"Orzeczenie" wadliwie wybranego Trybunału nie zostało jeszcze opublikowane, a już wywołuje "efekt mrożący" i strach lekarzy przed karą. Po publikacji organy ścigania na rozkaz aparatu politycznego zaczną tropić medyków przeprowadzających zabiegi przerwania ciąży i stawiać ich w stan oskarżenia. Największa odpowiedzialność spocznie na barkach lekarzy, a potem niezawisłych sędziów, którzy takie oskarżenia politycznie sterowanej prokuratury będą mogli uznać za bezprawne. Analiza mecenasa Michała Wawrykiewicza z inicjatywy "Wolne Sądy".
Pierwsze przykłady antyaborcyjnej "nadgorliwości" już mamy. Dyrekcja warszawskiego Szpitala Bielańskiego bardzo gorączkowo i w całkowicie nieuzasadniony sposób zareagowała na ogłoszony 22 października tzw. wyrok Trybunału Konstytucyjnego. W piśmie do kierownika oddziału ginekologii i położnictwa dyrekcja placówki napisała, że należy "niezwłocznie przystąpić do respektowania ogłoszonego wyroku", czyli mówiąc wprost nie wykonywać aborcji z powodów tzw. embriopatologicznych. Po wzburzeniu medialnym władze szpitala wycofały się z nakazu do czasu opublikowania "wyroku".
Spróbuję po krótce uporządkować wiedzę na temat doniosłości prawnej i skutków tego nieklasyfikowalnego oświadczenia, które zostało wydane w czwartek w budynku przy alei Szucha. Alei, przy której gmachy nie po raz pierwszy okrywają się złą sławą.
Trybunał, którego nie ma
W pierwszej kolejności należy ocenić status prawny tego tzw. wyroku. Organ o nazwie Trybunał Konstytucyjny w obecnym kształcie i składzie utracił atrybut niezależnego, bezstronnego sądu konstytucyjnego, o którym mowa w art. 188 i następnych Konstytucji RP. Na jego czele stoi Julia Przyłębska, która została przez prezydenta wadliwie powołana na stanowisko prezesa Trybunału. W składzie zasiada trójka tzw. dublerów (panowie Muszyński, Piskorski i Wyrembak), czyli osób, które nie są sędziami TK, ponieważ zostały powołane na miejsca już wcześniej prawidłowo obsadzone. Zatem w świetle wiedzy prawniczej, biorąc pod uwagę przepisy krajowe oraz standardy międzynarodowe (traktaty, konwencje) nie ma najmniejszych wątpliwości, że taki organ z wielu względów nie może wydawać prawnie wiążących orzeczeń, które miałyby doniosłość wyroków czy postanowień Trybunału Konstytucyjnego. Skutkiem "prawdziwego" wyroku TK może być bowiem usunięcie (derogowanie) z polskiego systemu prawnego określonych przepisów, które są uznane przez Trybunał za niezgodne z Konstytucją.
Ocena prawna dotycząca wadliwości powołania pani Przyłębskiej na prezesa TK oraz nominacji dublerów nie jest odosobnionym zdaniem jakiejś części prawników. Jest jednoznacznym poglądem w zasadzie wszystkich liczących się konstytucjonalistów i znawców prawa ustrojowego w Polsce i na świecie, opartym na wnikliwej analizie dziesiątek ekspertyz na ten temat, pochodzących od liczących się instytucji i organizacji prawniczych w Polsce, jak i organizacji międzynarodowych, w tym Komisji Weneckiej (czyli organu doradczego Rady Europy do spraw prawa konstytucyjnego, składającego się z ponad 100 znawców prawa, zwykle profesorów konstytucyjnego i międzynarodowego z 60 krajów) oraz Komisji Europejskiej, specjalnego wysłannika ONZ i wielu innych.
Pogląd o prawidłowości funkcjonowania i wydawania orzeczeń przez obecny TK prezentują w zasadzie jedynie koła rządowe oraz kilku wspierających ich koniunkturalnie prawników. W tym kontekście warto przytoczyć też słynny wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka z 12 marca 2019 roku w sprawie Astradsson przeciwko Islandii, w którym strasburski Trybunał uznał, że wadliwe ukształtowanie składu sądu powoduje, że nie jest to sąd ustanowiony na mocy ustawy, a jego orzeczeń nie można uznać za prawidłowe, w związku z czym mogą być podważone.
