"Dziewczynka w niebieskim płaszczyku" zginęła, mężczyźni czekający na egzekucję ocaleli. Kim była Janeczka?

Jan i Janina Kierzkowscy i pamiątki, które po nich zostały
Kamienica przy Białobrzeskiej 35 na Ochocie
Źródło: Artur Węgrzynowicz / tvnwarszawa.pl
W pierwszych dniach Powstania Warszawskiego, gdy na Ochocie brutalni rosyjscy najemnicy, służący pod niemieckimi rozkazami w SS RONA, mordowali cywilów – mała dziewczynka zapobiegła egzekucji mężczyzny. Po 79 latach wnuczka ocalonego poszukuje osób, które wiedzą cokolwiek o dziewczynce w niebieskim płaszczyku uszytym ze swetra mamy.

W ostatnich dniach na Ochocie pojawiły się odręcznie pisane kartki, których autorka prosi o pomoc w znalezieniu świadków zdarzeń sprzed lat. Chodzi o pierwsze dni sierpnia 1944 roku, kiedy trwało Powstanie Warszawskie.

"Uwaga! Poszukiwani świadkowie egzekucji sprzed 79 lat. Na początku sierpnia 1944 roku rosyjscy najemnicy SS RONA przed kamienicą przy ul. Białobrzeskiej 35 zastrzelili około 5-letnią Janeczkę i jej matkę. Ktokolwiek był świadkiem i słyszał o tej zbrodni, proszony jest o kontakt" - czytamy w ogłoszeniu.

Podano też numer telefonu. Zadzwoniłam, odebrała pani Anna Straszewska, z którą spotykam się w słoneczny wrześniowy dzień. Jesteśmy przy kamienicy przy Białobrzeskiej. Tu, gdzie stoimy, mogło dojść do wspomnianej egzekucji. To w tej kamienicy prawdopodobnie mieszkali przed wojną dziadkowie pani Anny. To tutaj rozgrywały się dramatyczne sceny w pierwszych dniach powstania. Na Ochotę już 3 sierpnia do walki z powstańcami wkroczyły oddziały Rosyjskiej Wyzwoleńczej Armii Ludowej (Russkaja Oswoboditielnaja Narodnaja Armia) SS dowodzone przez Brigadefuehrera Bronisława Kamińskiego, słynące z brutalności i w Warszawie potwierdzające tę opinię.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: "Strzały nie cichły". W ciągu pierwszych dni sierpnia 1944 roku zginęło około 10 tysięcy mieszkańców Ochoty

Kamienica przy Białobrzeskiej 35 była częściowo spalona

Ale zacznijmy od początku. Państwo Jan i Janina Kierzkowscy w 1938 roku wzięli ślub. Jako nowożeńcy zamieszkali przy Białobrzeskiej, kamienica była wówczas świeżo wybudowana. - Przypuszczam, że ich mieszkanie mogło być to na pierwszym piętrze, przy drugim balkonie od budynku numer 37. Wcześniej nie znałam numeru domu ani mieszkania. To musiałam odtworzyć. Natomiast babcia kiedyś odpowiadała, że jak wyszła z mieszkania i zatrzasnęła drzwi, to żeby z powrotem się do niego dostać, przechodziła od sąsiadów na przerzuconej pomiędzy balkonami drabinie – opowiada Anna Straszewska.

W poszukiwaniach od kilku lat pomaga jej Beata Kwiatkowska, dziennikarka Radia 357. To ona pierwsza nagłośniła historię w reportażu "Dziewczynka w niebieskim płaszczyku" (podobieństwo z tytułem książki Romy Ligockiej zapewne nieprzypadkowe). Jak mówi, razem z panią Anią wchodziły do środka, by potwierdzić, że to ten adres.

- Bo wiemy, że kamienica była częściowo spalona. Musiałyśmy ustalić, czy to jest to mieszkanie. Najpierw miałyśmy adres Białobrzeska 37 (kamienica obok - red.) z Muzeum Powstania Warszawskiego. Najstarsza para z tej kamienicy nic jednak nie pamiętała. Wiedzieli jednak, że nadpalona była kamienica z numerem 35. Ich kamienica nie była zniszczona. Tam wpadła jedna bomba, ale dom ocalał – opowiada dziennikarka.

Zgadzała się historia z przechodzeniem pomiędzy balkonami. Przypuszczenia potwierdził też syn przedsiębiorcy budowlanego, który odbudowywał nadpaloną kamienicę. Kierzkowscy mieszkali zatem w kamienicy przy Białobrzeskiej 35.

Babcia poroniła, dziadek został ranny podczas obrony Warszawy

Gdy w 1939 roku wybuchła wojna, babcia Anny Straszewskiej była w ciąży. Dziadek poszedł walczyć. Podczas obrony Warszawy babcia poroniła. - Zaangażowała się w jakieś działania konspiracyjne, ale dokładnie nie wiemy w jakie. Później przez wiele lat dzieci mieć nie mogli. Dziadek został ranny podczas walk. Miał tyle "szczęścia", że pozostawiono go na polu bitwy. Resztę jego oddziału podzielili między siebie do obozów jenieckich. Część żołnierzy zabrali Niemcy, a część Rosjanie – opowiada.

