- Kiedy żołnierze AK chcieli się na jakiś czas się ukryć, nie zabierali broni ze sobą, tylko zostawiali w specjalnych skrytkach - tłumaczy Ludwik Misiek, kombatant i były żołnierz Armii Krajowej. W ten sposób tłumaczy niecodzienne znalezisko w Zbyczynie.
Broń za mięso- W tamtych czasach nową broń można było dostać, handlując jedzeniem - wspomina czasy służby w AK Misiek.- Nasi kierowcy, zatrudnieni w niemieckich firmach spedycyjnych, jeździli do Wrocławia, Berlina i innych miejscowości, jak np. Oleśnica. Zabierali ze sobą żywność i mieli swoich umówionych ludzi, z którymi handlowali. Najlepiej kupowało się broń za mięso - tłumaczy.Spodziewali się III wojny
Misiek wspomina też atmosferę w Wielkopolsce. Ostatni komendant okręgu poznańskiego, pułkownik Rzewuski, nie podporządkował się dyrektywom zachodu i zamiast ujawnić partyzantów, założył nową organizację podziemną WSGO "Warta" - Wielkopolska Samodzielna Grupa Ochotnicza.
- Ta formacja drugiej konspiracji liczyła ok. 6000 uzbrojonych ludzi rozmieszczonych w całym okręgu poznańskim. Właśnie te oddziały czekały na rozkaz, bo była spodziewana III wojna światowa. Były takie przypuszczenia, że może dojść do konfliktu między aliantami i sowietami i trzeba być w pogotowiu - mówi Misiek.
Swoje uzbrojenie żołnierze AK chowali często po lasach w specjalnych skrytkach, a nową broń zyskiwali dzięki znajomościom.
- Mój ojciec był w stałym kontakcie z zawodowym kierowcą w firmie spedycyjnej. On podawał nam, kiedy do Niemiec pojedzie. Dostawał żywność, po czym wymieniał ją na broń. Były też potrzebne akumulatory do nasłuchu radiowego. Dostarczano je z Wrocławia i Poznania - wspomina.
Odkopaną broń zobaczył z bliska reporter TVN24 :
Autor: kk/mz / Źródło: TVN24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Poznań | Przemo „Dokuman” Budzich