Tomasz J. dokładnie wiedział co robi, prokuratura nie ma co do tego wątpliwości. Poznańscy śledczy skończyli postępowanie w sprawie wybuchu kamienicy, w którym zginęło pięć osób, a ponad 20 zostało rannych. Akt oskarżenia przeciwko 44-latkowi jest już gotowy. Mężczyźnie grozi dożywocie.
Po 16 miesiącach od tragicznego wybuchu kamienicy na poznańskim Dębcu śledczy kończą swoje postępowanie w tej sprawie.
Według prokuratury sprawcą wybuchu jest 44-letni Tomasz J. W chwili zdarzenia mężczyzna znajdował się w kamienicy. Był też jedną z poszkodowanych osób.
Gotowy jest już akt oskarżenia przeciwko 44-latkowi. Prokuratura obwinia go o zabójstwo pięciu osób, usiłowanie zabójstwa 32 osób, o znieważenie zwłok żony oraz o nieumyślne spowodowanie wypadku, w którym ucierpiał jego syn.
Grozi mu dożywocie.
"Sprawa ma charakter precedensowy"
- Sprawa ma charakter precedensowy z uwagi na nakład pracy, jaki trzeba było wykonać w toku tego postępowania. Na miejscu zdarzenia zabezpieczono olbrzymią ilość śladów kryminalistycznych, które zostały poddane badaniom, zasięgnięto opinii szeregu biegłych. Z uwagi na fakt iż oskarżony odmówił w ogóle ustosunkowania się do zarzutu i składania jakichkolwiek wyjaśnień, musieliśmy dokonać ustaleń na podstawie zabezpieczonych materiałów dowodowych - mówi Michał Smętkowski z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.
Jak wynika z ustaleń śledczych, Tomasz J. najpierw zabił nożem żonę, po czym okaleczył jej ciało. By zatrzeć ślady przestępstwa rozszczelnił rurkę doprowadzającą gaz z kuchenki. Do wybuchu doszło 10 minut po rozszczelnieniu instalacji.
Mężczyzna - według ustaleń biegłych - chciał opuścić kamienicę zanim dojdzie do wybuchu, jednak z uwagi na to, ze pod drzwiami znajdowały się inne osoby nie było to możliwe.
Odpowie przed sądem
Pod koniec czerwca prokuratura potwierdziła, że Tomasz J. będzie mógł odpowiedzieć przed sądem. Taką pewność śledczy zyskali po otrzymaniu opinii biegłych z Instytutu Sehna w Krakowie.
Zgodnie z procedurą prokuratura powołała biegłych, którzy mieli ocenić stan psychiczny podejrzanego. Jednorazowe badanie okazało się niewystarczające, dlatego zdecydowano się na sześciotygodniową obserwację psychiatryczną. Biegli z Instytutu Sehna stwierdzili, że Tomasz J. był całkowicie poczytalny w chwili popełnienia czynu.
Zginęło pięć osób
Do tragedii na Dębcu doszło 4 marca 2018 r. To wtedy wskutek wybuchu gazu zawaliła się część kamienicy.
Na nagraniu z monitoringu, do którego dotarła TVN24, widać dokładnie, jak w jednej chwili część budynku obraca się w pył, a dookoła latają fragmenty konstrukcji.
Pomieszczenia na parterze zostały zagruzowane, wraz z terenem wokół budynku. W powietrzu unosiło się pełno pyłu. Część poszkodowanych opuściła kamienicę o własnych siłach. Pozostałych szukała specjalistyczna grupa poszukiwawczo-ratownicza z psami. Na miejsce dojechały też grupy ratownicze z Łodzi i Warszawy, które pomagały m.in. po trzęsieniu ziemi na Haiti.
Łącznie rannych było ponad 20 osób, zaś w ruinach znaleziono ciała pięciu osób.
Wśród poszkodowanych znajdował się też Tomasz J. Mężczyzna został przewieziony do szpitala godzinę po wybuchu. W ciężkim stanie trafił na oddział anestezjologii i intensywnej terapii. Miał poparzenia II i III stopnia na 50 proc. powierzchni skóry: głowy, pleców, rąk. Poparzone miał również drogi oddechowe, a ponadto stłuczone płuco i złamane żebro.
Ze względu na obrażenia został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej. Wybudzono go z niej 13 marca. Nim mógł zostać przesłuchany, trzeba było wykonać badania toksykologiczne, musiał też być przebadany przez dwóch biegłych sądowych z zakresu psychiatrii.
27 marca został formalnie zatrzymany, kolejnego dnia usłyszał zarzuty - te uzupełniono mu w grudniu.
Podejrzany odmówił ustosunkowania się do przedstawionych zarzutów, jak również odmówił składania wyjaśnień.
Małżeński konflikt
Mężczyzna jeszcze w 2017 r. mieszkał w tej kamienicy, od roku pracował jednak w Anglii. Ofiarą jest jego żona Beata J. Kobieta w tej samej kamienicy na parterze miała salon kosmetyczny. Para miała kilkunastoletniego syna. Według doniesień medialnych, kłócili się, a Tomasz J. bywał agresywny wobec żony. Jak twierdzą media, Beata J. w 2017 r. podczas świąt Bożego Narodzenia zażądała rozwodu. Niedługo potem, 1 stycznia 2018 r., Tomasz J. miał wypadek samochodowy, w którym bardzo poważnie ucierpiał ich nastoletni syn.
Chłopiec musiał przejść serię operacji.
Jak donosiły media, Beata J. zarzucała mężowi, że celowo doprowadził do wypadku, z zemsty i niezgody na rozstanie. Nie złożyła w tej sprawie doniesienia.
Pod koniec 2018 r. prokuratura uznała, że poza zabójstwem, znieważeniem zwłok i spowodowaniem częściowego zawalenia budynku mieszkalnego, Tomasz J. odpowie też przed sądem za spowodowanie wypadku drogowego. Zdaniem śledczych umyślnie naruszył zasady bezpieczeństwa w ruchu lądowym.
Po tamtym zdarzeniu Beata J. zerwała kontakt z mężem. Nie wiadomo więc, jak to się stało, że w feralny weekend u niej był. Tym bardziej że i jej miało wtedy nie być w mieszkaniu. Miała kupiony bilet na samolot i powinna być na jego pokładzie.
Tymczasem Tomasz J. niespodziewanie zjawił się w bloku przy ulicy 28 Czerwca w sobotę 3 marca 2018 r.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: aa, fc/gp / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: Paweł Ryba/Kontakt 24