"Sprzedają nawet naszą krew", "państwo handluje krwią Polaków" - komentują internauci, oburzeni opublikowanymi danymi, ile Polska zyskuje na sprzedaży nadwyżek osocza. Wielu jest zaskoczonych, że na bezpłatnie oddawanej przez nich krwi ktoś potem "robi biznes". To nie tak. Wyjaśniamy.
"W Małopolsce pilnie jest potrzebna krew: O Rh-; AB Rh-. Nie da się jej wyprodukować, ale możesz się nią podzielić". "Potrzebna krew dla dziewczynki z rodziny druha OSP Wólka Modrzejowa". "Mieszkaniec Solca Kujawskiego, który został ranny po ataku nożownika, potrzebuje krwi". "Szamotulski szpital prosi dawców krwi o pomoc". "Pilnie potrzebna krew 0 Rh-, B Rh-"... To tylko przykładowe komunikaty z ostatnich tygodni o brakach krwi, które można było przeczytać w internecie. Wszyscy je znamy. Regularnie słyszymy bowiem apele o oddawanie krwi - zawsze jej gdzieś brakuje. Dlatego takie zdziwienie i oburzenie w mediach społecznościowych wywołały ostatnio informacje o tym, jakoby "Ministerstwo Zdrowia robi biznes na sprzedaży krwi".
"Coś w mojej dziecięcej psychice pęka. To jak ja oddaje [krew] za czekoladę w czynie robotniczo-społecznym, to później ktoś na tym handluje, zarabia?" - komentuje jeden z użytkowników platformy X (pisownia postów oryginalna). Inni są podobnie zaskoczeni: "W szpitalach ciągle krwi brakuje, bo ona zamiast czekać w szpitalu, jest sprzedawana za granicę"; "Absolutnie nie byłam świadoma sprzedaży krwi"; "Sprzedają nawet naszą krew. (...) W lato alarm, krwi brakuje!"; "Pewnego czasu oddawałem krew, całkiem sporą ilość. Regularnie. Gdy dowiedziałem się, że bardzo duża część jest sprzedawana to podziękowałem"; "Dlaczego państwo polskie handluje krwią Polaków, a potem jej brakuje w szpitalach dla Polaków?" - pytają internauci.
Dyskusja: "dlaczego mamy płacić za biznes Ministerstwa Zdrowia?" vs "to lekka manipulacja"
O sprzedaży krwi stało się głośno za sprawą jednego z przedsiębiorców, który pod koniec kwietnia w internetowej dyskusji w serwisie X narzekał na obowiązek nałożony prawem. "Gdy pracodawcy płacą za 2 dni wolnego pracownikom za oddanie krwi, to w tym czasie Polska jako kraj ma tak dużo krwi, że musi ją sprzedawać za granicę, na czym zarobiła w latach 2022-2023 - 421 mln zł. Dlaczego jako pracodawcy mamy płacić za biznes Ministerstwa Zdrowia?" - zapytał. Powołał się na post ekonomisty Rafała Mundrego, który w styczniu, publikując odpowiedź resortu zdrowia na swoje pytania, podał, że co roku Polska zyskuje na sprzedaży nadwyżek osocza 100-200 mln zł. Podobne dane opublikował zresztą też rok wcześniej, załączając wtedy pismo Ministerstwa Zdrowia z kwotami pozyskanymi ze sprzedaży osocza.
Część internautów zwracała uwagę przedsiębiorcy, którego post wywołał teraz taką reakcję, że nie ma racji. "Ten post to lekka manipulacja. Pisze Pan o krwi a na screenie jest wyraźnie napisane osocze. Osocze uzyskuje się z krwi pełnej"; "Mylisz produkty frakcjonowania osocza ze świeżą krwią"; "Polska nie sprzedaje krwi, tylko osocze. Krew trafia do potrzebujących, ratuje życie przy wypadkach, operacjach czy leczeniu anemii" - komentowali.
Jak więc jest? Oddajemy bezpłatnie krew, a potem rząd sprzedaje ją - i to za granicę? Sprawdziliśmy, co w tej tezie jest prawdą.
Krew zostaje w Polsce. Ale jest opłata jako "zwrot kosztów"
Na początku wyjaśnienie: apele o oddawanie krwi, które słyszymy, to prośby o krew pełną - z niej powstaje koncentrat krwinek czerwonych. To podstawowy składnik krwi pełnej (ok. 45 proc.). Uzyskuje się go po usunięciu z niej większości osocza. Zawiera wszystkie krwinki czerwone obecne w jednej jednostce pełnej krwi (hematokryt od 0,65 do 0,75) i - w zależności od warunków wirowania - różną ilość krwinek płytkowych i leukocytów.