W przypadku PiS-owskiego Trybunału sprawa jest jasna, wręcz zero-jedynkowa i nie ma co do tego żadnych wątpliwości.
Wyrok, którego nie ma
Problem natomiast dotyczy zarówno sposobu podważenia tych wadliwych oświadczeń wydawanych w alei Szucha przez organ pani Przyłębskiej, jak i faktycznych skutków siłowego wprowadzania tych "wyroków" w życie przez organy państwa, w tym w szczególności przez prokuraturę. W rozważanej sytuacji należy się bowiem oczywiście spodziewać, że owo "orzeczenie" w sprawie prawa aborcyjnego zostanie wkrótce opublikowane, a organy ścigania na rozkaz aparatu politycznego będą tropić lekarzy przeprowadzających zabiegi przerwania ciąży i stawiać ich w stan oskarżenia.
Ponieważ tzw. wyroki wydawane przez organ przy alei Szucha, z przyczyn wskazanych powyżej, nie posiadają cech orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego, prawnicy najczęściej określają je jako sententiae non existens, czyli orzeczenia nieistniejące. A zatem nie stanowią one części składowej porządku prawnego. Jeśli, jak w tym przypadku, uznają jakieś przepisy za niezgodne z Konstytucją (czego normalnym skutkiem byłoby wykreślenie ich z systemu prawnego), to należy traktować to tak, jakby owego wyroku nie było, a usunięte nim przepisy nadal znajdowały się w użyciu.
Problem dotyczy zarówno sposobu podważenia tych wadliwych oświadczeń wydawanych przez organ pani Przyłębskiej, jak i faktycznych skutków siłowego wprowadzania tych "wyroków" w życie przez organy państwa, w tym w szczególności przez prokuraturę.Michał Wawrykiewicz
Przekładając to na interesującą nas sprawę, to zgodnie z oświadczeniem 22 października br. (nazywanym błędnie wyrokiem TK) przepis art. 4a ust. 1 pkt 2 ustawy z 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży (ustawy zawierającej tzw. kompromis aborcyjny) został uznany za niezgodny z Konstytucją, z uwagi na to, że narusza gwarantowaną w ustawie zasadniczej prawną ochronę życia oraz godność człowieka (art. 38 w związku z art. 30). Ów przepis uznany za niekonstytucyjny określa jedną ze wskazanych w ustawie z przesłanek dopuszczalności przerwania ciąży, tj. duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu. Przyjęcie, że przepis jest niekonstytucyjny, oznacza, tak jak pisałem wyżej, jego wykreślenie z ustawy. Przepisy zaś Kodeksu karnego przewidujące penalizację aborcji (art. 152 i następne) stanowią w szczególności, że przerwanie ciąży przez lekarza z naruszeniem przepisów ustawy o planowaniu rodziny etc. karane jest pozbawieniem wolności do lat 3, a w przypadku gdy dziecko poczęte osiągnęło zdolność do samodzielnego życia poza organizmem kobiety ciężarnej (czyli po 28. tygodniu ciąży), kara za przerwanie ciąży wynosić może nawet 8 lat.
Warto jest przypomnieć, że kobieta w żadnym przypadku nie podlega odpowiedzialności karnej. Odpowiada lekarz oraz każda osoba, która pomaga lub nakłania kobietę do usunięcia ciąży w sposób niezgodny z ustawą. Pomocnikiem może być np. ktoś, kto ułatwi taki zabieg, udzieli informacji, gdzie można go przeprowadzić, albo sfinansuje aborcję. Nakłaniającym może być każdy, kto wpłynie na decyzję kobiety. Ważne jest to, że zgodnie z polskim prawem odpowiedzialności karnej w Polsce te osoby podlegają także w sytuacji, jeśli zabieg zostałby przeprowadzony za granicą, gdzie jego wykonanie jest legalne. Czyli tutaj, w kraju, prokuratura może w związku z tym ścigać pomocnika lub osobę nakłaniającą.
