Grupa pasjonatów rozkopała betonowy kwietnik na poznańskim Łazarzu i zobaczyli klatkę schodową, która prowadziła w głąb ziemi, do schronu przeciwlotniczego. - W środku znaleźliśmy coś, co dla nas jest cenniejsze niż stara amunicja, czy nawet sztabka złota - cieszy się Mikołaj Rembikowski, członek Poznańskiej Grupy Eksploracyjnej.
Od kilku lat przeglądają zdjęcia Poznania z czasów II wojny światowej, więc przeczuwali, że coś tam znajdą. Fotografie sugerowały, że w tym miejscu był kiedyś schron dla ludności cywilnej. Chwycili za łopaty i wybrali się na poznański Łazarz. Ich celem był masywny, betonowy kwietnik przy skrzyżowaniu ulic Kasprzaka i Stablewskiego, niedaleko przychodni lekarskich.
Właśnie pochwalili się swoim odkryciem: po zdjęciu warstwy roślin odsłonili wejście do podziemi, a dokładniej do klatki schodowej schronu. - Zamknięto go najprawdopodobniej w 1964 roku podczas budowy kompleksu przychodni. Najpewniej to właśnie wtedy ktoś był w nim po raz ostatni - relacjonuje Rembikowski. Tak podejrzewa, bo w środku trafili na zmurszałą stronę z "Gazety Poznańskiej" z 1964 roku.
Spodziewali się czterech korytarzy, jest jeden
Eksploratorzy podnieśli jedną z betonowych płyt i zeszli pod ziemię. Myśleli, że wiedzą, czego się tam spodziewać, bo przez długie godziny analizowali wcześniej zdjęcia lotnicze. To, jak ostatecznie wyglądał schron, mocno ich jednak zaskoczyło. - Miał być długi, z czterema korytarzami o łącznej długości do 100 metrów. Okazało się, że to tylko jeden korytarz z wyjściem ewakuacyjnym, które jest zasypane wszystkim, co przez lata dało się tu wrzucić. Nie ma dalszej części schronu, chociaż zdjęcia sugerują, że jest drugie wejście, a korytarze ciągną się dalej zygzakiem do samego końca ulicy Kasprzaka - opowiada Rembikowski.
Gdzie jest reszta? Powstały w tym miejscu dwa niezależne schrony z osobnymi wejściami, a może Niemcy podzielili jeden większy schron? - To jest zagadka do wyjaśnienia. Może ktoś ze starszych poznaniaków pamięta, jak to budowano? Chętnie posłuchamy wersji mieszkańców, może ktoś zdradzi nam tajemnicę, czekamy na to - zachęca eksplorator.
Znaleźli kominki, zostawili butelkę
Chociaż grupa ma za sobą wejścia do kilkudziesięciu takich miejsc, tę wyprawę zaliczają do wyjątkowych ze względu na znaleziska, które nie trafiają się zbyt często. - Najciekawszy w tym schronie jest wyryty napis: 22/7/1944 rok - oznacza datę oddania obiektu do użytku. Nieczęsto można znaleźć takie napisy we wnętrzach - relacjonuje Rembikowski.
Ale najbardziej ucieszyło ich coś pozornie mało ekscytującego: betonowe elementy wentylacji. - Znaleźliśmy komin i kawałek rury, która wychodziła na powierzchnię. Świetna sprawa. Dla nas, pasjonatów historii, to jest cenniejsze niż stara amunicja, czy nawet sztabka złota - mówi zadowolony.
Tłumaczy, że taki kominek służył do wentylowania podziemnych korytarzy - powietrze dostawało się z zewnątrz, wchodziło do schronu z jednej strony i wychodziło z drugiej, zapewniając tym samym stały dostęp do świeżego powietrza. Dlaczego tak bardzo cieszą współczesnych odkrywców? Bo do dziś zachowało się ich w Polsce bardzo mało. - To były elementy, które wystawały nad ziemią, były niszczone za każdym razem, kiedy na danym terenie prowadzono jakieś prace. W tym przypadku ktoś wrzucił je do środka - wyjaśnia Rembikowski.
Na sam koniec wizyty grupa zostawiła po sobie ślad dla przyszłych gości - kapsułę czasu z mapą, informacją o odkryciu i prośbą o szacunek do miejsca. Po wszystkim członkowie PGE z powrotem zamknęli właz i zasypali wejście ziemią.
Miały chronić mieszkańców przed bombami aliantów
Szczeliny przeciwlotnicze to rodzaj schronów dla ludności cywilnej, schronów niebojowych przeciwlotniczych budowanych pod koniec II wojny światowej na rozkaz Niemców przez polskich robotników przymusowych dla ludności niemieckiej zamieszkującej wówczas Poznań. - Schrony tego typu miały zapewnić krótkie przetrwanie ludności cywilnej narażonej na bombardowania aliantów zachodnich – tłumaczy Mikołaj Rembikowski.
Oczywiście można było ukryć się podczas nalotu w piwnicy. Ale te nie były tak bezpieczne jak szczeliny. - Bezpośrednie trafienie niszczyło budynek, zniszczyłoby też schron. Ale te budowano w taki sposób, aby zminimalizować ryzyko bezpośredniego trafienia. Korytarze schronu miały pozałamywany przebieg – mówi Rembikowski. Żeby dostać się do niego, wystarczyło zejść po schodach. Dostęp był odsłonięty.
Tego typu schrony budowano najczęściej w parkach i skwerach. W czasach wojny były ogólnodostępne. - Każda osoba widziała, gdzie szczelina jest, była odpowiednio oznakowana – wyjaśnia. Wszystkie były identyczne. - Były budowane według wytycznych, które pojawiły się w 1944 roku. Były dokładne instrukcje – tak jak składamy meble z Ikei, tak Niemcy dokładnie opisali, jak ta szczelina ma być zrobiona – mówi Rembikowski.
Poznańska Grupa Eksploracyjna weszła mniej więcej do połowy z ponad 130 szczelin przeciwlotniczych, o których istnieniu wie. - Nie ma dokładnej ewidencji, nie wiadomo, ile ich jest – kończy Rembikowski.
Źródło: TVN 24
Źródło zdjęcia głównego: Poznańska Grupa Eksploracyjna