Po pobraniu, odwirowaniu i dalszym przygotowaniu nasza krew może trafić z Regionalnych Centrów Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa (RCKiK) tylko do znajdujących się w Polsce podmiotów leczniczych - a nie do np. firm farmaceutycznych. Lecz - co może wielu zdziwić - za pieniądze. Czyli szpital, który potrzebuje krwi dla swojego pacjenta, musi za nią zapłacić. Co roku minister zdrowia rozporządzeniem określa cennik. W tym roku obowiązują stawki: 217 zł za jednostkę koncentratu krwinek czerwonych z krwi pełnej; 117 zł za jednostkę osocza świeżego mrożonego.
Resort zdrowia w przesłanym Rafałowi Mundremu wyjaśnieniu tłumaczy: "Pobieranie przez RCKiK opłat, w wysokości określonej rozporządzeniem ministra zdrowia, jest traktowane jako zwrot kosztów, które centra ponoszą w związku z pobieraniem, preparatyką, badaniem, przechowywaniem i przygotowywaniem krwi i jej składników". Tak więc chodzi m.in. o opłacenie personelu i specjalistycznego sprzętu.
Osocze do kupienia w otwartych konkursach. Niszczenie osocza "to grzech"
Inaczej sprawa wygląda z osoczem, czyli składnikiem krwi. Ma on zabarwienie żółte. Stanowi ok. 55 proc. objętości krwi. Składa się niemal w całości z wody, ale zawiera także wiele białek pełniących istotne funkcje w organizmie. Są dwie metody zbierania osocza: pobiera się je z oddanej przez dawcę krwi pełnej albo dawca oddaje samo osocze (trwa to dłużej, ale jest efektywniejsze). Przy pomocy specjalnego narzędzia rozdziela się pobraną wstępnie krew na część komórkową i osoczową. Część komórkowa zwracana jest do żyły dawcy. Warto tu zauważyć, że krew można oddawać kilka razy w roku, a osocze - co tydzień, dwa.
Pozyskane osocze trafia do frakcjonowania, czyli rozbija się je na różne czynniki (głównie immunoglobuliny i albuminy). Przeprowadza się również inne skomplikowane procesy, by osocze mogło być bezpieczne dla pacjentów. Wytworzenie leku z osocza zajmuje ok. 7-12 miesięcy.
Resort zdrowia na początku 2025 roku informował, że w Polsce uzyskuje się ok. 1,6 miliona jednostek osocza rocznie, z czego do celów klinicznych, w tym głównie do przetoczeń, zużywa się 15 procent. Wynika to ze wskazań medycznych i jest także skorelowane z trendami światowymi. Tu się na chwilę zatrzymajmy, bo ten moment jest kluczowy dla zrozumienia funkcjonowania systemu.
Według resortu zdrowia w Polsce jedynie ok. 15 proc. nieprzerobionego osocza rocznie jest wykorzystywane w leczeniu chorych. Podobnie jest na świecie. I te potrzeby są w pełni zabezpieczone. Zupełnie innym zagadnieniem są leki osoczopochodne, które produkowane są z osocza. - Pewnie niejeden z czytelników miał przetaczane albuminy albo immunoglobuliny - to są przykłady leków osoczopochodnych. Na ich wytworzenie potrzebujemy bardzo dużo tego "płynnego złota". Zwłaszcza że z roku na rok wzrasta zapotrzebowanie na leki osoczopochodne - wyjaśnia w rozmowie z Konkret24 dr hab. n. med. Sylwia Kołtan, profesor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, konsultantka krajowa w dziedzinie immunologii klinicznej. Co się dzieje z pozostałą ilością osocza, czyli około 85 procentami? Jego nadwyżki są sprzedawane w drodze organizowanych przez Ministerstwo Zdrowia otwartych konkursów. Chociaż resort podkreśla, że formalnie jest to "wydawanie za opłatą".
Jak tłumaczy prof. Kołtan, na świecie i w Polsce brakuje osocza potrzebnego do produkcji leków osoczopochodnych. Tak samo mówi nam Tomasz Kluszczyński, założyciel i szef ACESO Healthcare Consulting, wykładowca farmaekonomiki i zarządzania firmami farmaceutycznymi w Szkole Biznesu Politechniki Warszawskiej i na Uniwersytecie Johanna Wolfganga Goethego we Frankfurcie nad Menem. - W Polsce do produkcji leków potrzebujemy tego osocza kilkakrotnie więcej, niż go pobieramy - mówi prof. Kołtan. Tomasz Kluszczyński podkreśla z kolei, że w Europie osocze do produkcji leków jest uznawane za zasób strategiczny i występują ogromne deficyty tego składnika. Potrzeba go kilkukrotnie więcej, niż jest dostępne. - Jesteśmy zależni od importu ze Stanów Zjednoczonych - wyjaśnia.