Od kiedy te przepisy karne obowiązują, zakładając czysto teoretycznie, że był to rzeczywiście wiążący prawnie wyrok Trybunału? Otóż, aby wyrok TK mógł odnieść swój skutek, musi być nie tylko ogłoszony na posiedzeniu, ale także opublikowany, zwykle w Dzienniku Ustaw. Wyroki TK na podstawie Konstytucji (art. 190 ust. 2) podlegają niezwłocznemu ogłoszeniu. Dopiero wówczas mogą być stosowane. Przy czym nikt nie ma prawa odmówić takiej publikacji, czy też z jakichkolwiek względów ją wstrzymać. Oczywiście mówimy tu cały czas o teoretycznych zasadach odnoszących się do wyroków normalnie i prawidłowo działającego Trybunału Konstytucyjnego. Odpowiedzialnym za publikację jest prezes Rady Ministrów, takie ogłoszenie jest obowiązkowe i musi nastąpić niezwłocznie.
Reakcja warszawskiego szpitala i innych placówek medycznych wstrzymujących zabiegi i wypisujących pacjentki zakwalifikowane do zabiegu przerwania ciąży, nawet zakładając, że chcą uznać ów "wyrok", jest z pewnością przedwczesna.Michał Wawrykiewicz
Przyjmując więc na potrzeby rozważań teoretycznych na temat odpowiedzialności karnej za przerwanie ciąży, że wyrok TK jest prawnie wiążący, zmiana prawa karnego nastąpi dopiero od momentu publikacji "wyroku" w Dzienniku Ustaw. Nie można bowiem w żadnym razie podlegać odpowiedzialności karnej przed wejściem nowych regulacji ustawy o planowaniu rodziny (wówczas dopiero uruchamiana jest sankcja karna z K.k.). Zgodnie bowiem z paremią prawniczą nullum crimen sine lege (nie ma przestępstwa bez złamania ustawy), która zapisana jest zarówno w Konstytucji (art. 42), jak i w Kodeksie karnym (art. 1), czyn może podlegać odpowiedzialności karnej tylko wtedy, gdy w chwili jego popełnienia był zabroniony pod groźbą kary przez ustawę obowiązującą w chwili jego popełnienia. Na razie takiej odpowiedzialności w razie aborcji z powodów embriopatologicznych polskie prawo karne nie przewiduje. A nie można pociągnąć kogokolwiek do odpowiedzialności za czyny popełnione przed wejściem w życie nowych regulacji.
Strach i efekt mrożący
Reakcja warszawskiego szpitala i innych placówek medycznych wstrzymujących zabiegi i wypisujących pacjentki zakwalifikowane do zabiegu przerwania ciąży, nawet zakładając, że chcą uznać ów "wyrok", jest z pewnością przedwczesna. Pokazuje jednak siłę efektu mrożącego i strach przed podporządkowanymi politycznie organami ścigania.
Jeśli "wyrok" TK z 22 października zostanie opublikowany w Dzienniku Ustaw, a jakiś lekarz podejmie się wykonania zabiegu przerwania ciąży, albo też ktoś udzieli kobiecie w tym pomocy bądź ją do tego nakłoni, można się spodziewać z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, że prokuratura, wykonując zamówienie polityczne i nie zważając na brak doniosłości prawnej "wyroku" TK, będzie takie osoby ścigać i w konsekwencji skieruje do sądu akt oskarżenia.
W toku takiego postępowania sąd jednak może – i jestem przekonany, że będzie – badać, czy owo "orzeczenie", które zmieniło prawo i drastycznie rozszerzyło zakres odpowiedzialności karnej za przeprowadzenie aborcji, jest wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego, które wiąże sąd. Jeśli sąd uzna, że nie jest, to oczywiście nie może być mowy o jakiejkolwiek odpowiedzialności i karze.
Do Unii
Sąd będzie mógł także w takiej sytuacji (oskarżenie kogoś na podstawie zmienionych "wyrokiem" TK przepisów), zwrócić się do Trybunału Sprawiedliwości UE w Luksemburgu z pytaniem prejudycjalnym (czyli pytaniem prawnym przed wydaniem wyroku) o ocenę pod kątem prawa unijnego statusu "wyroku" TK, a tym samym statusu samego TK jako niezależnego, bezstronnego sądu w rozumieniu standardów traktatowych.
