|

Janeczka uratowała życie jej dziadkowi 80 lat temu. Dziś nie odpuszcza i prosi o pomoc

"Pamiętnik rodzinny" - ilustracja autorstwa córki Anny Straszewskiej
"Pamiętnik rodzinny" - ilustracja autorstwa córki Anny Straszewskiej
Źródło: Archiwum prywatne

- Zdałam sobie sprawę, że nie znam tak kluczowego szczegółu historii swojej rodziny: komu zawdzięczamy nasze życie? Ja, mój brat, mama, moja córka. Było to coś na zasadzie olśnienia: muszę dowiedzieć się, kim była Janeczka - mówi dr Anna Straszewska. Od pięciu lat usiłuje ustalić nazwisko Janeczki, "dziewczynki w niebieskim płaszczyku", której śmierć na początku Powstania Warszawskiego uratowała życie jej dziadka. 

Artykuł dostępny w subskrypcji

Chociaż minęło już 80 lat od wybuchu Powstania Warszawskiego, ciągle pojawiają się nowe fakty, historie rodzinne, o których wiemy niewiele. Jedną z nich jest historia Janeczki - dziewczynki zabitej przez rosyjskich kolaborantów z SS RONA (Rosyjska Wyzwoleńcza Armia Ludowa - zbrojna formacja kolaboracyjna, w której skład wchodzili ochotnicy i najemnicy rosyjscy), której śmierć uratowała m.in. życie Janowi Kierzkowskiemu. Od pięciu lat jego wnuczka dr Anna Straszewska i dziennikarka Radia 357 Beata Kwiatkowska próbują dowiedzieć się, kim była "dziewczynka w niebieskim płaszczyku". - Żeby zamknąć ten rozdział historii rodzinnej Ani, potrzebujemy nazwiska Janeczki. I tego właśnie szukamy po omacku od pięciu lat - wyjaśnia poruszona dziennikarka.

Janeczka w 1944 roku miała około pięciu lat i mieszkała z mamą przy ulicy Białobrzeskiej na warszawskiej Ochocie. Po wybuchu Powstania Warszawskiego, już 3 sierpnia na Ochotę wszedł pułk szturmowy SS RONA. Przez kolejne kilka dni ronowcy wyłapywali polską ludność dzielnicy, wyciągali na ulicę i dokonywali mordów, grabieży i gwałtów na kobietach i dzieciach.

6 lub 7 sierpnia 1944 roku ronowcy wyprowadzili na ulicę Białobrzeską mieszkańców jednej z kamienic. Wśród nich byli Jan i Janina Kierzkowscy - dziadkowie dr Anny Straszewskiej. Mężczyzn, których oddzielono od kobiet i dzieci, ustawiono już do rozstrzelania, gdy w stronę Kierzkowskiego zaczęła biec Janeczka. Padł strzał, który ją zabił. Jednocześnie ronowcy darowali mieszkańcom Białobrzeskiej życie. Trafili na Zieleniak, później do niemieckiego nazistowskiego obozu przejściowego w Pruszkowie. Kierzkowskim udało się z tego obozu uciec. Po wojnie wrócili do Warszawy, zamieszkali na Mokotowie. Janina Kierzkowska wielokrotnie opowiadała swoim wnukom o tym, co wydarzyło się na Białobrzeskiej.

Po siedemdziesięciu kilku latach wnuczka Kierzkowskich - Anna Straszewska - uświadomiła sobie, że nigdy wcześniej nie dopytywała babcię o to, kim była Janeczka, jak się nazywała. I że te informacje babcia zabrała ze sobą do grobu. Straszewska jest na co dzień historykiem mody. Pracuje w Instytucie Sztuki Polskiej Akademii Nauk oraz wykłada historię sztuki XIX wieku i historię ubioru na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Często gościła jako ekspertka między innymi w audycjach radiowych Beaty Kwiatkowskiej (obecnie Radio 357). W 2019 roku podczas jednej z rozmów telefonicznych Straszewska opowiedziała dziennikarce o wspomnieniach babci, o Janeczce. Wtedy postanowiły połączyć siły i wspólnie dowiedzieć się, kim była dziewczynka w niebieskim sweterku, przerobionym na płaszczyk, której rodzina Straszewskiej zawdzięcza życie.

