Albert został napadnięty i brutalnie pobity przez Krzysztofa M., kiedy wracał z urodzinowej imprezy w Poznaniu. Potem po leżącym Albercie przejechał samochód. Napastnik i kobieta kierująca autem nie znają się. Oboje stanęli przed sądem.
Od tych tragicznych wydarzeń minął ponad rok. Poszkodowany - 21-letni Albert Radomski - żyje, ale jego stan jest ciężki.
W Sądzie Okręgowym w Poznaniu właśnie ruszył proces w tej sprawie. Na ławie oskarżonych są dwie osoby.
- Krzysztof M. usłyszał zarzut usiłowania zabójstwa z zamiarem ewentualnym, bo według śledczych najpierw pobił 21-latka, a później wepchnął go pod nadjeżdżające auto – przekazuje Michał Smętkowski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.
To niejedyne, co M. ma na koncie. Pięć lat temu spędził w więzieniu 6 miesięcy za "podobne przestępstwo".
Zarzuty w tej sprawie usłyszała też kobieta, która przejechała autem po Albercie. Śledczy oskarżają ją o nieudzielenie pomocy, bo odjechała i nie pomogła 21-latkowi.
Na sali sądowej pojawili się rodzice 21-latka, ale nie sami. Zabrali ze sobą Alberta.
- Chcemy, żeby sprawcy zobaczyli, co tak naprawdę zrobili. Bo to, w jakim stanie jest Albert, to ich wina. Dla mnie oboje są winni i muszą ponieść karę - mówi TVN24 Ewelina Radomska, mama Alberta.
Oskarżony Krzysztof M. zabrał głos na sali sądowej.
- Chciałem powiedzieć, ze uderzyłem pokrzywdzonego Alberta dwa razy w twarz, z tego względu, że zostałem przez niego obrażony. Jest mi bardzo przykro, z tego powodu, co się stało. Chciałbym przeprosić rodziców pana Alberta za to, co się wydarzyło - powiedział.
Z kolei Marta Sz. tłumaczyła przed sądem, że nie wiedziała, że kogoś potrąciła, bo była przekonana, że wjechała w dziurę. Kobieta nie przyznaje się do winy.
Mógł wszystko
Albert miał dużo planów. Jego pasją był skateboarding - wiązał z tym swoją przyszłość. Podobno chciał też wyjechać za granicę.
W tamten tragiczny wieczór w ubiegłym roku Albert wracał do domu ze swojej imprezy urodzinowej.
- Tuż przed drugą napisał do żony wiadomość, że wraca do domu. Kilkanaście minut później wydarzyło się to wszystko. Można powiedzieć, że Albert nigdy nie wrócił do domu - mówi Przemysław Radomski, ojciec 21-latka.
Wtedy na jego drodze pojawił się Krzysztof M. Dwoma ciosami w twarz przekreślił marzenia Alberta. Moment ataku zarejestrowała kamera monitoringu. Uderzenia były tak silne, że chłopak upadł na jezdnię. Śledczy twierdzą nawet, że mężczyzna wypchnął Alberta na jezdnię. Chwilę później po chłopaku przejechał samochód.
Pomoc do nieprzytomnego Alberta wezwali przechodnie, którzy zauważyli leżącego na jezdni. Został przewieziony do szpitala, gdzie lekarze przez ponad dwa miesiące walczyli o jego życie.
- Pacjent był w stanie krytycznym. Stwierdzono u niego ciężkie, wielonarządowe obrażenia, rozległy uraz czaszkowo-mózgowy, złamanie podstawy czaszki, złamanie kości skroniowej, złamanie kości czołowej, złamanie kości ciemieniowej i ranę szarpaną prawego oka, stłuczenia płuc, pęknięcie wątroby i śledziony - wyliczał wówczas Stanisław Rusek, rzecznik prasowy Szpitala imienia Józefa Strusia w Poznaniu.
Teraz sam nie zrobi nic
Albert już nie wróci do sprawności sprzed napaści. - Lekarze nie dają mu żadnych szans. Nawet dziwią się, że jest w tak "dobrym" stanie, czyli, że nie jest spastyczny. Neurolodzy też mówią, że jak na ten uszczerbek na zdrowiu to jest nieźle - opowiada pani Ewelina.
Nieźle czyli jak? Albert czasem wydaje jakieś dźwięki. Próbuje mówić pojedyncze słowa. Ale rodzice mogą się tylko domyślać o co mu chodzi, bo kontaktu z nim nie ma. Albert próbuje też chwytać przedmioty ręką.
Mama 21-latka musiała zrezygnować z pracy, żeby się nim zająć. Potrzebna jest rehabilitacja, na co rodzina potrzebuje blisko 4 tysiące złotych miesięcznie. Na razie środki udaje się pozyskać dzięki zbiórkom.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: aa, ww / Źródło: TVN24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: tvn24