Komendant Służby Ochrony Państwa Paweł Olszewski odwołał siedmiu z dwunastu dyrektorów zarządów SOP – ustalił portal tvn24.pl. Nasi informatorzy oceniają, że komendant "igra z bezpieczeństwem", bo stawia na oficerów ochrony bez doświadczenia w dowodzeniu. - Rządy "kulochwytów" kompletnie rozłożą tę służbę – alarmuje jeden z naszych rozmówców.
Paweł Olszewski, który stoi na czele Służby Ochrony Państwa od czerwca, pierwsze zmiany zaczął przeprowadzać jeszcze latem, wymieniając siedmiu z dwunastu dyrektorów zarządów (komórek organizacyjnych SOP). To kluczowe osoby dla funkcjonowania służby, zajmujące stanowiska o jeden szczebel niższe od komendanta i jego zastępców. O ich dymisjach dotąd mało kto wiedział, bo struktura SOP jest niejawna.
Minister Kamiński "kazał przyhamować"
Rozmówca tvn24.pl zbliżony do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji tłumaczy, że kierujący tym resortem od sierpnia Mariusz Kamiński w październiku, po siedmiu wspomnianych dymisjach, kazał przyhamować karuzelę kadrową w Służbie Ochrony Państwa. - Komendant dostał od ministra jasny sygnał, że ma skończyć na razie ze zmianami na najwyższych stanowiskach - zaznacza informator portalu tvn24.pl.
Nasze źródła wskazują, że komendant SOP, wywodzący się z grupy ochronnej Mateusza Morawieckiego (chronił go, gdy ten był wicepremierem), stawia na funkcjonariuszy z ochrony bezpośredniej, bez doświadczenia na wyższych stanowiskach dowódczych. Przykłady to szefowie dwóch kluczowych zarządów: odpowiadający za bezpieczeństwo premiera Marcin Magnuszewski i oraz szef zarządu operacyjno-rozpoznawczego Radosław Jaworski.
Rządy "kulochwytów"
Magnuszewski, zwany "Magnusem", zajmował się wcześniej ochroną osobistą. - To "kulochwyt" (oficer ochrony) bez żadnego doświadczenia w organizacji operacji ochronnych. Nigdy niczym nie dowodził i niczym się nie wykazał – denerwuje się w rozmowie z portalem były oficer SOP.
Jeszcze większe oburzenie wywołał awans Radosława Jaworskiego. Byłemu oficerowi ochrony, który pracował potem na stanowisku starszego specjalisty, nisko w SOP-owskiej hierarchii, trafił się zarząd operacyjno-rozpoznawczy. Budzi on największe emocje od uchwalenia pod koniec 2017 roku ustawy o SOP, bo dzięki niej ta służba zyskała podstawy działań operacyjnych.
- "Jawor" w życiu nie miał do czynienia z żadnymi działaniami operacyjnymi, chyba że przeczytał jakieś kryminały – ironizuje były funkcjonariusz SOP.
Inny jest bardziej dosadny: - To jest dopiero postać! Ma opinię niezbyt rozgarniętego. Jeszcze niedawno nie miał konta w Bastionie (wewnętrzny system do przekazywania klauzulowanych informacji – red.) i nie miał wymaganego na tym stanowisku poświadczenia bezpieczeństwa do stopnia ściśle tajne.
Nauka kosztem zagranicznych vip-ów
Wymienione zostało też szefostwo zarządu odpowiadającego m.in. za zabezpieczenie wizyt zagranicznych polityków. Latem został odwołany dyrektor Robert Świątek, a w październiku odszedł jego zastępca Wojciech Sobotka. Według naszych źródeł, spodziewano się dymisji Sobotki latem, ale wtedy uratowała go wrześniowa operacja zabezpieczenia wizyty amerykańskiego wiceprezydenta Mike'a Pence'a.
- Dużymi operacjami dowodzili z reguły Paweł Tymiński - wiceszef SOP odwołany latem, Robert Świątek albo Sobotka, którego nie miał kto zastąpić przed wizytą Amerykanów – tłumaczy rozmówca tvn24.pl.