We wrześniu ubiegłego roku na ulicach Ochoty pojawiły się odręcznie napisane przez Straszewską kartki. "Uwaga! Poszukiwani świadkowie egzekucji sprzed 79 lat. Na początku sierpnia 1944 roku rosyjscy najemnicy SS RONA przed kamienicą przy ul. Białobrzeskiej 35 zastrzelili około 5-letnią Janeczkę i jej matkę. Ktokolwiek był świadkiem i słyszał o tej zbrodni, proszony jest o kontakt" - brzmiała treść apelu. Sprawę opisała wówczas Katarzyna Kędra na łamach tvnwarszawa.pl. Po niemal roku wracamy do historii poszukiwań Janeczki.

Z dr Anną Straszewską i Beatą Kwiatkowską rozmawiał Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl.

Ogłoszenie autorstwa Anny Straszewskiej pojawiło się w ubiegłym roku na warszawskiej Ochocie
Ogłoszenie autorstwa Anny Straszewskiej pojawiło się w ubiegłym roku na warszawskiej Ochocie
Źródło: Archiwum prywatne

Tomasz-Marcin Wrona: W ubiegłym roku na Ochocie pojawiły się odręcznie napisane ogłoszenia, w których pani Anna zwracała się o pomoc w znalezieniu świadków zdarzeń sprzed 80 lat. Czy ktoś na nie odpowiedział?

Beata Kwiatkowska: To był ciekawy zwrot akcji w naszym śledztwie, prowadzonym osiemdziesiąt lat po zdarzeniu. Reakcja na ogłoszenie Ani była bardzo satysfakcjonująca i widzimy, że jest zainteresowanie Powstaniem Warszawskim. Wiele osób podkreślało, że ogłoszenie i historia, która jest w nim opisana, jest poruszająca. Jednak nie wszystkie tropy bierzemy pod uwagę.

Zaciekawił nas telefon od pewnego mężczyzny. Opowiedział on z detalami całe zdarzenie zabicia Janeczki, mimo że nie miał głosu starszego człowieka i nie mógł być świadkiem tego morderstwa. Miałyśmy wrażenie, że historia tak bardzo go poruszyła, że zapamiętał jej przebieg.

Skąd się o niej dowiedział?

BK: Okazało się, że usłyszał tę opowieść w 2014 roku podczas zwiedzania Miejsca Pamięci i Muzeum Auschwitz-Birkenau. Historię o Janeczce opowiedział mu przewodnik, którego imienia i nazwiska nie pamięta. Zaczęłyśmy szukać, kim jest przewodnik, aby dowiedzieć się, skąd słyszał tę historię. Niestety muzeum twierdzi, że nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie. Podobno akurat wtedy zmienił się system rejestracji oprowadzających. Ze względu na ich liczbę trudno cokolwiek ustalić.

Nasze poszukiwania poszerzyłyśmy więc o imię i nazwisko przewodnika, który 17 sierpnia 2014 roku oprowadzał grupę o godzinie 12 i opowiadał historię Janeczki.

Jak wyglądało to "śledztwo" w ciągu ostatniego roku?

BK: Sprawdzałyśmy każde nazwisko, każdy trop, który się pojawił. Na odpowiedzi z archiwów musimy czekać kilka miesięcy. Biorąc pod uwagę, że kontaktujemy się w wieloma tego typu instytucjami, na niektóre odpowiedzi musimy poczekać.

Rozmawiamy też z Powstankami i Powstańcami, żeby ich wspomnienia pomogły nam dopowiedzieć historię Janeczki. Liczymy na pomoc czytelników, bo na tym etapie poszukiwań musimy się skupić na opowieściach innych osób. Może ktoś słyszał tę historię, może cokolwiek pamięta? Może znał dziadków Ani - czyli Janinę i Jana Kierzkowskich. Liczymy na wspomnienia innych ludzi. 

