w jednym z wątków "afery podkarpackiej", w którym oskarżono byłego wiceszefa policji generała Mirosława Schosslera.
Nadinspektor Mirosław Schossler karierę mundurową rozpoczął w 1991 roku. Był jednym z pierwszych w kraju oficerów specjalizujących się w zwalczaniu przestępczości korupcyjnej. Dziś jest jednym z oskarżonych w jednej z najgłośniejszych afer minionej dekady.
Jak do tego doszło?
Dwa zarzuty
Przez kolejne lata Schossler wspinał się po szczeblach kariery: prowadził śledztwa, pełnił kierownicze stanowiska w Centralnym Biurze Śledczym, został szefem świętokrzyskich policjantów, aż wreszcie objął stanowisko komendanta stołecznego policji, nadzorując pracę 10 tysięcy funkcjonariuszy najważniejszego garnizonu w kraju.
Szczyt kariery osiągnął w kwietniu 2013 roku, by przez kolejne dwa lata i osiem miesięcy jako zastępca komendanta głównego odpowiadać za działania operacyjne i śledztwa policji w całym kraju.
W grudniu 2020 roku - gdy już od czterech lat był mundurowym emerytem - prokuratorzy ze śląskiego pionu przestępczości zorganizowanej i korupcji postawili mu zarzut dotyczący popełnienia przestępstwa, które opisane jest dwoma artykułami Kodeksu karnego.
Pierwszy zarzut dotyczy artykułu 231 Kodeksu karnego, który przewiduje karę dla "funkcjonariusza publicznego, który przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego".
"Jeżeli sprawca dopuszcza się czynu określonego w § 1 w celu osiągnięcia korzyści majątkowej lub osobistej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10" - tak brzmi paragraf 2 tego artykułu.
Drugi zarzut, który prokuratorzy sformułowali wobec gen. Mirosława Schosslera, to naruszenie artykułu 266 paragraf 2 Kodeksu karnego. Za zdradzenie osobie postronnej tajemnic chronionych klauzulą "poufne" lub "zastrzeżone" grozi do trzech lat więzienia.
Przestępstwo w trakcie śledztwa?
Rok po postawieniu zarzutów - w końcu grudnia 2021 roku - śląscy prokuratorzy oskarżyli Schosslera. Zdecydowali, że zasiądzie on na ławie oskarżonych wraz z 14 innymi osobami - w tym znanym politykiem, byłym wiceministrem skarbu państwa Janem B. To główny proces w tak zwanej aferze podkarpackiej, w której były poseł jest podejrzany o przyjęcie łapówki w postaci kilogramowej sztabki złota.
Tymczasem jesienią ubiegłego roku doszło do niespodziewanej sytuacji. Po lekturze zgromadzonych przez prokuratorów akt, które mają świadczyć o jego przestępstwach, generał Mirosław Schossler złożył zawiadomienie do prokuratury. Wskazuje w nim, że to w prokuraturze mogło dojść do przestępstw w trakcie prowadzenia śledztwa.
- Chodzi o dwa czyny zabronione. Pierwszy dotyczy niedopełnienia obowiązków, poświadczenia nieprawdy przez prokuratora w protokole oględzin. Drugi dotyczy niedopełnienia obowiązku przez prokuratorów, którzy ukrywali ważny dla postępowania dokument - informuje mecenas Tomasz Tałanda, pełnomocnik Schosslera.
W lipcu ubiegłego roku zawiadomienie trafiło do Prokuratury Okręgowej w Katowicach. Stamtąd wysłano je do Warszawy, gdzie trafiło na biurka prokuratorów Prokuratury Krajowej. A stamtąd wróciło na południe kraju.
- Zawiadomienie przekazaliśmy do rozpoznania Prokuraturze Regionalnej we Wrocławiu - poinformował nas rzecznik Prokuratury Krajowej Łukasz Łapczyński.
A we Wrocławiu z prokuratury regionalnej przekazano sprawę do tamtejszego okręgu. Po analizie dokumentów przygotowanych przez Schosslera i jego pełnomocnika – jesienią ubiegłego roku prokuratorzy z Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu postanowili wszcząć śledztwo.
