Wegetariańska restauracja Syto zamknie się na koniec września. Wszystko przez wysokie ceny produktów i rachunków. - Mogliśmy podnosić ceny tylko do pewnego momentu, bo w pewnym momencie okazało się, że nasi goście nie mają już pieniędzy, żeby chodzić do restauracji - tłumaczy właściciel. O problemach mówi też restauratorka z Katowic.
Restauracja Syto znajduje się w centrum Gdyni. Jednak nawet taka lokalizacja nie uchroniła właścicieli przed zamknięciem swojego biznesu. Powodem są ciągle rosnące ceny, zarówno produktów spożywczych, jak i rachunków.
- Koszty wzrosły absolutnie na każdym możliwym polu, od prostej rzeczy jak warzywa, które podrożały o sto procent, inne półprodukty, inflacja, która pożera to, co udało nam się z takim trudem zarobić, absolutnie nie mówiąc o kosztach energii, które poszybowały w górę - wymienia Bartosz Filipowicz, właściciel restauracji.
Czytaj też: Najstarsza łódzka piekarnia znika z mapy miasta. "Za tą inflacją przestaliśmy już nadążać"
Jak dodaje, długo próbowali utrzymać się na rynku, ale w końcu musieli się poddać.
- Mogliśmy podnosić ceny tylko do pewnego momentu, bo w pewnym momencie okazało się, że nasi goście nie mają już pieniędzy, żeby chodzić do restauracji, co zresztą widać w całej gastronomicznej kulturze. Gości jest mniej, a jak przychodzą, to zamawiają mniejsze rzeczy, nie domawiają sobie picia, nie domawiają sobie deserów - mówi Filipowicz.
Pięciokrotnie droższy prąd dla Gdyni
Podobnych restauracji, jak i innych biznesów w Gdyni, może być więcej. W czwartek miasto otrzymało tylko jedną ofertę na zakup energii elektrycznej na 2023 rok i jest ona pięciokrotnie wyższa od tej aktualnej. I to oferta tylko na dwie części zamówienia miasta. Na trzecią, obejmującą dostawy energii, która jest wykorzystywana na potrzeby ulicznego oświetlenia, oferent nie złożył propozycji.
Jak komentuje Katarzyna Gruszecka-Spychała, wiceprezydent Gdyni ds. gospodarki, cytowana w komunikacie prasowym, z 461 złotych za MWh, które miasto płaci w tym roku, cena wzrosłaby do 2450 złotych netto za MWh.
Trudna sytuacja restauratorów. "Zastanawiamy się nad zapaleniem światła"
Problemy mają restauratorzy w całej Polsce, nawet te popularne lokale. Jednym z takich jest Hurry Curry w Katowicach. Restauracja działa od 12 lat i zatrudnia 19 osób. Chociaż poradzili sobie z czasem pandemii, właścicielka przyznaje, że teraz, podczas inflacji, mają najtrudniejszy okres.
- Zastanawiamy się nad zapalaniem światła. Zapalamy szyld, światła, zapalamy tylko wtedy, gdy jest taka konieczność. Wyłączyliśmy kilka lodówek. Działamy na tej zasadzie, że myśli się o każdej kilowatogodzinie - mówi Katarzyna Nowak, właścicielka.
Dodaje, że największym problemem są wysokie rachunki za opłaty.
- W tej chwili mierzymy się dość mocno z kosztami energii, mój prąd, kilowatogodzina poszła czterokrotnie (w górę - red.) od września, do tego doszły opłaty za energię bierną, wzrosła cena za przesył, gaz idzie do góry. Wszyscy nie wiemy jeszcze czy 400, czy 600, czy 800 procent, bo takie są prognozy - mówi kobieta.
- Obniżone są ceny VAT-u na wszystkich produktach spożywczych, a oprócz tego na energię, która poszła czterokrotnie do góry. My nadal kupujemy te produkty po takiej samej cenie, bądź większej, bo jest inflacja. Natomiast nie mamy prawa tego VAT-u odliczyć. Nie przerzucamy wszystkiego na klienta, bo wszyscy wiemy, że chodzenie do restauracji to jest dobro luksusowe i obawiamy się takiej sytuacji, że przerzucenie całych kosztów na gościa sprawi, że nikt nie będzie do nas przychodzić - dodaje.
Czytaj też: Rachunek za prąd w kawiarnio-cukierni w górę o 300-400 procent. "Zwykła kawa nie może kosztować 30 złotych"
Źródło: TVN24, gdynia.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24