Beata Kwiatkowska ze zdjęciem rodziny Kierzkowskich
Beata Kwiatkowska ze zdjęciem rodziny Kierzkowskich
Źródło: Archiwum prywatne

Co zatem wiecie o Janeczce?

Dr Anna Straszewska: Nie wiem, ile razy od babci słyszałam tę historię, ale za każdym razem opowiadała ją tak, jakby zdarzyła się wczoraj. Myślę, że była to jakaś jej nieprzepracowana trauma wojenna. 

Było to wspomnienie z czasu pierwszych dni Powstania Warszawskiego. Dziadkowie mieszkali na Ochocie, przy ulicy Białobrzeskiej. Babcia była w Armii Krajowej bądź zbliżonej do niej organizacji podziemnej, pracowała w szpitalu. Wydaje mi się, że mógł to być szpital umiejscowiony w szkole Szachtmajerowej przy ulicy Białobrzeskiej 44, który działał tam bardzo krótko.

Tego dnia babcia wróciła do domu z dyżuru. Poszła pod prysznic, gdy usłyszała alarm. Zbiegła do piwnicy, skąd wygonili ich żołnierze brygady szturmowej SS RONA - Rosyjskiej Wyzwoleńczej Armii Ludowej. Podobnie jak w innych miejscach Ochoty i Woli, rosyjscy kolaboranci i tu mieli dokonać zbiorowej egzekucji Polaków. Ustawili mężczyzn pod ścianą. Wśród nich był mój dziadek Jan Kierzkowski. Ronowiec uderzył go kolbą w twarz, miał rozciętą skórę poniżej nosa. 

W pewnym momencie w stronę dziadka biegła dziewczynka, krzycząc: "wujku, wujku!". Padł strzał. "Moją Janeczkę mi zabili!" - krzyczała matka dziecka, pochylona nad jej ciałem. Przyszedł dowódca, który - tak mi się wydaje - był bardziej ludzki od pozostałych, rozgonił swoich żołnierzy i wstrzymał egzekucję. W ten sposób grupa mężczyzn, w tym mój dziadek, uszli z życiem. 

A matka Janeczki? Wiadomo, co się z nią stało?  

AS: Na podstawie meldunków Polskiego Czerwonego Krzyża udało się nam ustalić, że ciało tej kobiety znalezione zostało w marcu 1945 roku w okolicach Białobrzeskiej 35. Przy spalonych zwłokach znaleziono resztki dziecięcego ubrania. Resztki niebieskiego swetra i dziecięce buciki. 

Babcia opowiadała, że ona z dziadkiem zidentyfikowała to ciało właśnie na podstawie resztek niebieskiego swetra, z którego dziewczynka miała uszyty płaszczyk. Ten płaszczyk i buciki zostały wzięte do depozytu PCK. Jednak w latach 60. ubiegłego wieku rzeczy tam zgromadzone zostały zniszczone. W archiwach PCK nie ma również żadnych dokumentów poświadczających identyfikację ciała, w której udział brali moi dziadkowie. 

Nigdy nie zapytałam o nazwisko Janeczki i jej mamy. 

Dlaczego? 

AS: Gdy słyszałam tę straszną historię, marzyłam wówczas o tym, żeby babcia już do niej nie wracała. Żeby przestała ją opowiadać, bo było to dla niej tak bardzo traumatyczne.

Jan i Janina Kierzkowscy, zdjęcia zrobione po ucieczce z obozu przejściowego w Pruszkowie
Jan i Janina Kierzkowscy, zdjęcia zrobione po ucieczce z obozu przejściowego w Pruszkowie
Źródło: Archiwum prywatne

W jakich okolicznościach pani babcia wracała do tej historii? 

AS: Mam skrawki wspomnień: jako dzieci siedzimy z bratem u babci w pokoju na podłodze, bawimy się czymś i babcia opowiada…  Wydaje mi się, że gdy babcia leżała chora u nas w domu, to jeszcze na łożu śmierci opowiadała o Janeczce. 

