Na granicy polsko-białoruskiej w okolicy Usnarza Górnego na Podlasiu od kilkunastu dni koczuje grupa migrantów, którzy chcą uzyskać ochronę międzynarodową. Piotr Bystrianin z Fundacji Ocalenie przekazał, że tłumaczce udało się nawiązać kontakt z migrantami. Stan zdrowia czworga z nich się pogorszył.
Migranci koczujący po białoruskiej stronie w okolicach Usnarza Górnego nie chcą wracać na Białoruś. Według informacji Straży Granicznej grupa liczy obecnie 24 osoby. Piotr Bystrianin z Fundacji Ocalenie powiedział we wtorek przed południem w rozmowie z TVN24, że dziś "nastąpiła pewna zmiana". Tłumaczce udało się nawiązać kontakt z migrantami. Jednak przyznał, że wciąż jest on bardzo utrudniony. - Musi krzyczeć przez megafon, oni krzyczą na bardzo dużą odległość. Teraz pojawiły się dwie ciężarówki wojskowe, więc są zastawieni, trudno ich dojrzeć - zwrócił uwagę. Dodał jednak, że "kontakt można uznać za nawiązany".
- Dowiedzieliśmy się, że te cztery osoby, które się wczoraj źle czuły, dziś czują się jeszcze gorzej. Brakuje im wody i jedzenia - powiedział Bystrianin.
- Mówią, że wcześniej, kiedy nie mieli wody i jedzenia, to jedli liście i pili brudną wodę z sadzawki. To też może pogorszyć ich stan. Dziś jest zimno, pewnie będzie jeszcze zimniej, to na pewno nie wpływa na nich dobrze - powiedział przedstawiciel fundacji.
Fundacja: odsyłano nas do rzeczniczki Straży Granicznej
Bystrianin mówił także, że fundacja chce zapewnić migrantom przede wszystkim pomoc ze strony wolontariuszy.
- Wczoraj policja i Straż Graniczna odmówiły wezwania karetki, odmówiły podjęcia jakichkolwiek działań dotyczących pomocy medycznej, tylko odsyłano nas do rzeczniczki Straży Granicznej. To jest niezrozumiałe, bo to nie ona powinna być tu osobą decyzyjną, tylko funkcjonariusze na miejscu. Podjęliśmy kroki formalne - mówił rozmówca TVN24.
Źródło: TVN24