W lipcu ubiegłego roku mężczyzna spadł na ziemię podczas skoku na bungee w Gdyni. Teraz prokuratura, wsparta opiniami biegłych, stawia zarzuty 55-letniemu instruktorowi. Miał on nie dopilnować sprzętu, który powoli niszczał.
Grażyna Wawryniuk, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Gdańsku, poinformowała o postawieniu zarzutów 55-letniemu instruktorowi skoków bungee. Miał on nieumyślnie narazić na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu osiem osób i nieumyślnie spowodować ciężki uszczerbek na zdrowiu u jednego pokrzywdzonego. Akt oskarżenia został już wysłany do sądu.
Wszystkie poszkodowane - według śledczych -osoby 21 lipca 2019 roku skakały na bungee z 90-metrowego dźwigu umieszczonego na terenie Parku Rady Europy w Gdyni. W trakcie ostatniego skoku, około godz. 18, doszło do zerwania liny i upadku mężczyzny z dużej wysokości.
Na szczęście spadł on na skokochron – wielką poduszkę umieszczoną pod dźwigiem. - Widziałam, jak ten mężczyzna spadł z bungee – opowiadała nam tego dnia Dorota Karpowicz, która była świadkiem upadku. - Spadł na boczną część poduszki. Uważam, że to uratowało mu życie - dodała.
Lina mogła się zerwać już wcześniej
Mężczyzna, który był przytomny, trafił od razu do szpitala. Doznał wielomiejscowego urazu, w tym licznych złamań kręgosłupa oraz wstrząśnienia mózgu. - Z opinii sądowo-lekarskiej wynika, że uraz ten narażał pokrzywdzonego na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i spowodował długotrwałą chorobę – przekazuje prokurator.
Kluczowe dla postawienia zarzutów 55-letniemu instruktorowi były opinie biegłych, którzy zbadali zabezpieczone przez policję elementy sprzętu, w tym linę i uprzęże.
Opinie specjalistów potwierdziły, że w trakcie skoku doszło do pęknięcia liny. Nici liny oplatające kauszę wysunęły się, co spowodowało przeciążenie i przerwanie pozostałych nici. Co więcej, lina ta musiała zostać uszkodzona już podczas wcześniejszych skoków - stąd też prokuratorzy rozszerzyli zarzuty, uznając jako poszkodowanych pozostałych uczestników skoków tego dnia. Lina mogła się bowiem zerwać, gdy oni skakali.
Dodatkowo także lina nie posiadała wymaganego certyfikatu i miała za niski współczynnik bezpieczeństwa, a sposób jej mocowania do kauszy był niewystarczająco mocny.
Nie przyznaje się do zarzutów
Jak zaznacza Wawryniuk, przerwanie liny nastąpiło w miejscu zasłoniętym przez rękaw ochronny. – Biegli wskazali, że każda zmiana typu pęknięcia byłaby dostrzeżona w przypadku kontroli liny przed każdym skokiem. Takich kontroli nie stwierdzono. Błąd organizatora skoków polegał również na braku zastosowania dodatkowego zabezpieczenia dla skaczącego – mówi prokurator.
Osobą odpowiedzialną za sprzęt oraz bezpieczeństwo osób oddających skoki był właśnie 55-letni instruktor. Nie przyznał się do zarzucanych mu czynów. Grozi mu do trzech lat więzienia.
Gdy rozmawialiśmy z nim tuż po wypadku, zapewniał nas, że użyty sprzęt pochodził z najlepszej firmy.
- Zawiodła część główna, która nie powinna w żaden sposób zawieść – mówił wówczas. - Jeżeli jedzie samochód i nagle mu się cztery koła urywają, to jest to niemożliwe. W tym wypadku, moim zdaniem, właśnie taka sytuacja miała miejsce - przekonywał.
Źródło: TVN24 Pomorze
Źródło zdjęcia głównego: Nikola