Będzie to możliwe, ponieważ ów "wyrok" TK ma charakter prawotwórczy i od oceny, czy należy go uznać za istniejący, czy nie, zależy uznanie podstawy prawnej odpowiedzialności karnej za przerwanie ciąży. Pytanie prejudycjalne to pytanie prawne do TSUE o interpretację prawa europejskiego, które może zadać każdy sąd polski. Zgodnie zaś z art. 267 Traktatu o funkcjonowaniu UE, jeśli sprawa trafi do sądu ostatniej instancji (czyli w tym wypadku np. do Sądu Najwyższego w wyniku kasacji), taki sąd, mając wątpliwości co do statusu obecnego Trybunału Konstytucyjnego i jego orzeczeń, wręcz musi skierować zapytanie do Luksemburga. Wyrok TSUE może być w takiej sprawie absolutnie przełomowym dla uznania, że obecnie funkcjonujący przy alei Szucha organ nie ma cech niezależnego sądu, a jego tzw. orzeczenia powinny być uznane za nieistniejące.
Scenariusz przewidujący, że sprawa "wyroku" Trybunału Konstytucyjnego trafi wkrótce na wokandę w Luksemburgu, jest bardzo prawdopodobny. Także dlatego, że niedawno przyjęty przez Parlament Europejski raport na temat stanu praworządności w Polsce przewiduje zalecenie dla Komisji Europejskiej do wszczęcia tzw. postepowania przeciwnaruszeniowego w sprawie polskiego TK. Parlament zauważa bowiem, że ustawy zmieniające status ustrojowy Trybunału Konstytucyjnego w latach 2015-2016, a także sposób ukształtowania i funkcjonowania TK, naruszają prawo unijne.
Po omawianym tu "wyroku" z 22 października oraz reakcji społecznej widocznej od kilku dni na ulicach polskich miast Komisja Europejska dostała do ręki bardzo silny argument do wystąpienia z taką właśnie skargą do TSUE. Byłoby to analogiczne postępowanie jak w sprawie Puszczy Białowieskiej czy usunięcia sędziów SN. W ramach takiej procedury Trybunał luksemburski na wniosek KE może zastosować działające od razu zabezpieczenie, w praktyce skutkujące wstrzymaniem działania omawianego "wyroku" TK. Wydanie zaś finalnego orzeczenia uznającego polskie przepisy o TK za niezgodne z zasadą skutecznej ochrony sądowej i tym samym prawem każdego obywatela UE do bezstronnego, niezawisłego sądu, spowodowałoby, że przepisy te, a co za tym idzie całą działalność TK od momentu jego politycznego przejęcia w 2016 roku, należałoby uznać za non existens.
Nie można także wykluczyć, w razie postawienia kogoś w stan oskarżenia za złamanie przepisów aborcyjnych, wystąpienia takiej osoby do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu z wnioskiem o wydanie środka tymczasowego (interim measure) na podstawie art. 3 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka przewidującego zakaz nieludzkiego traktowania lub do Komitetu Praw Człowieka o udzielenie analogicznego zabezpieczenia na podstawie ONZ-owskiego Międzynarodowego Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych.
Dróg i instrumentów prawnych jest kilka. Pewne jest to, że prędzej czy później bezprawna działalność organu pod nazwą Trybunał Konstytucyjny w latach 2016-2020 zostanie skutecznie podważona pod względem prawnym i znikną wszelkie obawy przed skutecznymi sankcjami karnymi wiążącymi się z "orzeczeniem" z 22 października i przeprowadzaniem zabiegów przerwania ciąży z powodów embriopatologicznych.
Do tego czasu – lekarze powinni przede wszystkim brać pod uwagę dobro i bezpieczeństwo kobiety, kierując się przy podejmowaniu decyzji dotychczas obowiązującymi przepisami. Taki jest ich etyczny obowiązek, mimo że w zanadrzu tkwi niebezpieczeństwo bezprawnego zastosowania przez państwo aparatu przymusu i próba nałożenia na nich sankcji karnych.