BK: Aniu, pozwól, że ci podpowiem. Opowiadałaś mi, jak w waszym obecnym mieszkaniu, jako dzieci, siedzieliście i bawiliście się na podłodze. Wspominałaś, że babcia opowiadała wam wielokrotnie o tamtych zdarzeniach, ale twój brat bliźniak pamiętał jedynie jakieś chłopięce zabawki. 

AS: Czasem myślałam, że to wszystko sobie zmyśliłam.

W jaki sposób to się stało, że pani dziadkowie mieszkali przy ulicy Białobrzeskiej? 

AS: Mój dziadek Jan Kierzkowski urodził się w 1897 roku. Poślubił babcię Janinę w 1937 roku i wówczas wprowadzili się do kamienicy przy Białobrzeskiej. 

Dziadek w tamtym czasie przed wojną - tak wynikałoby ze wspomnień mamy i babci - prowadził ze swoim starszym bratem Bolesławem jakiś prywatny biznes. Był też wiecznym studentem Politechniki Warszawskiej. Studia rozpoczął jeszcze przed wybuchem I wojny światowej; przerwał je w związku z tym, że brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej. W latach 30. rozpoczął nowe studia na wydziale architektury, na które wrócił po II wojnie światowej. Ostatecznie ich nie skończył. 

W 1939 roku dziadek był dowódcą oddziału artylerii. Walczył gdzieś na wschodzie i przeciw Niemcom, i przeciw Sowietom. Po tym, jak go raniono, został na polu bitwy. Jego jednostkę podzielono: część trafiła w ręce niemieckie, część w radzieckie. Ci, którzy trafili do nazistowskich stalagów (obozy jenieckie dla szeregowców i podoficerów - red.) i oflagów (obozy jenieckie dla oficerów - red.), wrócili do kraju po wojnie. Natomiast ci, którzy trafili w ręce radzieckie, nigdy nie wrócili. Gdy dziadek oprzytomniał, zakopał mundur, kupił od chłopa ubranie i wrócił do Warszawy, do babci, która była w ciąży. Jeszcze w czasie obrony stolicy babcia poroniła. Być może dlatego związali się tak mocno z Janeczką i jej mamą. 

Dziadka nigdy nie poznałam. Mama opowiadała mi, że dziadek był bardzo ciepłym człowiekiem i miał bardzo dobry kontakt z dziećmi. Często się z mamą bawił. Mam więc poczucie, że byli z Janeczką bardzo zżyci i dlatego, gdy stanął pod murem, ona do niego wybiegła.  

Portret Jana Kierzkowskiego
Portret Jana Kierzkowskiego
Źródło: Archiwum prywatne

Co wiemy o ojcu Janeczki? 

AS: Ojciec Janeczki był żołnierzem i na początku II wojny światowej trafił do oflagu i do niewoli. Mama Janeczki sama ją wychowywała. Podejrzewamy, że Janeczka musiała się urodzić tuż przed wrześniem 1939 roku albo tuż po tym, jak ten mężczyzna poszedł do wojska. Dlatego sądzimy, że dziewczynka na początku sierpnia 1944 roku mogła mieć około pięciu lat. Nie wiemy natomiast, czy ojciec kiedykolwiek Janeczkę widział. Gdy wrócił po wojnie do Warszawy, w 1950 roku - w roku urodzenia mojej mamy - odwiedził dziadków i płakał przy łóżeczku mamy.

Babcia nigdy nie wspominała nazwiska tej rodziny, sama nie dopytywałam. Tę tajemnicę zabrała ze sobą do grobu.

oldakowski3
"To szczególna rocznica"
Źródło: Olek Klekocki/tvnwarszawa.pl

Pani babcia pracowała w powstańczym szpitalu. Czy pani dziadek również dołączył do powstania? 

