- Wszystko co uczyniłem w tych sprawach, o które sąd mnie pyta i będzie pytał, uczyniłem w dyskusji politycznej. Takie mam zdanie o Jarosławie Kaczyńskim - mówił w czwartek były prezydent Lech Wałęsa, zeznając przed gdańskim sądem. Jarosław Kaczyński pozwał go o naruszenie dóbr osobistych. - Wszystko podtrzymuję i będę dalej to robił - dodał Wałęsa.
Prezes Prawa i Sprawiedliwości i były prezydent stawili się w czwartek rano w Sądzie Okręgowym w Gdańsku na rozprawę w procesie o ochronę dóbr osobistych z powództwa Kaczyńskiego przeciwko Wałęsie. Sprawa rozpoczęła się w marcu i dotyczy m.in. sugestii ze strony byłego prezydenta, że szef PiS jest odpowiedzialny za katastrofę smoleńską oraz stawianych przez Wałęsę zarzutów, iż Kaczyński wydał polecenia "wrobienia" go, przypisania mu współpracy z organami bezpieczeństwa PRL.
Pierwszy zeznawał Jarosław Kaczyński. O godz. 15:30, po trzech godzinach, poprosił o zakończenie przesłuchania ze względu na inne obowiązki. Po przerwie i wznowieniu rozprawy, zeznawał Lech Wałęsa.
Wałęsa: wszystko podtrzymuję
Sędzia zapytała Lecha Wałęsę, na jakiej podstawie "wysnuwał w wypowiedziach swoich na Facebooku oraz w wypowiedziach wobec dziennikarzy, że to właśnie pan powód Jarosław Kaczyński w ostatniej telefonicznej rozmowie z bratem (prezydentem Lechem Kaczyńskim - red.) kazał mu doprowadzić do lądowania w Smoleńsku".
- Wysoki sądzie, wszystko co uczyniłem w tych sprawach, o których sąd mnie pyta teraz i będzie pytał, uczyniłem to w dyskusji politycznej. Takie mam zdanie o Jarosławie Kaczyńskim - oświadczył były prezydent.
- Wszystko podtrzymuję i będę dalej to robił - dodał.
Sędzia dopytywała, na jakiej podstawie Wałęsa stwierdził, że Jarosław Kaczyński "inspirował decyzję w przedmiocie lądowania". - Byłem też prezydentem, więc znam podejmowanie decyzji w takich sprawach - odparł Wałęsa. - I przez wiele lat decyzji żadnych większych Lech Kaczyński nie podjął bez dyskusji, bez uzgodnienia z Jarosławem. Żadnych - wskazywał.
Były prezydent: po mojej stronie jest prawda
Odnosząc się do lotu z 10 kwietnia 2010 roku do Smoleńska oraz ostatniej rozmowy telefonicznej pomiędzy Jarosławem Kaczyńskim i Lechem Kaczyńskim, Wałęsa stwierdził, że jego zdaniem "nie rozmawiano o babci zdrowiu" (zeznając w czwartek, prezes PiS mówił, że "jedynym tematem" rozmowy był "stan zdrowia mojej mamy").
- W mojej ocenie nie może tak być, że tutaj żołnierze nie wiedzą, co mają zrobić, a oni rozmawiają o kotkach - kontynuował. - Tam była rozmowa między załogą, która zawsze, zawsze, kiedy były jakieś skomplikowane sytuacje, zawsze przychodziła do prezydenta i mówiła, co się dzieje i prosiła, jaka ma być decyzja. Zawsze - powtarzał Wałęsa. Dopytywany, czy kiedy sam pełnił funkcję prezydenta, uczestniczył w podobnych sytuacjach odparł, że "takich decyzji było dużo". - Na bazie znajomości tych ludzi i na bazie znajomości podejmowania decyzji jestem przekonany, że tak było, że po mojej stronie jest prawda - zaznaczył.
Jak mówił, "sam wylot był nieodpowiedzialny, sam wyjazd był nieodpowiedzialny i lądowanie było nieodpowiedzialne". - Nikt o zdrowym zmyśle, umyśle nie podjąłby takich decyzji nieodpowiedzialnych - ocenił Wałęsa.
Pytany, skąd bierze się jego przekonanie, że istnieją taśmy z nagraniem ostatniej rozmowy Jarosława i Lecha Kaczyńskich, odpowiedział: - Nie przypuszczam, aby mimo wszystko, mimo kiepskich ocen tej ekipy, żebyśmy nie byli gdzieś tam podsłuchiwani.
- Te taśmy muszą być - ocenił Wałęsa. - Jeszcze długo będziemy czekać, aż ta taśma wyjdzie, ale ona wyjdzie prędzej czy później - oświadczył.
- Mam zdanie takie, jak tu głoszę i głosiłem, i nie muszę zmieniać - dodał były prezydent.
Wałęsa o sprawie "Bolka"
Jednym z wątków zeznań Wałęsy był jego wpis w mediach społecznościowych, w którym stwierdził, że bracia Kaczyńscy mieli wrobić go w zarzuty współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa za czasów komunistycznych jako TW "Bolek".
Wcześniej podczas przesłuchania Jarosław Kaczyński zapewniał, że "nigdy nikomu nie sugerowałem, ani nie polecałem takiego działania". Prezes PiS dodał, że nawet bronił byłego prezydenta.
Wałęsa przed gdańskim oświadczył, że kiedy sam "miał wpływ na zachowanie" braci Kaczyńskich, to "naprawdę świetnie nam się pracowało". - Do momentu, kiedy ich wyrzuciłem z pracy - dodał. Tłumaczył, że wyrzucił ich, "bo zaczęli uprawiać już politykę".
- Zaczęli nie pracować, a szukać haków - mówił Wałęsa. Dodał, iż miał coraz więcej informacji, "że ci ludzie nie pracują, tylko szukają tam czegoś na różne osoby".
Jak mówił były prezydent, Kaczyńscy "po wyrzuceniu spalili kukłę moją i potem zaczęli opowiadać różne nieprzyjemne rzeczy, kłamliwe". - Podałem ich do sądu, wyrok jest. Zostali skazani wyrokiem za pomówienia i za kłamstwa - kontynuował Wałęsa.
- Po tym wydawało się, że dostali nauczkę i będą grzeczni, a oni poszli dalej i coraz bardziej opowiadali rożne takie nieprzyjemne rzeczy. Właśnie tego typu, że jestem agentem - mówił.
- Sprawy poszły dalej, aż doszły do pani Kiszczakowej (wdowy po Czesławie Kiszczaku, która w 2016 roku przekazała przechowywane przez niego dokumenty do IPN - red.) - mówił Wałęsa.
Nie chciał dokładniej tłumaczyć, co ma na myśli, bo "będę oskarżony o pomówienia".
- Na pewno mogę powiedzieć, że karton z papierami był przywieziony do pani Kiszczakowej - mówił Wałęsa. Zapewnił, że on sam "nie ma nic wspólnego z tymi papierami". Jak mówił, "postraszono ją, że zabiorą emeryturę i ona się zgodziła powiedzieć, że znalazła te papiery"
- Ja nie bylem nigdy agentem - zapewniał były prezydent.
Pytany, czy to bracia Kaczyńscy "stoją za opinią, że był agentem", Wałęsa odparł: - Kto by mógł takie świństwo zrobić, jak nie Kaczyńscy?. - Chcieli zastąpić mnie jako tego, który budował Solidarność - ocenił Wałęsa.
Wyrok ma zapaść 6 grudnia.
Autor: akr//rzw//kwoj / Źródło: PAP, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24