Wyszedł z klubu w Poznaniu i nie wrócił do domu. Ostatnie ślady urywały nad brzegiem Warty. W niedzielę jeden z wędkarzy zauważył w rzece ciało. Okazało się, że to Michał Rosiak - poszukiwany od stycznia student.
Płynące rzeką ciało młodego mężczyzny zauważył w niedzielę około godz. 13 wędkarz łowiący ryby pomiędzy Obornikami a miejscowością Słonawy. To około 40 kilometrów od miejsca, gdzie ostatni raz widziany był Michał Rosiak.
Michał Rosiak zaginął w styczniu
- Na miejscu pracowała straż pożarna i policja pod nadzorem prokuratora. Prokuratura będzie potwierdzała tożsamość. Policja oczywiście nie potwierdza tożsamości, dopóki oficjalnie nie zostanie to ustalone przez prokuraturę - informował w niedzielę Dariusz Szrama, rzecznik obornickiej policji.
Ale nieoficjalnie było wiadomo, że to zaginiony w nocy z 17 na 18 stycznia student. Wskazywały na to jego ubranie (policja podawała wcześniej, że ubrany był na czarno, a na kurtce był biały napis "New Balance"), cechy fizyczne (188 centymetrów wzrostu, szczupłej budowy ciała) i - przede wszystkim - znalezione przy nim dokumenty.
W poniedziałek w południe potwierdziła to prokuratura. - Rodzina zidentyfikowała w poniedziałek ciało, mamy już stuprocentową pewność. Została również przeprowadzona sekcja. Na ciele nie stwierdzono żadnych obrażeń, które wskazywałyby na udział osób trzecich [w śmierci chłopaka - red.] - powiedział Michał Smętkowski z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.
Wyniki badań histopatologicznych będą za około sześć tygodni – one wykażą, czy przyczyną śmierci było utonięcie.
Bawili się w nocnym klubie
Michał miał 19 lat, był studentem Politechniki Poznańskiej. Pochodził z Turku.
Wiadomo, że 17 stycznia, jak co czwartek, poszedł z kolegami do miasta. Bawili się razem na imprezie i trafili do jednego z klubów nocnych na Starym Rynku w Poznaniu. O godzinie 0.54 wyszedł z lokalu i ruszył pieszo w kierunku dworca kolejowego Poznań-Garbary.
To początek ostatniej zarejestrowanej przez jego telefon trasy. Z ustaleń policji wynika, że nikt po drodze nie zaczepiał go, nie śledził, nie rozmawiał z nim.
Trop urywał się przy rzece
Sygnał GPS wskazuje, że po godzinie pierwszej Michał dotarł na przystanek autobusowy przy ulicy Szelągowskiej, w stronę Winograd.
Ostatni raz widziano go na tym przystanku o godzinie 1.36. Chłopaka nagrała kamera zamontowana w przejeżdżającym tamtędy nocnym autobusie. Siedział na ławce przystankowej. Gdy autobus wracał o godzinie 3.06, Michała już tam nie było.
Tam też leżał jego telefon. Aparat około piątej nad ranem w kałuży wymiocin znalazła i zabrała przypadkowa kobieta.
Jak ustalili dziennikarze "Gazety Wyborczej", śledczy zlecili badania wymiocin znalezionych na przystanku przy ulicy Szelągowskiej. Prokuratura zakładała, że ślady treści żołądka należą do Michała (znaleziony w tym miejscu jego telefon też był nimi ubrudzony).
"Próbki z tego miejsca przekazaliśmy biegłym z zakładu medycyny sądowej. Nie wiemy, czy wystarczą do przeprowadzenia badań toksykologicznych" - mówił "Wyborczej" Michał Smętkowski, rzecznik poznańskiej prokuratury.
Z późniejszych ustaleń policji wynikało, że 19-latka nie było na przystanku już 40 minut wcześniej.
- Na policję zgłosili się młodzi ludzie, przechodzący około godziny 2.25 obok przystanku autobusowego przy ulicy Szelągowskiej. Zostali nagrani przez te same kamery monitoringu, co zaginiony Michał Rosiak, a trasę ich marszu potwierdzają zapisy map w telefonach. Z relacji świadków wynika, że przystanek był już pusty - informowało Andrzej Borowiak, rzecznik wielkopolskiej policji.
Od tego czasu policjanci próbowali ustalić, co się stało z chłopakiem między 1.36 a 2.25.
O godzinie 2.41 jeden z kolegów Michała odebrał wysłane przez niego zdjęcie przez aplikację Snapchat. Godzina wysłania wiadomości jest jednak nieznana.
Pomylił adresy?
Zachowanie chłopaka po wyjściu z klubu było dziwne. 19-latek mieszkał na osiedlu Armii Krajowej na Ratajach, ale wychodząc, ruszył w przeciwnym kierunku.
- Jest hipoteza dotycząca błędnego wyboru miejsca docelowego w aplikacji Google Maps. Został przez nas przeprowadzony eksperyment. Po wpisaniu słowa "Armii" pierwszym wynikiem była ulica Armii Poznań. Nawigacja proponuje trasę, którą poruszał się zaginiony. Nagrania z monitoringu potwierdzają tę wersję, szczególnie że widać, że chłopak cały czas trzymał włączony telefon w ręce. Detektyw wydrukował nam jego ostatnią trasę z konta Google - tłumaczył Borowiak.
Szukały go służby i znajomi
Poszukiwania chłopaka trwały od 18 stycznia. Przeczesano tereny Cytadeli, Warty, a nawet politechniki, gdzie Rosiak studiował.
Wykorzystano też psy. Te podjęły trop i poprowadziły kilkaset metrów, wzdłuż rzeki, zatrzymując się na chwilę przy jednej z ławek. Na Wartostradzie ślad się urywał, co wskazywało, że chłopak mógł wpaść do rzeki lub tą samą drogą wrócić na przystanek.
Strażacy oraz policjanci sprawdzali rzekę sonarem od tego miejsca aż do mostu na Karolinie. Na rzece spędzili ponad 100 godzin. W kilku punktach namierzyli obiekty, które mogły być ludzkim ciałem. Warunki atmosferyczne nie pozwalały jednak na kontynuowanie akcji.
Poszukiwania prowadzili też znajomi chłopaka. 26 stycznia około 80 osób, w tym kilkadziesiąt z Turku, skąd pochodził Michał Rosiak, strażacy, policjanci i ratownicy medyczni przeczesali brzegi Warty i jej okolicę, Cytadelę i park Sołacki. Akcję powtórzono 3 lutego.
Autor: FC/gp / Źródło: TVN 24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: OSP Kiszewo