AS: Nie. Babcia wspominała, że dziadek po przeżyciach na froncie bał się o ich los. Był już przed pięćdziesiątką. Natomiast sama babcia pracowała w konspiracji. Jednym z jej zadań było wyszukiwanie w księgach kościelnych metryk dzieci, które zmarły po urodzeniu. Wykorzystywane były do tworzenia fałszywych dokumentów dla ukrywającej się ludności żydowskiej. 

To, co wiemy o Janeczce, to to, że była "dziewczynką w niebieskim płaszczyku". Czy we wspomnieniach pani babci pojawiały się jeszcze jakieś informacje, jaka Janeczka była?

AS: Niestety nie. Historia z tego dnia jest jedyną, w której pojawia się Janeczka. Babcia nie wracała nigdy do wspomnień sprzed powstania, tych pozytywnych. 

Czyli poza tym niebieskim płaszczykiem nie jesteśmy w stanie w żaden sposób sobie jej wyobrazić? 

AS: Niestety nie. 

BK: Niesamowite jednak jest to, że pamiętasz te wszystkie szczegóły, o których babcia ci opowiadała, a ty mi. Na przykład, w co ubrana była babcia, gdy zbiegała do piwnicy na Białobrzeskiej. Pamiętasz te szczegóły? 

AS: Gdy rozległ się alarm i babcia brała prysznic, nie zdążyła się ubrać. Założyła tylko kostium z czesuczy, bez koszuli. Czesucza to rodzaj surowego, szorstkiego jedwabiu. I tekturowe buty. Obok nich stały skórzane trzewiki od Kielmana - jednego z najsłynniejszych szewców w Warszawie. Babcia zawsze żałowała, że ich nie założyła, tylko to nędzne wojenne obuwie. 

BK: Mam wrażenie, że te szczegóły tak mocno utkwiły w twojej pamięci, ponieważ jest to część twojej tożsamości. A twoja codzienna praca, związana z badaniem historii ubioru, tylko to potwierdza. 

AS: Wyobrażałam sobie, że ten płaszczyk, sweterek był w odcieniu zbliżonym do turkusowego. Takim, który byłby widoczny w gruzach. To wyobrażenie zweryfikował meldunek PCK: to nie były gruzy, lecz ulica, a sweterek był granatowy.

TVN24 Clean_20240801170105(41096)_aac
Syreny, dzwony i hymn w 80. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego
Źródło: TVN24

Jak to się stało, że zdecydowałyście panie, wspólnymi siłami, odkryć tożsamość Janeczki? 

BK: Pięć lat temu, przed kolejną rocznicą wybuchu powstania w Warszawie, rozmawiałyśmy przez telefon. Nie pamiętam szczegółów samej rozmowy, pamiętam natomiast emocje. Ania była bardzo wzruszona. Po raz pierwszy miałam wrażenie, że nie rozmawiam z mądrą naukowczynią, autorką haseł encyklopedycznych, która także w moich audycjach, poprzez ubiór, opowiadała o życiu konkretnych ludzi. Wtedy po raz pierwszy słyszałam kobietę i jej bardzo osobistą historię. Opowiadając, próbowałaś powstrzymać łzy. 

Pomyślałam sobie: pojawiła się na mojej drodze kolejna bardzo trudna historia, a gdy się w nią wsłuchałam, nie mogłam od niej uciec. Nie uciekłam. Podczas tej rozmowy zdecydowałyśmy: "szukamy".

AS: Nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, żeby odnaleźć Janeczkę. Dopiero w trakcie tej rozmowy telefonicznej z tobą zdałam sobie sprawę, że nie znam tak kluczowego szczegółu historii swojej rodziny: komu zawdzięczamy nasze życie? Ja, mój brat, mama, moja córka. Było to coś na zasadzie olśnienia: muszę dowiedzieć się, kim była Janeczka. 

Być może wcześniej gdzieś głęboko ukrywałam emocje, które wraz z tą historią przekazała mi babcia. 

BK: Żeby zamknąć ten rozdział historii rodzinnej Ani, potrzebujemy nazwiska Janeczki. I tego właśnie szukamy po omacku od pięciu lat. 

Po kolei…

AS: Pierwotnie zakładałyśmy, że spróbujemy przejrzeć księgi meldunkowe. To wydawało się nam najbardziej oczywistym, najprostszym pierwszym krokiem. Niestety, wszystkie księgi meldunkowe spłonęły w 1944 roku. Skoro to okazało się niemożliwe do zbadania, zdecydowałyśmy się na poszukiwania w księgach parafialnych i w archiwach PCK. 

BK: Rozpoczęłyśmy od poszukiwań aktu urodzenia bądź aktu chrztu. Zwróciłyśmy się do pobliskiej parafii świętego Jakuba na Ochocie, w której dziewczynka mogła być ochrzczona. 

AS: Przejrzałyśmy wszystkie księgi kościelne. Nie znalazłyśmy niestety żadnego dziecka, które urodziłoby się w kamienicy przy Białobrzeskiej 35 albo 37 w tym czasie, które miałoby na imię Janina, ewentualnie Joanna. 

BK: Przede wszystkim kierowałyśmy się adresem. W tego typu poszukiwaniach ważne jest również to, żeby sprawdzać dane, które mogłyby wydawać się poboczne. 

Jan i Janina Kierzkowscy z córką, zdjęcie zrobione po wojnie
Jan i Janina Kierzkowscy z córką, zdjęcie zrobione po wojnie
Źródło: Archiwum prywatne

Na przykład? 

BK: Przy przeglądaniu wszelkich archiwaliów zakładamy, że w księgach mogą pojawiać się personalia zapisane w różnych wersjach. Samo nazwisko dziadków Ani czasem pojawia się w wersji - na przykład - Jan Kieszkowski bądź Jan Kierzkowski. 

Do oszacowania wieku Janeczki brałyśmy pod uwagę różne aspekty psychologiczne i te dotyczące rozwoju dziecka. Wiemy, że mówiła, biegała, więc musiała mieć więcej niż trzy lata. Tak jak Ania mówiła, ojciec Janeczki trafił do oflagu w 1939 roku, więc przyjęłyśmy, że w 1944 roku miała około pięciu lat. Poza tym nie przestraszyła się broni, więc nie mogła być znacznie starsza. 

Później wybuchła pandemia i długo nic nie mogłyśmy zrobić. A chwytałyśmy się wszystkiego. Przypomniałam sobie o pewnym człowieku, który interesował się historią, a który historykiem per se nie był. To Zygmunt Walkowski, który pracował kiedyś w Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych. Współpracował między innymi z Krzysztofem Kieślowskim. Miał na koncie wiele sukcesów w zakresie ustalania tożsamości osób z czasów wojny. Na podstawie jednego kadru był w stanie zidentyfikować chłopca, którego później upamiętniono specjalną tablicą. 

Postanowiłyśmy poprosić go o pomoc. Pierwsze, co powiedział, to że nie można tej sprawy odpuścić i trzeba doprowadzić ją do końca, bo świadkowie umierają i niebawem będzie za późno. Wyjaśnił nam, że to bardzo detektywistyczna robota. Pomyślałam: współpracowałam już przy reportażach z kryminologami czy ekspertami z zakresu kryminalistyki, ale śledztwa w sprawie sprzed 80 lat nie prowadziłam. Tu musiałyśmy opierać się jedynie na pamięci innych. 

Wyciągnął dla nas mapy lotnicze Warszawy, żebyśmy mogły zawęzić nasze poszukiwania do adresów Białobrzeska 35 i Białobrzeska 37. To on nam podsunął pomysł, żeby skontaktować się z PCK. Tak też zrobiłyśmy, ale w związku z pandemią długo nie mogłyśmy nawiązać kontaktu. Gdy to już się udało, pracujące tam panie były poruszone historią Janeczki. Obiecały pomóc. 

AS: Przeprowadziły dla nas kwerendę i przysłały notatki sporządzone w 1945 roku przez osoby, spisujące ciała osób niezidentyfikowanych. 

"Janeczka" - rysunek córki Anny Straszewskiej
"Janeczka" - rysunek córki Anny Straszewskiej
Źródło: Archiwum prywatne

To znaczy?

