- To było przede wszystkim takie święto establishmentu i wszyscy ci, którzy są trochę z boku, którzy się "nie załapali", którzy uważają, że im się więcej należy - oni patrzyli na to sceptycznie - mówił o obchodach rocznicy wyborów z 4 czerwca 1989 r. Ryszard Bugaj w trakcie debaty o 25 latach polskiej wolności emitowanej w "Faktach po Faktach". - Ani prezydent Polski, ani prezydent Warszawy nie mówili do Polaków. Mówili do nas, do garstki - dodał z kolei uczestnik okrągłego stołu, Andrzej Celiński. Uczestnicy przemian z początku lat 90. zastanawiali się również, co można zrobić, by osoby niezadowolone ze skutków transformacji zaczęły doceniać wagę wyborów 4 czerwca.
Były doradca prezydenta Lecha Kaczyńskiego dodał, że grupa osób, które nie utożsamiały się z państwowymi uroczystościami z okazji 25. rocznicy pierwszych, częściowo wolnych wyborów "mogła być spora".
Na Placu Zamkowym "Nie mówili do Polaków"
- U nas nie ma tradycji wspólnej radości. 14 lipca we Francji na święto Marianny Francuzi bawią się przy pomnikach poległych w I Wojnie Światowej - zauważył Andrzej Celiński. - Młodzi, starzy tańczą przy muzyce, piją wina, cieszą się. U nas nie ma właściwie żadnego takiego święta. U nas są święta martyrologiczne - dodał. - Gdyby się rzeka krwi przelała przez Polskę w osiemdziesiątym roku, osiemdziesiątym pierwszym, osiemdziesiątym dziewiątym, to może byśmy organizowali takie msze na grobach "prawdziwych bohaterów" - stwierdził uczestnik okrągłego stołu. - Ani prezydent Polski, ani prezydent Warszawy nie mówili do Polaków. Mówili do nas, do tej garstki - podkreślił Celiński.
Radość kontra ponuractwo
Władysław Frasyniuk mówił z kolei: - Osoby publiczne przy okazji takich świąt narodowych powinny podawać interpretację (wydarzeń - red.). Teraz problem polega na tym, że jeżeli w 25. rocznicę prezydent polskiego państwa, naszego państwa, mówi ponurym głosem: "przetrwaliśmy", to ja wolę wersję amerykańską: "zwyciężyliśmy". Szczerze powiedziawszy, jeśli nie zmienimy tego języka, to moim zdaniem będzie ponuractwo i pamięć o Powstaniu Warszawskim, a nie pamięć o wielkim powstaniu "Solidarności", która przyniosła wolność - stwierdził działacz "Solidarności".
I dodał: - Zanim zaczniemy się spierać, jak żeśmy skorzystali z tej wolności, to 4 czerwca wszyscy, biedni i bogaci, wykluczeni i nie wykluczeniu, mają powód do radości, bo 4 czerwca polskie społeczeństwo zrealizowało marzenie wielu, wielu pokoleń. Frasyniuk nawiązał też do wypowiedzi Celińskiego: - Jeśli będziemy mówili o historii Polski, jak mówi prezydent Stanów Zjednoczonych, to wtedy społeczeństwo każdego 4 czerwca wyjdzie i zacznie tańczyć, jak w Paryżu.
Potem Frasyniuk powtórzył, że każdego 31 sierpnia czy 4 czerwca polski prezydent powinien "narzucać pewną interpretację" - Co ja słyszę 31 sierpnia? Ja wtedy strajkowałem. To był wielki festiwal radości. Co puszczają media? "Janek Wiśniewski padł". No ku*** nie padł! To dlaczego to puszczają?! Dlaczego za każdym razem trzeba klęczeć i się modlić i mówić: krew przelaliśmy? - denerwował się były opozycjonista.