Serwis prawo.pl w 2023 roku podał, powołując się na książkę "Blood Money" Kathleen McLaughlin, że sprzedaż osocza składa się aż na 2,67 proc. wartości eksportu USA. Portal informował, że w 2017 roku w Europie brakowało ok. 3,8 miliona litrów osocza. Niedobory na 2025 rok szacowano już na 7,7 miliona litrów. Tomasz Kluszczyński informuje w rozmowie z Konkret24, że na poziomie europejskim ten deficyt wynosi ok. 40-50 proc. Ale są kraje, w których przekracza nawet 70 proc.
Wydawałoby się więc, że mamy do czynienia z paradoksem: w Polsce występuje deficyt osocza, a jednocześnie sprzedajemy osocze za granicę. Wyjaśnieniem są dwie kwestie: termin przydatności osocza i brak fabryki do produkcji leków z osocza. Otóż termin ważności osocza wynosi trzy miesiące (przy przechowywaniu w temperaturze od -18 do -25 stopni Celsjusza) lub 36 miesięcy (przy przechowywaniu w temperaturze -25 stopni Celsjusza). - Nieoptymalne wykorzystanie osocza to grzech śmiertelny - nie przebiera w słowach prof. Kołtan. - Ono powinno być przeznaczone na produkcję leków osoczopochodnych dla polskich pacjentów - ocenia. Dlatego nie wchodzi w grę utylizacja osocza, którego nie zużyliśmy i się "przeterminowało" - zresztą to kosztuje, no i dochodziłyby jeszcze koszty magazynowania.
By z osocza produkować leki, przekazuje się je do frakcjonowania, w wyniku czego uzyskuje się osoczopochodne produkty lecznicze (koncentraty krzepnięcia, albuminy, immunoglobuliny) ratujące zdrowie i życie. Wykorzystywane są w leczeniu m.in. chorych na hemofilię, osób po przeszczepach, z niedoborami odporności, ale też cierpiących na inne poważne schorzenia (choroba Parkinsona, choroba Alzheimera, posocznica, marskość wątroby). Tylko że nie posiadamy fabryki frakcjonowania osocza, więc w Polsce nie możemy produkować leków osoczopochodnych. Pozostaje zatem sprzedaż nadwyżek osocza, by w efekcie do polskich pacjentów mogły trafić niezbędne dla ich życia i zdrowia leki.
Tomasz Kluszczyński, odnosząc się do zarzutów internautów dotyczących "handlowania" krwią (a w rzeczywistości osoczem), również podkreśla, że osocza nie wolno niszczyć. Stąd właśnie konieczność sprzedaży tych nadwyżek, których nie wykorzystujemy. - Nieetyczne jest nieleczenie tych pacjentów, dla których osocze jest jedyną metodą na zachowanie zdrowia i życia. W całej Europie to kilkaset tysięcy osób. Dla nich nie ma alternatywy - zauważa.
Setki milionów złotych rocznie za osocze
Punkty poboru osocza sprzedają je z zyskiem koncernom, które z osocza wytwarzają leki. Trafiają one potem również do Polski, gdzie - jak wszystkie inne technologie medyczne - są sprzedawane z marżą producenta. Od lat kolejne rządy podejmowały próby wyrwania się z tego kosztownego mechanizmu i zabierały się do budowy polskiej fabryki frakcjonowania osocza. Bez skutku. Opisywaliśmy te problem szerzej w Konkret24.
Zgodnie z zaleceniami Światowej Organizacji Zdrowia i Rady Europy osocze powinno być wykorzystywane głównie na potrzeby wewnętrzne kraju pochodzenia. Jednak Tomasz Kluszczyński podchodzi do planów budowy fabryki osocza dość sceptycznie. - Pomysł jest absurdalny, bo do takiej fabryki trzeba mieć co włożyć, czyli odpowiednio dużo produktu. A my zbieramy osocze w ilości kilkukrotnie mniejszej niż w krajach, które są samowystarczalne, takich jak Czechy czy Austria. By to miało sens, zarówno ekonomiczny, jak i kliniczny, musielibyśmy mieć osocza z pięć razy więcej - ocenia. I dodaje: - Chyba że Polska importowałaby osocze do takiej fabryki, no, ale wtedy państwo działałoby w pewnym sensie analogicznie do koncernów farmaceutycznych.
- Ponieważ w Polsce w chwili obecnej nie ma możliwości wytwarzania leków osoczopochodnych, to nie mamy innego wyjścia. Musimy osocze sprzedawać za granicę, tam, gdzie są fabryki jego frakcjonowania, by wróciło do nas w postaci niezbędnych naszym pacjentom leków - komentuje prof. Sylwia Kołtan.