Po odejściu Sobotki za przygotowanie wizyt najważniejszych zagranicznych VIP-ów będzie odpowiadał były oficer ochrony Piotr Zawiła.
Były oficer SOP: - Piotrek w dużych operacjach pełnił zwykle funkcję dowódcy odcinka (np. hotelu, w którym mieszkają VIP-y – red). Teraz będzie się musiał uczyć. Jeszcze gorzej będzie z pracą na co dzień, która polega na zabezpieczeniu wielu miejsc pobytu prezydenta czy premiera.
Nowy dyrektor nie będzie mógł liczyć na doświadczenia podlegających mu naczelników wydziałów. - Doszło do czystki wśród naczelników w tym zarządzie. Polecieli wszyscy. Jak jeden nowy naczelnik się uczy, to nie jest źle, ale jak kilku naraz się uczy, to powoduje chaos – podkreśla informator tvn24.pl.
Uczyć będzie się też musiał nowy dyrektor zarządu łączności Radosław Ryński, który zastąpił Zbigniewa Adacha. - Adach to fachowiec z dużym doświadczeniem, a Radzio to młody, poczciwy chłopak i zdolny informatyk, ale nie specjalista od łączności – ocenia były funkcjonariusz SOP.
Karuzela kadrowa objęła też zarząd informacji niejawnych i tzw. sztab, którymi zaczęli kierować Jarosław Kostrzewa i Andrzej Ragus, ale rozmówcy tvn24.pl oceniają ich jako kompetentnych oficerów.
Awanse kolegów z siłowni
Nasi informatorzy zauważają, że komendant Służby Ochrony Państwa, nazywany "Hansem", trzyma się blisko z Andrzejem P., szefem ochrony Morawieckiego. Według nich oficer ten, nazywany "Karamba", ma wpływ na najważniejsze decyzje w SOP. Komendant otacza się ludźmi, których zna z misji zagranicznych czy z Wydziału Zabezpieczenia Specjalnego (WZS), swoistej kuźni funkcjonariuszy zajmujących się ochroną osobistą. Wskazywała na to decyzja o dymisji wiceszefa SOP Pawła Tymińskiego i powołaniu na tę funkcję Krzysztofa Biegaja, zwanego "Biegusem".
Były oficer SOP: - Pamiętam "Hansa", "Biegusa" i "Karambę" z WZS-u. "Biegus" był leserem. Trzeba go było pilnować podczas egzaminów. "Hans" fizycznie był najlepszy, tylko z pływaniem sobie nie radził.
Inny precyzuje: - To ten typ funkcjonariusza, który chodzi w grupie ochronnej, otwiera drzwi, ale poza tym interesuje go głównie "siłka i micha". Teraz mają trudniej, bo muszą się wykazywać znajomością taktyki ochronnej czy czynności operacyjnych.
Do zmian doszło też w ważnym zarządzie szkolenia, gdzie funkcje straciło dwoje byłych policjantów – Andrzej Sidorowicz-Radzikowski (dyrektor zarządu) i Jolanta Buczyńska-Koc (zastępca dyrektora). Zastąpili ich Paweł Pieronkiewicz, który pełnił już wyższe funkcje i Marcin Dryja, wcześniej oficer ochrony.
- Dryja absolutnie się nie nadaje do dowodzenia czymkolwiek, bo nawet nie potrafi się dobrze wysłowić – ocenia były oficer SOP.
"Skok na kasę", który ma wpływ na bezpieczeństwo
Nasze źródła wskazują, że zmiany w SOP mogą mieć drugie dno. Latem tego roku powstał zespół, który miał uporządkować dodatki do pensji funkcjonariuszy. Do tej pory były one istotną częścią ich uposażenia i potrafiły sięgać 70 procent.
- Największe dodatki mają funkcjonariusze z grup ochronnych, którym je podwyższono. Czasem wbrew logice, bo funkcjonariusz, który odpowiada za otwieranie drzwi politykom może zarabiać na poziomie dyrektora zarządu – wyjaśnia nasz rozmówca.
