Siedem lat trwały poszukiwania mężczyzny, który wyszedł z domu i zniknął bez śladu. Przełom nastąpił kilka dni temu, gdy na policję zgłosił się Sebastian P. i wskazał miejsce ukrycia zwłok. Materiał programu "Uwaga" TVN.
Najpierw zgodził się, by w zamian za opiekę, w jego domu zamieszkała kobieta z mężem i trojgiem dzieci. Pół roku później zaginął bez śladu. Zniknęły też jego dokumenty. Policja, wpisując pana Andrzeja na listę zaginionych, nie miała nawet jego aktualnego zdjęcia. Po siedmiu latach na jaw wyszły makabryczne okoliczności.
Twierdzili, że wyjechał
Kobieta, która mieszkała w domu pana Andrzeja, na co dzień zajmowała się domem i dziećmi, a jej mąż pracował najpierw w kopalni w Czechach, potem dorywczo na budowach w Austrii. Rodzina nie miała problemów finansowych, uchodziła za spokojną. Jednak to nie oni powiadomili policję o zaginięciu. Zrobił to dopiero pracownik MOPS-u, który próbował skontaktować się z panem Andrzejem, bo jego instytucja od kilku lat wypłacała mu zasiłek. Urzędnik, mimo kilku wizyt, nie zastał mężczyzny w domu.
- W październiku osoba, która współmieszkała, zatelefonowała do punktu i stwierdzono, że zawiązał znajomość z panią Basią, bez adresu i bez nazwiska, że z tą kobietą gdzieś zamieszkuje na Mazurach i nie życzy sobie, żeby pomoc społeczna ingerowała i próbowała cokolwiek mu dawać, chcieć coś od niego. Taka była informacja od współlokatorki - mówi Jerzy Kajzerek z MOPS w Rybniku.
Tymczasem już po zaginięciu mężczyzny rodzina cały czas remontowała dom. Twierdziła, że inwestuje, ponieważ właściciel zapisał im połowę nieruchomości w testamencie.
Wyrzuty sumienia
I chociaż policja podejrzewała, że z zaginięciem pana Andrzeja może mieć coś wspólnego jego lokator, mąż pani Iwony, Sebastian P, to wciąż brakowało na to jakichkolwiek dowodów. Funkcjonariusze wielokrotnie byli na posesji, rozmawiali z sąsiadami, przeszukali dom, piwnicę i znajdujące się na podwórku pomieszczenie gospodarcze. Bezskutecznie.
W końcu po siedmiu latach funkcjonariusze namówili Sebastiana P. na badanie wariografem. Sebastian P. na komendzie pojawił się jednak nie w umówionym dniu, ale kilka dni wcześniej. To zaowocowało wszczęciem postępowania o zabójstwo. - Przyznał, że dręczyło go poczucie winy - mówi Rafał Łazarczyk z Prokuratury Rejonowej w Rybniku.
Jak się okazało, zwłoki pana Andrzeja spoczywają w wykopanym w ogrodzie dole, przysypane ziemią i gruzem, a następnie zalane betonem, na którym postawiono kojec dla psa.
"On wie, że ja się boję trupów"
Na rozmowę telefoniczną z nami zgodziła się żona aresztowanego. Pani Iwona utrzymuje, że mąż latami ukrywał przed nią prawdę. O zabójstwie powiedział jej tuż przed zgłoszeniem się na policję. Między mężczyznami miało dojść do sprzeczki, która dla pana Andrzeja zakończyła się tragicznie.
- Powiedział, że złapał Andrzeja i tak długo bił, że nie żyje. Tak mi powiedział - relacjonuje pani Iwona. - Jak odchodził, to mi powiedział: "Niunia, bardzo cię kocham, przepraszam i nigdy się już nie zobaczymy" - wspomina.
Pani Iwona twierdzi, że przez siedem lat od zaginięcia właściciela domu niczego złego nie podejrzewała. Była pewna, że pan Andrzej wyjechał, dlatego nie zgłosiła jego zaginięcia.
- On mi to wcześniej mówił, widziałam raz nawet, jak samochód podjechał i on wsiadał do samochodu. Tak sobie to skojarzyłam. Wcześniej też przychodziła do niego taka pani Basia - opowiada pani Iwona. Zapewnia, że gdyby wiedziała o zabójstwie, to na pewno nie mieszkałaby w domu, przed którym schowane zostały zwłoki. - On wie, że ja się boję trupów - mówi pani Iwona.
Mimo że Sebastian P. przyznał się do zabicia pana Andrzeja i podał motyw, prokuratura nie ujawnia szczegółów. Pani Iwona z dziećmi wyprowadziła się z domu.
Autor: mw/sk / Źródło: Uwaga TVN
Źródło zdjęcia głównego: Uwaga TVN