W konkursach organizowanych przez polskie Ministerstwo Zdrowia startują wytwórnie farmaceutyczne. Rocznie takich konkursów jest jeden lub kilka. Ostatni - z grudnia 2024 roku - został unieważniony. Przedostatni - rozpisany w listopadzie 2024 - wygrały dwie wytwórnie farmaceutyczne: ze Szwajcarii i Ukrainy.
Resort, sprzedając osocze, zyskuje rocznie 100-200 mln zł. W poszczególnych latach wyglądało to następująco (dane Ministerstwa Zdrowia):
- 2019 rok - ok. 250 tys. litrów sprzedanego osocza za ok. 92 mln zł
- 2020 rok - 270,6 tys. litrów za 136,9 mln zł
- 2021 rok - 271,9 tys. litrów za 160,7 mln zł
- 2022 rok - 296,9 tys. litrów za 219,8 mln zł
- 2023 rok - 267,2 tys. litrów za 201,2 mln zł
- 2024 rok - 351 tys. litrów za 258 mln zł.
Na co resort zdrowia przeznacza te pieniądze? Z odpowiedzi ministerstwa wynika, że przede wszystkim na pokrycie kosztów, "które centra krwiodawstwa i krwiolecznictwa ponoszą w związku z pobieraniem, preparatyką, badaniem, przechowywaniem i przygotowaniem krwi i jej składników do wydania". "Ponadto środki uzyskane ze sprzedaży nadwyżek osocza do wytwórni farmaceutycznych stanowią dodatkowe dofinansowanie bieżącej działalności RCKiK w tym na zakupy inwestycyjne" - wyjaśnia resort. Lecz krajowa konsultantka w dziedzinie immunologii klinicznej ma zastrzeżenia do sposobu wydawania tych pieniędzy. - Potrzebujemy rozsądnej polityki osoczowej. Trudno mi pogodzić się z sytuacją, gdy pieniądze pozyskane ze sprzedaży nadwyżek osocza używane są dla innych celów aniżeli zabezpieczenie w leki z nich pozyskiwane. Zwłaszcza że często borykamy się z problemem ich niedoboru w odniesieniu do potrzeb naszych pacjentów - stwierdza prof. Sylwia Kołtan.
W Europie funkcjonują różne systemy zbierania osocza. - Najbardziej efektywny jest ten obowiązujący w Niemczech, Austrii, Czechach i Węgrzech, a ostatnio dołączyła również Grecja - opowiada Tomasz Kluszczyński. - Tam zarówno sektor publiczny, jak i prywatny zbiera osocze, które następnie komercyjnie odsprzedaje. Ten drugi wypłaca kompensatę tym, którzy je oddają. Tylko te cztery pierwsze kraje zbierają niemal 70 procent osocza w Europie - podkreśla. Dodaje, że np. Dania oddaje swoje osocze, ale w zamian oczekuje takiej samej ilości w lekach osoczopochodnych. Z kolei Francja ma system zamknięty: osocze zostaje w kraju i jest frakcjonowane na miejscu.
Benefity dla oddających krew. Nieustanny apel o pomoc
W Polsce za oddanie krwi czy osocza przysługują w pracy dwa wolne dni. Dawcy otrzymują także (w zależności od centrów krwiodawstwa) czekolady, musli, masło orzechowe, mieszkankę studencką czy orzechy.
Honorowi dawcy krwi mogą sobie w rozliczeniu rocznym odliczyć 130 zł za litr oddanej krwi, jednak nie więcej niż 6 proc. dochodu/przychodu. Warto dodać, że w ostatnim rozstrzygniętym konkursie Ministerstwa Zdrowia stawki zaproponowane przez firmy farmaceutyczne za litr osocza oscylowały między 63 a 150 euro, czyli - w przeliczeniu po obecnym średnim kursie - między 267,41 a 636,70 zł. Honorowi dawcy krwi mają także inne benefity. Mogą np. kupować niektóre leki ze zniżką lub w ogóle nieodpłatnie; mają szybszy dostęp do lekarzy i innych usług medycznych; bezpłatne bądź ulgowe przejazdy środkami komunikacji miejskiej.
Z powodów opisanych wyżej dyskusja dotycząca "handlowania krwią" wprowadza więc w błąd: krew jest potrzebna i nikt nie zarabia na honorowych dawcach krwi. Profesor Sylwia Kołtan apeluje więc, by nadal zgłaszać się w punktach krwiodawstwa i oddawać zarówno krew, jak też osocze. Oba produkty są bowiem non stop bardzo potrzebne. - Oczywiście to nie jest tak, że ktoś handluje tym osoczem, ktoś na tym zarabia. Rząd może środki pozyskane ze sprzedaży nadwyżek osocza wykorzystać na różne ważne cele, jednak moim zdaniem po to promujemy dawstwo krwi i osocza, aby pozyskać z tych preparatów tak potrzebne leki, niezbędne do ratowania zdrowia i życia naszych pacjentów - podkreśla prof. Kołtan.