Najwięcej zyskali funkcjonariusze, którzy dostali wysokie dodatki, będąc w grupach ochronnych i zachowali je, trafiając na wysokie stanowiska, na których podstawowe uposażenie jest wyższe.
Informator zbliżony do SOP: - "Magnus", "Jawor", czy "Dryja" (oficerowie ochrony awansowani przez komendanta SOP - red.) mogą wciąż dostawać 40 procent dodatku, a "Karamba" (szef ochrony premiera) - 70 procent. Starzy, doświadczeni dyrektorzy mają natomiast po 20 procent.Powstała spółdzielnia, która traktuje SOP jak dojną krowę. Nawet za Miłkowskiego (poprzedniego komendanta SOP-u - red.) nie było tak źle.
Dymisja oficera, który miał uporządkować finanse
Nasz kolejny rozmówca zauważa, że na czele zespołu, który miał ukrócić patologię, stanął podpułkownik Dariusz Bielas, ale nie zdążył wszystkiego naprawić. – Darek został nagle odwołany. Wyglądało, jakby doszło do nacisków ze strony tych, którzy mieli najwięcej do stracenia – ocenia informator.
Odsunięcie Bielasa, który stracił również funkcję dyrektora zarządu operacyjno-rozpoznawczego, było niemałym zaskoczeniem. Oficer ma pozostawać przez sześć miesięcy do dyspozycji komendanta SOP. Jeśli w tym czasie komendant nie zaproponuje mu konkretnego stanowiska, Bielas znajdzie się poza służbą.
W opinii naszych rozmówców za tym, że odbywa się "skok na kasę" może przemawiać też to, że zmiany na wysokich stanowiskach w SOP zapewnią wybrańcom Pawła Olszewskiego wyższe emerytury.
- Komendant się spodziewa, że sam poleci po wyborach i chce obsadzić swoimi jak najwięcej dobrze płatnych stanowisk. Emeryturę się liczy od wysokości ostatniej pensji, więc wystarczy miesiąc na wyższym stołku. To jednak oznacza igranie z bezpieczeństwem osób ochranianych – przestrzega nasz informator.
Przedstawiciel instytucji współpracującej z SOP-em: - Olszewski pozbywa się sprawdzonych ludzi i zastępuje ich młodymi bez odpowiedniego doświadczenia. To się nie może dobrze skończyć.
Byli szefowie BOR-u alarmują
Podobnego zdania jest gen. Grzegorz Mozgawa, szef Biura Ochrony Rządu, poprzednika SOP, w latach 2001-05. - Doświadczenie jest kluczowe na wysokich stanowiskach, bo pewnych rzeczy nie da się nauczyć inaczej niż przez praktykę. Dlatego najlepiej jest przejść przez kolejne szczeble zarządzania – ocenia w rozmowie z tvn24.pl Mozgawa.
Wtóruje mu gen. Andrzej Pawlikowski, szef BOR w latach 2006-07 i 2015-17, który pełniąc tę funkcję, wyznaczył Olszewskiego do ochrony Morawieckiego, wówczas wicepremiera.
W rozmowie z tvn24.pl Pawlikowski przyznaje, że jeszcze w czerwcu deklarował wsparcie dla nowego komendanta SOP, dając mu kredyt zaufania.
- Wierzyłem, że podejmując się kierowania SOP-em bez doświadczenia w zarządzaniu większymi strukturami, poradzi sobie, bo każdy kiedyś zaczyna. Teraz, po rozmowach z funkcjonariuszami, dochodzę do wniosku, że nie można milczeć i należy reagować, bo sytuacja może zagrażać bezpieczeństwu najważniejszych osób w państwie - mówi gen. Pawlikowski.
"Hans", który nie chciał być "Niemcem"
Olszewski w BOR był dotąd znany właśnie z milczenia.Znajomi komendanta wspominają, że początkowo miał on ksywę "Niemiec". – Bo prawie się nie odzywał. Potem sam poprosił, by zamiast "Niemiec" mówić do niego "Hans", bo to lepiej brzmi – wspomina jeden z nich.