AS: W marcu i kwietniu 1945 roku Warszawie groził wybuch epidemii, ponieważ na ulicach było jeszcze wiele ciał, prowizorycznych grobów. Trzeba było szybko zorganizować pochówek, przeprowadzić pierwsze ekshumacje. Pracownicy PCK chodzili i gromadzili informacje, gdy natrafiali na jakieś ciało. Sporządzali dokładne opisy ciał oraz miejsc, zbierali znalezione przy zwłokach rzeczy. Te trafiały do depozytu i miały być pomocne w późniejszych identyfikacjach. 

W tych dokumentach był meldunek siostry PCK, która na placyku obok kamienicy przy Białobrzeskiej 37 natrafiła na spalone ciało kobiety z resztkami ubioru dziecięcego. Był to dla nas dowód, że ta historia ze wspomnień babci jest prawdopodobna oraz informacja, że matka Janeczki zginęła. 

BK: Następnie próbowałyśmy zweryfikować informacje z tego meldunku. Nie miałyśmy dokładnych informacji, gdzie próbowano przeprowadzić egzekucję, ale plac, na którym leżały ciała Janeczki i jej matki, znajdował się na tyle blisko kamienicy, że uznałyśmy, że to o nich mowa w meldunku. Rozmawiałyśmy też z historykami, Powstańcami. Przypuszczamy, że to tu właśnie doszło do tragicznej śmierci Janeczki. 

AS: Oczywiście, trudno było nam uwierzyć w to, że ten skrawek niebieskiego materiału należał do naszej bohaterki. Z jeszcze większą wnikliwością zaczęłyśmy dociekać, aby potwierdzić kolejne szczegóły. Wielokrotnie kontaktowałyśmy się z historykami z Muzeum Powstania Warszawskiego. Udało się nam dzięki temu zawęzić przypuszczenia, że do tych zdarzeń doszło 6 lub 7 sierpnia. 

W jaki sposób?

BK: Musiałyśmy bardzo szczegółowo odtworzyć pierwsze dni powstania, topografię prowadzonych walk i działań nazistów. Wiemy, że już po 7 sierpnia na Ochocie nie dochodziło do tak okrutnych zbrodni, dokonywanych przez ronowców. 

Tu też dociekałyśmy, o którą grupę kolaborancką chodziło. W skład brygady SS RONA wchodzili najemnicy rosyjscy, ukraińscy, ale nie tylko. W różny sposób byli nazywani przez Powstańców. 

Rzeź Ochoty
Rzeź Ochoty
Źródło: PAP

AS: Moja babcia mówiła o nich "Kałmuki". Dopowiedziałam sobie, że to również "własowcy". To wynika poniekąd z tego, że w czasach PRL-u unikano mówienia, że to "bracia Rosjanie" pacyfikowali Polaków w powstaniu, a całą winą obarczano ukraińskich kolaborantów. Idąc tropem "Kałmuków", ustaliłyśmy, która grupa zabiła Janeczkę. 

BK: Kontaktowałyśmy się z żyjącymi osobami, które mogły być sąsiadami dziadków na Ochocie. 

AS: Próbowałyśmy również zweryfikować każdą informację, która pomogłaby nam zidentyfikować samą kamienicę, w której mieszkali dziadkowie. Przypomnę: babcia nie mówiła nic o adresie, tylko wiedziałyśmy, że chodzi o ulicę Białobrzeską. W Muzeum Powstania Warszawskiego omyłkowo moi dziadkowie znaleźli się na liście ofiar i przypisani byli do adresu Białobrzeska 37. 

Poszłyśmy pod ten adres. Rozmawiałyśmy z panią, która była małą dziewczynką, gdy po wojnie wprowadziła się z rodziną na Białobrzeską 37. Powiedziała, że ten dom nie był ani zburzony, ani spalony w trakcie wojny. Natomiast wiedziałyśmy, że dom dziadków legł w gruzach i stracili wszystko. Po wojnie dziadek wydobył spod gruzów różne rzeczy. Niektóre z nich są u mnie.

