Po śmierci dzieci pociągi zwolniły, ale PKP pomyliła kierunki? "Jest to przekręcone"

Pół roku temu na tym przejeździe wydarzyła się rodzinna tragedia
Pół roku temu na tym przejeździe wydarzyła się rodzinna tragedia
Źródło: TVN

Pół roku po tym, jak na niestrzeżonym przejeździe kolejowym w Pniewitem zginęło dwoje dzieci, wcale nie jest bezpieczniej. Pociągi co prawda jadą wolniej - ale jak twierdzi Filip Osuch, ojciec zmarłego rodzeństwa - koleje pomyliły kierunki. Od strony skarpy, zza której wyjeżdża pociąg i kierowca niemal nic nie widzi, lokomotywa sunie dwukrotnie szybciej niż z przeciwnej strony. Ponadto pod górkę, na której znajduje się przejazd, nie sposób podjechać zimą po oblodzonej drodze. Materiał "Uwaga!" TVN.

Do wypadku w Pniewitem doszło w czerwcu 2015 roku, kiedy czteroosobowa rodzina wybierała się nad morze na długi weekend. Na oddalonym od ich domu o kilkaset metrów przejeździe kolejowym w ich auto uderzył szynobus.

Za kierownicą siedziała matka dzieci, która wcześniej przez wiele miesięcy walczyła o poprawę bezpieczeństwa w tym miejscu, m.in. poprzez zainstalowanie sygnalizacji świetlnej. W wypadku zginęły dzieci: 3-letnia Zosia i 7-letni Mateusz. Państwo Osuchowie przeżyli, trafili do szpitala.

Zarzuty dla matki

Raporty państwowych komisji potwierdziły, że warunki panujące na przejeździe kolejowym w Pniewitem nie zapewniały bezpieczeństwa. Mimo to prokuratura postawiła zarzuty matce dzieci za nieumyślne spowodowanie wypadku.

- Uznałem, że nie zachowała szczególnej ostrożności na przejeździe kolejowym i dlatego też postawiłem taki zarzut - tłumaczy Witold Preis z prokuratury rejonowej w Chełmnie. - To oczywiste, że ten przejazd był i zapewne wciąż jest niebezpieczny. Każdy przejazd niestrzeżony jest niebezpieczny.

Innego zdania jest Adrian Furgalski, ekspert rynku kolejowego ZDG TOR. W rozmowie z magazynem "Uwaga!" stwierdził, że o
d samego początku większość faktów wskazywała, że tragedia w Pniewitem nie jest typowym wypadkiem, w którym winę ponosi kierowca. - Dziś mamy nie tylko raport państwowej komisji, ale mamy też raport kontrolny urzędu transportu kolejowego. I jeden, i drugi dokument suchej nitki nie zostawia na kolei - powiedział.

Furgalski podkreślił, że w przypadku wypadku trudno mówić o "lekkomyślności", bo "kierowca był bardzo świadomy niebezpieczeństwa". Przypomniał, że kobieta od dłuższego czasu walczyła o poprawę warunków na przejeździe kolejowym.

PKP pomyliła kierunki?

Od wypadku minęło ponad pół roku. To jednak nie oznacza, że kierowcy mogą przejeżdżać przez ten przejazd spokojnie. Po wypadku pociągi zwolniły - ale jak sprawdziła "Uwaga" TVN - tylko ze strony, gdzie widoczność jest dobra. Od strony skarpy, która zasłania widok na tory, jadą z prędkością dwukrotnie wyższą. - Zdrowy rozsądek mówi co innego. Jest to przekręcone - mówi Filip Osuch.

Rzecznik PKP PLK wyjaśnił, że pociągi mijają przejazd w Pniewitem z prędkością z jednej strony 20 km/h, a z drugiej 40 km/h. Zaprzecza jednak, że pracownicy kolei pomylili kierunki. - Nie mogę potwierdzić tego, że doszło do pomyłki. Wszystkie działania, jakie były tam podejmowane, były podejmowane w oparciu o decyzje Państwowej Komisji Badania Wypadków Kolejowych - odpiera zarzuty rzecznik PKP PLK, 
Mirosław Siemieniec. - Jestem przekonany, że decyzje PKBWK są dokładnie przeanalizowane i gwarantują bezpieczeństwo na tym przejeździe - stwierdził.

Reporterka była też świadkiem, jak do przejazdu podjeżdżał sąsiad Osuchów. Tory są na wzniesieniu i samochód osobowy nie był w stanie podjechać pod niego na oblodzonej drodze. Kilkukrotnie zsunął się w dół. Przejechał dopiero, kiedy dość mocno się rozpędził się i szybko przejechał przez przejazd, ignorując znak stop.

PKP PLK zobowiązało się do sfinansowania budowy nowej drogi. - Jako urząd przedstawiliśmy dwa warianty przebudowy tej drogi i zobowiązaliśmy się do pozyskania pod tą inwestycję gruntów - powiedział wójt Jakub Kochowicz. Zapowiedział, że droga powstanie do końca wakacji.

Prokuratorskie śledztwo

Osuchowie, z kuchennych okien, widzą przejazd, gdzie doszło do tragedii. Pan Filip chciałby się wyprowadzić. – Ale żona nie chce. Mówi, że nie zostawi tego domu. Tu były dzieci i ona chce tu mieszkać. Uszanuję jej decyzję. Dam radę – mówi.

Rodzice Zosi i Mateusza wciąż czekają na wynik postępowania prokuratury, które może zakończyć się umorzeniem lub skierowaniem aktu oskarżenia do sądu.

W oddzielnym postępowaniu prokuratura bada odpowiedzialność za wypadek ze strony PKP PLK. W tej sprawie do tej pory nikt nie usłyszał zarzutów.

Cały materiał "Uwaga TVN" można obejrzeć tutaj.

Autor: lukl, pk/tr / Źródło: Uwaga TVN

Czytaj także: