Tragedia w domu pomocy społecznej w Nowej Wsi koło Wronek. Upośledzona dziewczyna umierała przez trzy miesiące po połknięciu gumowej rękawiczki zostawionej nieopatrznie przez personel. Rodzice dziewczyny dowiedzieli się o tym dopiero w chwili śmierci córki - z dokumentacji medycznej. Wszystko dlatego, że dyrektorka placówki o zdarzeniu nie zawiadomiła policji, a rodziców okłamywała.
Z opinii biegłego powołanego przez prokuraturę jednoznacznie wynika, że młoda kobieta żyłaby gdyby nie to, że udławiła się rękawiczką medyczną. Doprowadziło to do niedotlenienia i nieodwracalnych zmian w mózgu.
Nie ma winnego śmierci, choć zdaniem rodziców w domu pomocy społecznej ktoś musiał dopuścić się zaniedbania.
Brak dowodów
Lateksowa rękawiczka nie miała prawa znaleźć się w przełyku głęboko upośledzonej, młodej kobiety. Jednak prokuraturze nie udało się ustalić winnego. - Nie było żadnych dowodów wskazujących na to, kto pozostawił rękawiczkę, gdzie i w jaki sposób trafiła ona do pokrzywdzonej - tłumaczy Jarosław Żak z Prokuratury Rejonowej w Szamotułach.
Nie ma winnych, bo rękawiczki wyjętej z przełyku dziewczyny przez ratownika pogotowia nikt nie zabezpieczył. Nie można więc było zbadać, do kogo należała. Nikt też nie widział potrzeby zawiadomienia policji o całym zdarzeniu.
Zdaniem dyrektor domu pomocy społecznej personel niczego nie zaniedbał, a rękawiczki są dobrze zabezpieczone. Prokuraturę zawiadomili o całej sprawie rodzice dziewczyny, już po jej śmierci. Ich zdaniem personel domu pomocy społecznej próbował całą sprawę zatuszować.
Nie ma winnych
Całą prawdę matka Sandry odkryła dopiero kilka miesięcy po zdarzeniu, gdy odebrała ze szpitala dokumentację medyczną, w tym raporty ratowników pogotowia, którzy wyjęli z przełyku dziewczyny rękawiczkę.
Prokuratura umorzyła sprawę, nikt nie poniósł żadnej odpowiedzialności. O pomoc w wyjaśnieniu sprawy rodzice zamierzają zwrócić się do prokuratora generalnego i Rzecznika Praw Obywatelskich.
Autor: mn/tr/k / Źródło: TVN24, TTV
Źródło zdjęcia głównego: TVN24, TTV