Dziadek znalazł jednak w sobie siłę, by wrócić do domu. Zakopał mundur, a ubranie odkupił od napotkanego po drodze mężczyzny. Tak wrócił do Warszawy.

Z opowieści babci pani Anny wynika, że na Białobrzeskiej panowały bardzo dobre stosunki sąsiedzkie. Jeden sąsiad martwił się o los drugiego. Wysyłali do siebie kartki, by dowiedzieć się o swoich losach.

Ocalała korespondencja państwa Kierzkowskich z 1944 roku
Ocalała korespondencja państwa Kierzkowskich z 1944 roku
Źródło: Archiwum prywatne

Dziadkowie przyjaźnili się z mamą Janeczki. Sytuacja w domu dziewczynki była trudna. Jej ojciec nie wrócił z wojny, został wysłany do niemieckiego oflagu (obozu jenieckiego). - Jego żona została z maleńkim dzieckiem albo jeszcze w ciąży, bo tego nie udało nam się ustalić. Nie wiemy, jak miała na imię mama Janeczki. Mogły mieszkać w kamienicy albo pod numerem 35, albo 37. Wiemy, że na pewno byli sąsiadami, a dziadkowie musieli być z nimi na tyle blisko, że Janeczka zwracała się do dziadka "wujku". Musiała go lubić, bo nie zrobiłaby tego, co zrobiła – uważa Straszewska.

Postawili mężczyzn pod ścianą, wtedy podbiegła Janeczka

Najemnicy SS RONA pod żołdem Niemców pacyfikowali ludność cywilną, o czym państwo Kierzkowscy przekonali się na własnej skórze. – Byli bardzo brutalni. Babcia wspominała, że jak ktoś nie zdążył zdjąć pierścionka, to odcinali palce. Nie mówiąc o gwałtach i mordach – przytacza wspomnienie babci wnuczka.

Jak opowiada dalej, tego dnia – czyli prawdopodobnie 5 sierpnia – babcia wracała z dyżuru, który pełniła w szpitalu. Nie wiadomo jednak, w którym konkretnie. - Był jeden duży w Instytucie Radowym, ale był też drugi niedaleko, na ulicy Joteyki, ale to był szpital polowy. W czasie powstania trudno było się wszędzie dostać. Wiemy, że pomiędzy piwnicami były przebite przejścia i tamtędy przechodzono – tłumaczy pani Ania.

Babcia, będąc już w domu, zdążyła wziąć prysznic, ale nawet nie do końca się ubrać. Z jej opowieści wynikało, że "koszuli nie założyła, tylko bluzkę i kostium, ale dobrych butów od Kielmana już nie. Nałożyła te z tektury". Musieli jak najszybciej schować się w piwnicy. Stamtąd wygoniła ich już RONA. - Postawili mężczyzn pod ścianą, chcieli wszystkich ich rozstrzelać. I właśnie wtedy mała Janeczka prawdopodobnie wyrwała się matce i podbiegła do dziadka, krzycząc: "wujku, wujku". Jeden z "ronowców" zabił Janeczkę. Jedyne, co nam się udało ustalić, to, że zabił również jej matkę, która podbiegła do ciała dziecka, krzycząc "moją Janeczkę mi zabili". Stąd ja właśnie znam imię dziewczynki, bo babcia o tym wielokrotnie opowiadała - opowiada pani Anna.

Jak udało się przeżyć dziadkowi? Po rozstrzelaniu dziewczynki i jej matki przyszedł dowódca zbrodniczego oddziału. - Babcia mówiła, że taki bardziej "ludzki", oficer, w oficerskich butach i rozpędził swoich żołnierzy. Kazał puścić mężczyzn wolno – tłumaczy dalej nasza rozmówczyni. I dodaje: - Gdyby nie śmierć Janeczki, ta egzekucja prawdopodobnie by się odbyła.

Mówi, że babcia często wracała do tego wspomnienia. Obraz tej egzekucji, dziadek z rozciętym nosem, bo dostał kolbą od karabinu. Mężczyźni stojący pod ścianą i śmierć dziewczynki. Tę historię pani Anna nieraz słyszała przy rodzinnym stole. Wryła się jej głęboko w pamięć. Wtedy nie przyszło nikomu na myśl, by zapytać o nazwisko Janeczki czy jej mamy. - Nigdy o to nie pytałam. Babcia opowiadała to w taki sposób, jakby to wydarzyło się wczoraj. Zawsze towarzyszyły temu silne emocje – tłumaczy.

Poszukiwania "dziewczynki w niebieskim płaszczyku"

Później babcia wspominała o identyfikacji ciała. - Mówiła, że Janeczka została zidentyfikowana po niebieskim płaszczyku, który był uszyty ze swetra matki. Zapamiętałam ten niebieski kolor. Nie ma jednak śladów tej identyfikacji, bo nie ma w PCK dokumentów potwierdzających, że te ciała zostały tutaj znalezione i zidentyfikowane. Nie ma ich opisanych z imienia i nazwiska. Nie udało nam się tego znaleźć – ubolewa Straszewska.

