Te rośliny tylko z pozoru przypominają te hodowane w naszych doniczkach. Ich diety nie stanowią woda i światło, ale owady, pająki, ślimaki, a nawet małe ptaki i myszy.
Od piątku będzie można je podziwiać na wystawie w pawilonie słoni w Śląskim Ogrodzie Zoologicznym w Chorzowie.
Jak przyznaje hodowca roślin mięsożernych i organizator wystawy Dariusz Chojnacki, w Polsce rodzi się moda na „zielonych myśliwych”. - Bardzo wiele osób kupuje takie rośliny, bo są inne, ciekawe, nietypowe, a oni chcą mieć taką ciekawostkę przyrodniczą. Zawsze otaczała je jakaś magia – mówi.
Rośliny te nie wymagają szczególnej pielęgnacji – poza częstym podlewaniem – i nie trzeba wyręczać ich w polowaniu na owady i dokarmiać nimi. Wręcz przeciwnie, mogą pomóc w walce z obecnymi w domu komarami czy muchami.
Na świecie jest nawet 600 gatunków roślin mięsożernych. W Polsce występuje około 10, ale bardzo rzadko można je zobaczyć w naturze. Na chorzowskiej wystawie zaprezentowano prawie 80 gatunków i odmian. Są m.in. muchołówki, rosiczki, kapturnice i dzbanecznik – największa mięsożerna roślina na świecie. To potężne liany, osiągające do kilku metrów długości, z liśćmi zakończonymi charakterystycznymi łapkami w kształcie dzbaneczków.
Rośliny mięsożerne „jedzą” żywe organizmy, bo rosną na podłożach ubogich w azot. Natura stworzyła je więc tak, że mogą łapać owady i z nich pobierają substancję białkową, a z białka czerpią azot.
Wabią ofiary kształtem, kolorem, włoskami, które mienią się w słońcu, wydzielanymi substancjami. Pułapki są tak skonstruowane, że jeśli owad się tam znajdzie, nie ma szans się wydostać. Roślina wydziela enzymy trawienne; skład ich wydzieliny jest zbliżony do ludzkiej śliny. Owad szybko ginie, po czym jest rozkładany i wchłaniany.
Źródło: PAP/Radio Szczecin