CBA podsłuchuje polityków
O co chodzi w tej sprawie?
Zarzuty dla generała Schosslera związane są z jednym z wątków głośnej "afery podkarpackiej", która przed dekadą wstrząsnęła polską sceną polityczną.
Agenci CBA rozpracowywali dwóch czołowych wtedy polskich polityków: Zbigniewa R., wiceministra infrastruktury z PO oraz Jana B., wiceministra skarbu państwa z PSL. Śledczy podejrzewali, że obydwaj dali się skorumpować biznesmenowi z Podkarpacia, który działał w branży paliwowej.
W trakcie inwigilacji polityków okazało się, że pełniący wtedy funkcję zastępcy komendanta głównego Schossler utrzymuje kontakty z wiceministrem Janem B., z którym się znał jeszcze z czasów wspólnych studiów prawniczych. Agenci nagrali ich telefoniczne rozmowy.
Kontakty te były efektem głosowania w sejmiku województwa podkarpackiego, które wiosną 2013 roku doprowadziło do utraty władzy przez dotychczasową koalicję PO-PSL i odbicia tam władzy przez PiS. Zdecydował głos Lucjana Kuźniara, wieloletniego radnego i wicemarszałka sejmiku z PSL, który niespodziewanie opowiedział się za kandydatem Prawa i Sprawiedliwości. Jako szef podkarpackich struktur PSL Jan B. grzmiał wtedy publicznie, że doszło do "korupcji politycznej" oraz "prostytucji politycznej".
Nieoficjalnie zaś polityk kontaktował się z generałem Schosslerem. Przekazał mu informację, że firma prowadzona przez żonę Lucjana Kuźniara może być zamieszana w wyłudzanie zwrotu podatku VAT na ogromną skalę.
Komendant poinformował o tym podlegające mu Centralne Biuro Śledcze, by zweryfikowało te wstępne informacje, które uzyskał od polityka. Kulisy wieloletnich policyjnych i prokuratorskich działań wobec Jadwigi K. i jej firmy opisaliśmy wczoraj w tvn24.pl - żona polityka PiS, według prokuratury, wyłudziła przynajmniej 7,7 miliona złotych zwrotu z podatku VAT. Do dziś jednak, choć zarzuty przedstawiono jej osiem lat temu, sprawa nie trafiła do sądu.
Miliony z VAT
Generał Schossler podważa rzetelność dwóch głównych dowodów, które mają świadczyć o jego winie. Dlaczego twierdzi, że zarzuty, które prokuratura sformułowała wobec niego, mogą wiązać się z przestępstwami popełnionymi przez śledczych? By to wyjaśnić, musimy wrócić do kulis śledztwa w sprawie Jadwigi K.
Informacje pozyskane od Jana B. zastępca komendanta przekazał funkcjonariuszom z CBŚ, ci zaś szybko potwierdzili, że firma Jadwigi K. rzeczywiście może brać udział w tak zwanych karuzelach VAT.
Policjanci skontaktowali się z inspektorami urzędu kontroli skarbowej i okazało się, że tu już trwa kontrola zwrotów podatku, jakie otrzymywała firma żony ówczesnego radnego i wicemarszałka. Materiały wypracowane przez policjantów i inspektorów skarbowych trafiły na biurko prokuratora Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie.
Po ich analizie prokurator jeszcze w 2014 roku zdecydował się wszcząć śledztwo. Podejrzewał, że żona lokalnego polityka bierze udział w zorganizowanej grupie przestępczej, która wyłudziła ok. 12,5 miliona złotych zwrotu podatku VAT.
Analiza akt
Prokuratorzy z pionu przestępczości zorganizowanej i korupcyjnej w Katowicach (to oni prowadzili śledztwo w sprawie "afery podkarpackiej") ściągnęli te akta do analizy. Ich przeglądem nie zajęli się jednak dwaj prokuratorzy, którzy prowadzili śledztwo.
Czynność "przeglądu akt" wykonała prokurator, która została oddelegowana do ich jednostki z prokuratury rejonowej, co w praktyce oznaczało dla niej błyskawiczny awans aż o trzy szczeble.
- Pani prokurator wykonała tylko jedną czynność w tym śledztwie. Przejrzała akta śledztwa dotyczące żony polityka [czyli Jadwigi K. - red.], które toczyło się w Rzeszowie. W naszym przekonaniu mogła dokonać tej czynności w sposób nierzetelny - stwierdza mecenas Tomasz Tałanda.
W "protokole oględzin akt" z 31 maja 2016 roku prokurator stwierdziła: "Na obecnym etapie postępowanie przygotowawcze znajduje się w fazie in rem".
Tłumacząc prokuratorski żargon: prokurator oceniła, że w śledztwie prowadzonym w Rzeszowie nie sformułowano wobec nikogo zarzutów. Tałanda dodaje, że w imieniu swojego klienta wnosił o powtórzenie tej czynności, ale prokuratura odmówiła.
- Na tej podstawie następnie prokurator przedstawił zarzuty, skierował akt oskarżenia wobec Mirosława Schosslera. Wykreowano wrażenie, że jako komendant uruchomił działania podległych sobie policjantów wobec osób krystalicznie czystych, niewinnych. Że miał na myśli jedynie korzyść osobistą, jaką było zaspokojenie poczucia zemsty jego kolegi Jana B. A nie dlatego, że weryfikował informacje o możliwych przestępstwach, co należało do jego obowiązków. Dlatego tak ważna była ta czynność przeglądu akt, w której prokurator stwierdziła, że w śledztwie nie ma osób podejrzanych - mówi Tomasz Tałanda.
Czy jednak rzeczywiście w dniu 31 maja 2016 roku w śledztwie dotyczącym żony Lucjana Kuźniara nikt nie miał przedstawionych zarzutów? Odpowiedzi na to pytanie redakcja tvn24.pl najpierw szukała w Prokuraturze Regionalnej w Rzeszowie.
- W 2018 roku śledztwo zostało przekazane do Prokuratury Okręgowej we Włocławku, tam należy kierować pytania - przekazała nam rzecznik. Mimo kilku prób z Prokuratury Okręgowej we Włocławku nie otrzymaliśmy jasnych odpowiedzi na to pytanie.
Ale są inne publicznie dostępne ślady, które mogą podważyć ustalenia prokurator. Chodzi o posiedzenie Sejmu, które miało miejsce 14 maja 2015 roku - czyli na rok przed dokonaniem przez prokurator "przeglądu akt".
Poseł PiS Jarosław Zieliński pytał wtedy, czy Mirosław Schossler nie uruchomił działań policji wobec niewinnych osób, kierując się zemstą za pamiętne głosowanie Lucjana Kuźniara sprzed dwóch lat. Z trybuny sejmowej zdecydowanie zaprzeczył temu ówczesny wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Grzegorz Karpiński. Tłumaczył, że podejrzenia, iż żona Kuźniara bierze udział w karuzeli VAT, potwierdziło prokuratorskie śledztwo.
- W efekcie prowadzonego postępowania przygotowawczego o sygnaturze Ap V Ds 5/14 postawiono zarzuty. Sześć osób otrzymało łącznie 17 zarzutów związanych z udziałem w zorganizowanej grupie przestępczej związanej z oszustwami o znacznej wartości, poświadczeniem nieprawdy w dokumentach w celu osiągnięcia korzyści majątkowej oraz posłużeniem się nimi, a także praniem brudnych pieniędzy; gdy prawdopodobne straty Skarbu Państwa z tytułu tej działalności wynoszą ponad 12,5 mln zł, to teza, która wybrzmiewa i w treści artykułu, i przejawia się w pytaniach pana posła, jest nieprawdziwa - wyjaśniał Karpiński.