Kolejna historia, którą opowiadała babcia Anny, to powrót taty Janeczki z oflagu. – Wspominała, że jak moja mama się urodziła, to płakał przy jej łóżeczku, wspominając swoje dziecko, które widział albo jako niemowlę albo w ogóle nie zdążył zobaczyć. Nie wiemy, czy Janeczka urodziła się po wybuchu wojny, czy jeszcze przed – opowiada.

- Oprócz tej historii, przekazywanej przy rodzinnym stole, nie miałyśmy nic. Teraz dajemy te ogłoszenia, żeby ewentualni świadkowie albo ludzie, którzy słyszeli od tych świadków, skontaktowali się z nami. Jesteśmy wdzięczne za każde informacje – apeluje Beata Kwiatkowska.

Pierwszy reportaż na ten temat przygotowała pięć lat temu. Po nim – jak przyznaje – nic jednak się nie wydarzyło. Teraz, po zwykłych ogłoszeniach napisanych odręcznie, zgłoszeń jest więcej: - Mamy parę telefonów od naszych informatorów, którzy zdradzają nam jakieś szczegóły. Może coś opowiedzą.

Nazwiska Janeczki i jej mamy próbowały szukać w księgach meldunkowych, w spisie lokatorów. Jednak te z Ochoty spaliły się. Sprawdzały też w kościele, bezskutecznie. Wiadomo, że dziewczynka w chwili śmierci miała 4-5 lat. - Starsze dziecko miałoby już świadomość sytuacji i raczej nie wyrwałaby się matce. Ale też nie wiemy jaka była psychika dzieci w czasie wojny. Może były oswojone z bronią i egzekucjami. Młodsza mogłaby być z kolei jeszcze nieświadoma tego, co się dzieje – twierdzą zgodnie.

Pamiątki z gruzowiska

Co zachowało się z mieszkania przy Białobrzeskiej? Z mniejszych przedmiotów autorka ogłoszenia pokazuje ocalałą z gruzowiska srebrną łyżeczkę i figurkę z brązu - "marianę" - które były wówczas bardzo modne.

Figurka z brązu ocalała z mieszkania przy Białobrzeskiej
Figurka z brązu ocalała z mieszkania przy Białobrzeskiej
Źródło: Artur Węgrzynowicz / tvnwarszawa.pl

Łyżeczka jest cennym artefaktem, bo spina klamrą dwa powstania. - Mój prapradziadek brał udział w powstaniu styczniowym. Potem został zesłany na Syberię, ale nie na katorgę, czyli nie do łagrów, tylko na osiedlenie. A tam specjaliści mogli zarobić. Dorobił się troszeczkę pieniędzy i jak była amnestia i już mogli wrócić do kraju, to kupił srebrny serwis. I ten serwis dziadkowie otrzymali prawdopodobnie w prezencie ślubnym - tłumaczy pani Anna.

Łyżeczka ocalała z gruzowiska mieszkania przy Białobrzeskiej
Łyżeczka ocalała z gruzowiska mieszkania przy Białobrzeskiej
Źródło: Artur Węgrzynowicz / tvnwarszawa.pl

Serwis wraz pamiątkami z powstania styczniowego jednak spłonął w 1944 roku. - Bo tam był jeszcze pistolet i zakrwawiona koszula prapradziadka, który został zasieczony bagnetami. Ale z kredensu z kuchni wysunęła się szuflada, która się nie spaliła. I tam parę tych łyżeczek się zachowało - opowiada dalej.

Jakie były losy państwa Kierzkowskich po Powstaniu Warszawskim? Okazuje się, że mieli wiele szczęścia. - Z Zieleniaka (obozu przejściowego na terenie dawnego targu warzywnego na Ochocie - red.) trafili, jak wielu wówczas warszawiaków, do obozu przejściowego w Pruszkowie. Stamtąd udało im się uciec dzięki odwadze babci, która zauważyła, że jest możliwość wyjścia przez kuchnię. Wymknęli się z kilkoma osobami i trafili do Podkowy Leśnej - opowiada Straszewska.

Jan i Janina Kierzkowscy, zdjęcia zrobione po ucieczce z obozu przejściowego w Pruszkowie
Jan i Janina Kierzkowscy, zdjęcia zrobione po ucieczce z obozu przejściowego w Pruszkowie
Źródło: Archiwum prywatne

Babcia w pudełku od zapałek miała ukryte dolary, dzięki którym udało się później przetrwać. Dziadek zaczął handlować walutą. Do Warszawy wrócili w 1945 roku. - Dziadek powiedział, że nigdzie nie jedzie. Chciał odbudowywać Warszawę. Założył małe przedsiębiorstwo budowlane i odbudował kilka prywatnych kamienic na Mokotowie, między innymi dwie przy Narbutta. Na Białobrzeską już nie wrócili. Wyciągnęli z gruzów tylko te przedmioty. Zostawili w piwnicy 18 waliz z różnymi rzeczami, ale wszystko zostało rozszabrowane - podsumowuje wnuczka.

Czytaj także: