- Zrobimy rozwałkę w wiosce - miał powiedzieć chorąży Andrzej O. przed akcją w Nangar Khel. Potem miał dodać: - Wreszcie otworzył mi się licznik zabitych. Szokujące zeznania świadków, do których dotarł dziennik "Polska", wpłynęły, zdaniem gazety na piątkową decyzję sądu. Trzem żołnierzom uchylił areszt, czterej pozostaną tam do 13 sierpnia.
Sąd uznał bowiem, że trzeba rozróżnić tych, którzy podczas masakry cywilów mogli zapobiec tragedii, lecz tego nie zrobili, od tych, którzy jedynie wykonywali rozkazy.
Dlatego w areszcie obok Andrzeja O. pozostanie Tomasz B. oraz ich przełożeni: Olgierd C., dowódca bazy Wazi-Khwa i podporucznik Łukasz B, który dowodził plutonem pod Nangar Khel.
"Łukasz B. był tylko figurantem"
W przytaczanej przez "Polskę" opinii świadków, prawdziwym dowódcą był jednak chorąży Andrzej O. Łukasz B. przybył do Afganistanu później niż pozostali żołnierze z bazy Wazi-Khwa i brakowało mu doświadczenia, lecz został dowódcą oddziału, bo był oficerem. – Słyszałem raz, jak chorąży O. zbłaźnił Łukasza B. na jednym z apeli – zeznał świadek incognito.
Ten sam świadek opisuje, jak zareagowali na rezultaty ostrzału szeregowcy plutonu: - Szeregowy Jacek J. był załamany tym, co się stało.
Sąd zdecydował, że będzie odpowiadał on z wolnej stopy. Opuści areszt wraz ze starszymi szeregowymi: Robertem B. i Danielem L.
Ten ostatni, według świadków, miał być w dobrych stosunkach z Andrzejem O. i Tomaszem B. Ta trójka miała odgrywać kluczową rolę w plutonie.
"Przerwij ogień, ktoś nas podpier....!"
Sam Andrzej O. twierdzi, że nie chciał strzelać do cywilów. Przeczą jednak temu zeznania niektórych świadków - twierdzi gazeta. – Podczas ostrzału w radiu była kompletna cisza, jakby było wyłączone lub przestawione na inną częstotliwość. Przez radio nie było słychać żadnej komendy do otwarcia ognia z moździerza o kalibrze 60 mm. Dopiero potem pojawiła się komenda: „Przerwij ogień, ktoś nas podpier...!” – zeznali świadkowie tragedii.
Do zwolnienia z aresztu Jacka J. i Roberta B. – obsługujących moździerz – przyczyniła się też korzystna dla nich ekspertyza psychiatryczna. Zdaniem lekarzy, podczas akcji to właśnie ci żołnierze mieli ograniczoną możliwość pokierowania swoimi czynami. Nie wiedzieli, że strzelają do cywilnych zabudowań. Wykonywali polecenia przełożonego plutonowego Tomasza B., który był dowódcą moździerza.
Za wypuszczeniem z aresztu Damiana L. przemawiał fakt, że jako strzelcowi broni maszynowej prokuratura postawiła mu zarzut zagrożony niższą karą niż w przypadku pozostałych podejrzanych – do 25 lat więzienia za ostrzelanie niebronionego obiektu cywilnego. Wszystkim pozostałym żołnierzom grozi dożywocie.
Niewiarygodni świadkowie?
Świadkami zdarzenia byli żołnierze 18 Bielskiego Batalionu Desantowo-Szturmowego. Nie wszystkie z ich relacji zostaną włączone do postępowania karnego, bowiem część z nich zeznawała incognito. W sądzie zostaną uznane, jeśli żołnierze zdecydują się wystąpić w nim jawnie. Jak podaje "Polska", nie wiadomo również czy sędzia uzna ich za wiarygodnych, bo niektórzy z nich mieli pałać dużą niechęcią do części wojskowych biorących udział w akcji w Nangar Khel.
Trójka żołnierzy zwolniona z aresztu wyjdzie na wolność najprawdopodobniej dopiero w poniedziałek, gdy z Warszawy do Poznania dotrze oryginał orzeczenia sądu. Teraz o winie lub niewinności wszystkich podejrzanych zdecyduje sąd. Sprawa ruszy najwcześniej w lipcu, gdy zakończy się postępowanie prokuratorskie.
Źródło: "Polska", APTN
Źródło zdjęcia głównego: TVN24