Inny zauważa, że podobny styl Olszewski przyjął jako komendant: – Wydaje krótkie komendy, licząc, że wszystko się odbędzie po jego myśli. Mówi, co trzeba zrobić, ale nie tłumaczy jak. To nie jest dobry sposób zarządzania.
Olszewski niedługo przed objęciem tej funkcji został awansowany ze stopnia kapitana na majora, co – w opinii wysokich oficerów – utrudnia relacje z szefami innych służb, z reguły generałami. Oficer nie może się też pochwalić zbyt dużym stażem w zarządzaniu. Wcześniej był naczelnikiem wydziału, któremu podlega tzw. grupa patrolowo-interwencyjna. Tworzą ją funkcjonariusze, którzy nieoznakowanymi samochodami patrolują okolice budynków ochranianych przez SOP.
Były oficer BOR: - "Hans" to dobry żołnierz. Jak trzeba komuś dać w mordę, albo pojechać do Iraku, to się do tego świetnie nada. Teraz jednak zajmuje się nieco bardziej złożonymi zadaniami. Do tego się już nie nadaje.
Służby prasowe SOP poprosiliśmy o pilne odniesienie się do zarzutów wobec polityki kadrowej komendanta, jego niewielkiego doświadczenia w zarządzaniu oraz kompetencji awansowanych przez niego funkcjonariuszy.
Po dwóch tygodniach od rzecznika prasowego SOP Bogusława Piórkowskiego nadeszła jednozdaniowa odpowiedź z wyjaśnieniem, że na podstawie ustawy o SOP jej komendant "w celu zapewnienia sprawnego oraz efektywnego wykonywania zadań służbowych może dokonywać zmian personalnych w formacji".
"Policjanci" idą do lamusa
Powołanie Olszewskiego na komendanta na początku czerwca zostało odebrane jako koniec przeprowadzonego przez wiceszefa MSWiA Jarosława Zielińskiego eksperymentu. Polegał on na obsadzeniu najwyższych stanowisk w SOP przez byłych policjantów i doprowadził do wzajemnych niesnasek i podziału w służbie na "borowików" i "policjantów".
- "Hans" bazuje na Morawieckim, którego chronił. Dlatego mógł sobie od początku pozwolić na wiele i nie musiał się liczyć z Zielińskim – tłumaczy były oficer.
Drugi wspomina: - Jak przyszedł "Hans" to strzeliły szampany. Wszyscy się cieszyli, że "policjanci" pójdą do lamusa. Okazało się jednak, że "Hans" wyciął kilku "policjantów" i kilkunastu "borowików".
Przez funkcjonariuszy dobrze została odebrana dymisja Romana Ogonka, byłego policjanta, który nie był lubiany w SOP, bo odpowiadał za postępowania dyscyplinarne. Z poprzedniego rozdania funkcje zastępców komendanta pełnią jeszcze Krzysztof Król i Robert Nowakowski, którzy przyszli do tej służby z policji razem z poprzednim komendantem Tomaszem Miłkowskim.
"Rządy 'kulochwytów' rozłożą tę służbę"
Według naszych źródeł Nowakowski zapowiada, że ma odejść na emeryturę, ale musi zostać do czasu znalezienia następcy. Nie jest to łatwe, bo podlega mu zarząd transportu, borykający się z brakiem doświadczonych kierowców i odpowiedzialny za liczne stłuczki. Stanowisko zachował też szef tego zarządu Rafał Niwiński, choć w ostatnich miesiącach dochodziło do kolejnych wpadek. W tym – jak ujawniliśmy w tvn24.pl – stłuczek pojazdów z kolumn przewożących prezydenta i premiera.
- Z kierowcami jest coraz słabiej. Szefostwo chce z nich robić komandosów i podnosi wymogi podczas testów sprawnościowych, które w ich wypadku są najmniej ważne. Kilku starszych, którzy są teraz na wagę złota, zapowiada odejście – przyznaje nasz informator.
Były oficer SOP: - Atmosfera teraz w firmie jest jeszcze gorsza, niż za "policyjnych" czasów. Rządy "kulochwytów" kompletnie rozłożą tę służbę. Nie będzie czego zbierać.
Autor: Grzegorz Łakomski / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: A. Mitura / MSWiA