Awans do Hagi
Redakcja tvn24.pl chciała zapytać bezpośrednio prokurator o przeprowadzoną przez nią czynność "przeglądu akt". Okazało się to niewykonalne, gdyż nie pracuje ona już w Polsce. Została oddelegowana w 2021 roku do Eurojust, które jest specjalną agencją Unii Europejskiej z siedzibą w Hadze, koordynującą współpracę wymiarów sprawiedliwości w sprawach karnych.
- Każde państwo członkowskie UE ma biuro krajowe w naszej agencji, z członkiem krajowym i innymi pracownikami, którzy są wysyłani lub oddelegowywani przez władze krajowe w celu reprezentowania i wspierania sądownictwa danego kraju we wnioskach o transgraniczną współpracę sądową - przekazał nam rzecznik Eurojust Ton van Lierop.
Zapytaliśmy także rzecznika, czy Eurojust został poinformowany, że w sprawie pracy oddelegowanej prokurator zostało wszczęte w Polsce śledztwo.
- To jest pytanie do polskich władz - przekazał nam Ton van Lierop.
Z odpowiedzi rzecznika wynika, że delegacja konkretnego prokuratora do Hagi to wyłączna decyzja władz polskiej prokuratury.
Zapytaliśmy w Prokuraturze Krajowej - gdyż do 2016 roku prokurator pracowała na najniższym szczeblu prokuratury, by błyskawicznie awansować o trzy stopnie - w oparciu o jakie kryteria wyłoniono właśnie ją do intratnej delegacji w Hadze. Z maila, który otrzymaliśmy od rzecznika Prokuratury Krajowej, wynika, że nie było żadnego konkursu. Decyzję w sprawie oddelegowania jej do Eurojust podjął jednoosobowo Prokurator Generalny. Stało się tak w oparciu o przepisy prawa o prokuraturze, które pozwalają mu delegować dowolnego prokuratora - na okres do ośmiu lat - do pracy w międzynarodowych strukturach.
Ukryta opinia biegłego
Według obrońcy generała Schosslera w tej samej sprawie prokuratorzy mogli się dopuścić także drugiego przestępstwa. I również w tym wątku śledztwo podjęła Prokuratura Okręgowa we Wrocławiu. Chodzi o ekspertyzę biegłego z zakresu "czynności operacyjno-rozpoznawczych" policji i służb specjalnych. Ekspert ocenił w swojej analizie, że działania Schosslera były nieprofesjonalne, łamały zasady obowiązujące w policji i dzięki takiej ocenie prokuratorzy mogli generałowi postawić zarzuty i następnie skierować akt oskarżenia.
- Tyle że gdy zapoznawaliśmy się z aktami sprawy, tej opinii nie było w aktach. Nigdy się z czymś takim nie spotkałem, opinię ukryto przed nami - ocenia mecenas Tałanda.
To, że prokuratura zamówiła opinię u biegłego, na podstawie której później prokuratorzy sformułowali zarzut, wyszło na jaw przypadkiem.
By się bronić, generał Mirosław Schossler zamówił szereg opinii autorytetów w świecie policji: m.in. u byłego wiceszefa policji i wiceministra spraw wewnętrznych generała Adama Rapackiego oraz u byłego szefa CBŚ Janusza Gołębiewskiego, który jeszcze do niedawna pracował w Komendzie Głównej Policji.
Wszystkie jasno wskazywały, że kontaktując się z Janem B., generał Schossler nie popełnił żadnego przestępstwa ani wykroczenia. Szukał jednak kolejnego eksperta i biegłego, który przeanalizuje sprawę. I znalazł. Ten jednak mu odmówił, twierdząc, że opinię w tej sprawie już stworzył na zlecenie prokuratury. I dopiero po ujawnieniu tego faktu jego ekspertyza, którą wykonał jeszcze w 2017 roku, pojawiła się w aktach śledztwa - stało się to w 2021 roku.
- To przestępstwo polegające na ukrywaniu opinii, a tym samym prokuratorzy działali na szkodę Mirosława Schosslera, utrudniając mu obronę - ocenia mecenas Tomasz Tałanda.
Autorka/Autor: Robert Zieliński
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Tomasz Gzell / PAP