Skoro nie Białobrzeska 37, to jaki adres? Babcia opowiadała też pewną anegdotę, która okazała się być bardzo przydatna. W ich mieszkaniu były drzwi zatrzaskowe. Jeśli wyszło się bez kluczy, to nie można było ich otworzyć z zewnątrz. Babcia zamiast poczekać na to, aż dziadek wróci z pracy, poszła do sąsiadów, przerzuciła drabinę przez balkony i dostała się do mieszkania. Jedyne takie balkony - jak ustaliłyśmy - były przy Białobrzeskiej 35 i 37. Skoro nie 37, to 35. Pod tym adresem spotkałyśmy pana, który był synem architekta, odpowiedzialnego za odbudowę kamienicy Białobrzeska 35. Wyjaśnił, że budynek został spalony i zburzony, ale po wojnie odbudowano go w pierwotnym kształcie. 

WhatsApp Video 2023-09-26 at 16
Kamienica przy Białobrzeskiej 35 na Ochocie
Źródło: Artur Węgrzynowicz / tvnwarszawa.pl

Później odwiedziłyśmy mieszkańców spod numeru 33. Jeden z panów był mniej więcej w wieku Janeczki - uczył się chodzić w trakcie obrony Warszawy w 1939 roku. Opowiadał, że w sierpniu 1944 roku zostali wytargani z piwnicy przez ronowców i pognani na Zieleniak, ale uniknęli egzekucji, ponieważ pojawił się rozkaz, żeby ronowcy skupili się na pacyfikacji powstania, a nie na mordowaniu ludności cywilnej. Niestety, nie widział zdarzeń związanych z Janeczką. 

BK: Drążymy tę historię na każdy możliwy sposób, żeby złożyć ją w całość. Opisałyśmy ją w sieci i dostałyśmy szereg różnych wskazówek od ludzi fascynujących się historią. Ktoś podpowiedział, żeby sprawdzić książki telefoniczne. Niestety, tych kamienic nie zdążono podpiąć pod telefony. 

Ktoś inny podesłał nam ogłoszenie o sprzedaży łóżeczka dziecięcego na Białobrzeskiej 35, ale nie ma w nim żadnego nazwiska, tylko informacja, żeby pytać w pobliskim sklepie.

Mam wrażenie, że cała ta historia naszych "poszukiwań" jest paradoksalna: Ania jest osobą, która ma ogromną świadomość historyczną swojej rodziny. Bardzo dużo wie na temat swoich dziadków, pradziadków, w tym prapradziadka, który brał udział w Powstaniu Styczniowym. 

W swoim domu ma ogromny zbiór korespondencji dziadków z sąsiadami, przyjaciółmi, rodziną za granicą, najróżniejsze notatniki, kalendarzyki i zapiski. Nie ma jednak nigdzie żadnej wzmianki o naszej Janeczce. Układamy te puzzle, ale nie ma jednego, kluczowego: nazwiska Janeczki.

Rozumiem, dlaczego to dla pani ważne, że jest pani przekonana, że śmierć dziewczynki uratowała życie pani dziadka... A co, jak już ją pani "znajdzie"?

AS: Chciałabym ją jakoś upamiętnić. 

Ma pani już jakiś konkretny pomysł?

AS: Tak. Myślę o instalacji artystycznej na ulicy Białobrzeskiej. Wyobrażam sobie coś w rodzaju hologramu, nawiązującego do piety: matka trzymająca w swoich ramionach ciało dziecka. 

Czego pani potrzebuje, żeby zrealizować ten pomysł? 

AS: Jeszcze się nie zastanawiałam nad realizacją. Myślę o współpracy z Muzeum Powstania Warszawskiego oraz Radą Dzielnicy Ochota. Jest to na razie pomysł. Muszę się dowiedzieć, jak takie formy upamiętnienia są realizowane, jak przebiega proces otrzymania odpowiednich zgód. Wierzę jednak, że jest to możliwe do urzeczywistnienia. 

Czytaj także: