Mój syn zmarł w zeszłym roku, miał 34 lata. Był głęboko upośledzony umysłowo i niepełnosprawny ruchowo. Dla niego zrezygnowałam z pracy, żeby się zająć jego opieką. Takie matki jak ja o wszystko muszą walczyć, to są kobiety walczące. I takie były całe moje 34 lata - opowiadała w TVN24 pani Małgorzata Buszko z Głogowa. - Mówi się o nas, że wszyscy nas podziwią, ale prawda jest taka, że za podziw nie zapłacę żadnych rachunków, nie wykupię lekarstw. Chciałabym, żeby rząd pomyślał o takich matkach jak ja, o tym, żeby miały jakąś zasłużoną emeryturę - zaznaczyła. Bo - jak dodała - "nie ma stałego źródła dochodu, tylko jakąś cienką rentę". - Po 34 latach pracy mam rentę z tytułu problemów zdrowotnych, która wynosi 900 złotych. To jest żenada - oceniła.
Trybunał Konstytucyjny pod kierownictwem Julii Przyłębskiej orzekł w zeszłym tygodniu o niezgodności z konstytucją prawa do aborcji w przypadku ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu. Orzeczenie zapadło większością głosów, zdanie odrębne złożyło dwóch sędziów.
Od czwartku w całej Polsce trwają protesty przeciw zmianom w prawie aborcyjnym. Manifestujący protestowali między innymi przed domem prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego, siedzibą PiS w Warszawie, Trybunałem Konstytucyjnym oraz na ulicach wielu miast w Polsce. W niedzielę odbyły się protesty także przed kościołami. W poniedziałek po południu w wielu miejscach w kraju, między innymi w Warszawie, Krakowie, Poznaniu, Gdańsku, Białymstoku, Zielonej Górze, Bydgoszczy i Chojnicach rozpoczęły się kolejne protesty po orzeczeniu w sprawie aborcji.
RELACJA TVN24.PL: Blokady w miastach. Kolejny dzień protestów po decyzji Trybunału
"Takie matki, jak ja o wszystko muszą walczyć, to są kobiety walczące"
Małgorzata Buszko z Głogowa, która - jak opowiadała - zrezygnowała z pracy, by móc opiekować się niepełnosprawnym synem, w TVN24 mówiła o tym, "jak wygląda pomoc kobietom, które całe życie poświęciły opiece nad swoim niepełnosprawnym dzieckiem".
- Mój syn zmarł w zeszłym roku, miał 34 lata. Był głęboko upośledzony umysłowo i niepełnosprawny ruchowo. Dla niego zrezygnowałam z pracy po to, żeby się zająć jego opieką. Prawda jest taka, że takie matki jak ja o wszystko muszą walczyć, to są kobiety walczące. I takie były całe moje 34 lata - powiedziała.
Jak mówiła, "ostatnie trzy lata pobierała świadczenie pielęgnacyjne na opiekę nad dzieckiem". - Ale prawda jest taka - i to jest takie dno tej ustawy antyaborcyjnej - że w momencie kiedy mój syn zmarł, zaraz na drugi dzień to świadczenie zostało mi zabrane - zaznaczyła.
- 34 lata opieki 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, przeżywałam traumę z powodu tego, że zmarło moje dziecko i również z tego powodu, że zostałam praktycznie bez środków na życie. Ja zbliżałam się do 60. i zostałam bez stałego źródła dochodu i bez perspektywy, że ktoś będzie chciał mnie gdzieś zatrudnić - mówiła, dodając, że "w ustawie nikt nie pomyślał o takich matkach".
- Gdybym pracowała w jakimś zakładzie pracy, wypracowałabym sobie jakąś emeryturę do tego momentu, a w takiej sytuacji po prostu jestem bez niczego - powiedziała.
"Mówi się o nas, że wszyscy nas podziwią, ale prawda jest taka, że za podziw nie zapłacę żadnych rachunków"
- Mówi się o nas, że wszyscy nas podziwią, ale prawda jest taka, że za podziw nie zapłacę żadnych rachunków, nie wykupię lekarstw w aptece, bo po tylu latach ciężkiej, fizycznej pracy, ja jestem już osobą schorowaną. Chciałabym, żeby rząd pomyślał o takich matkach jak ja, o tym, żeby miały jakąś zasłużoną emeryturę na stare lata - podkreśliła.
"Ja musiałam być pielęgniarką"
Pani Małgorzata powiedziała, że jej syn miał mnóstwo chorób współistniejących. - To była padaczka oporna na leczenie, padaczka, która w sumie sprawiła, że mój syn zmarł po jednym z ataków, z którego nie wyszedł. To była niedoczynność tarczycy, to był rozchwiany system termoregulacji, nadciśnienie, hipoglikemia, przewlekła choroba płuc i w końcu niewydolność, najpierw oddechowa, później krążeniowa, później wielonarządowa - wymieniała.
- Ja przeżyłam jego dwa skurcze oskrzeli, gdzie właściwie normalnie mój syn już powinien nie żyć. To były napady padaczkowe, czasami po dwa dziennie, a później to były już drgawki, które trwały bardzo długo. To była walka o to, żeby był zdrowy, bo miał obniżoną odporność, miał często infekcje górnych dróg oddechowych. Później był podłączony do koncentratora tlenu, trzeba było umieć obsługiwać ssak. Ja musiałam być pielęgniarką, musiałam umieć robić zastrzyki, podłączać kroplówki - opowiadała.
Dodała, że własnego życia w takim momencie w zasadzie nie ma. - Bo chore dziecko to jest chora rodzina. Wszystko było podporządkowane właściwie mojemu dziecku i tak było przez 34 lata. W momencie, kiedy on zmarł, ja poczułam straszną pustkę i właściwie nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić - powiedziała.
"Po 34 latach pracy mam rentę z tytułu problemów zdrowotnych, która wynosi 900 zł. To jest żenada"
Zapytana, czego teraz potrzebuje, odpowiedziała, że "poczucia bezpieczeństwa finansowego". - Mam dwa lata i parę miesięcy do emerytury, jestem osobą schorowaną, bo wiadomo, że dziecko zawsze było na pierwszym miejscu, ja przeszłam zapalenie mięśnia sercowego, mam chory kręgosłup w każdym odcinku i chciałabym jakieś poczucie bezpieczeństwa finansowego, a tego niestety takim matkom jak ja brakuje - przyznała.
- Nie mamy stałego źródła dochodu, tylko jakąś cienką rentę. Po 34 latach pracy ja mam rentę z tytułu problemów zdrowotnych, która wynosi 900 zł. To jest żenada - powiedziała.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24