Wolność a bezpieczeństwo
- To, czego jesteśmy świadkami, to zderzenia dwóch wartości. Obie wartości są cenne. Pierwsza to wolność, o której przed chwilą mówił Władek Frasyniuk, a druga to bezpieczeństwo. W systemie komunistycznym: pewne takie, na minimalnym poziomie, bezpieczeństwo socjalne - mówił z kolei Janusz Onyszkiewicz, były minister obrony narodowej. - Bezpieczeństwa nie da się pogodzić z wolnością. Największy stopień bezpieczeństwa ma się, jak się jest w więzieniu, dlatego że tam się ma dach nad głową, trzy razy dziennie człowiek dostaje jedzenie, raz na tydzień dostaje możliwość wykąpania się pod prysznicem i jeżeli nie zadziera ze strażnikami, to w zasadzie wszystko jest fajnie. Ale nikt w tym więzieniu nie chce siedzieć, bo drugą niesłychanie ważną wartością jest wolność. I tego zderzenia właśnie w tej chwili doświadczamy. Pewna nostalgia za tym starym systemem, który w sposób niesłychanie siermiężny, ale jakoś tam bezpieczeństwo zapewniał - dodał Onyszkiewicz.
Nie zgodził się z nim Ryszard Bugaj. - Nie ma takiego ostrego przeciwstawienia wolność-bezpieczeństwo. My znamy parę krajów, którym się to udało połączyć całkiem nieźle. Ja bym powiedział, że całej Europie po wojnie udało się to całkiem dobrze zrobić - stwierdził Bugaj. - Jeżeli się spieramy o tę rocznicę, to spieramy się między innymi dlatego, że ludzie po tej rewolucji solidarnościowej oczekiwali czegoś innego. Oczekiwali, że będą mieli tego bezpieczeństwa trochę więcej - dodał. Bugaj zauważył także, że "nie należy zagalopowywać się" z tą "współczesną wolnością", bo choć możemy teraz chodzić na wybory, to z "z koszyka wyborczego" możemy wybrać to, co jest, a nie to, co chcemy.
Upadek autorytetów
Uczestnicy przemian z początku lat 90. zastanawiali się również, co można zrobić, by osoby niezadowolone ze skutków transformacji zaczęły doceniać wagę wyborów 4 czerwca.
Zdaniem Onyszkiewicza problem polega na tym, że w Polsce nie ma autorytetów, które wskazywałyby społeczeństwu co jest dobre, a co złe. - Myśmy dokonali całkowitej destrukcji właściwie wszystkich autorytetów w Polsce. Mówiąc "my" wcale nie chcę twierdzić, że odpowiedzialność rozkłada się po równo. Nie chcę w tej chwili tego rozdzielać - zauważył były minister obrony narodowej. - Czy problemem jest upadek autorytetów, czy problemem jest brak wizji? I tak, i nie - oponował Bugaj.
- Mi się wydaję, że w demokracji wizję wybiera się w ten sposób, że są różne elity polityczne, które przedstawiają swoje pomysły na kraj, a wybierają obywatele. Nasz problem polega na tym, że jak idą do wyborów, to patrzą do tego koszyka, patrzą na tę listę i zastanawiają się: czym oni się cholera różnią między sobą. Poza tym, że się żrą. Dlaczego tak jest? Dlatego, że taka jest scena polityczna. Nie dlatego, że Polacy są szczególnie inni. Nie z tych powodów, o których mówił Andrzej Celiński. Tylko z powodu tego, że wśród rzeczy, które nam się w tych 25 latach nie udało dobrze zrobić, to nie udało nam się zbudować racjonalnej sceny politycznej - stwierdził były doradca Lecha Kaczyńskiego.
Nieudana polityka
- Nie udała się ta polityka dlatego, że moim zdaniem, my chyba tu wszyscy, popełniliśmy jeden, zasadniczy błąd - stwierdził Frasyniuk odwołując się do Marii Skłodowskiej-Curie, która w swoich wspomnieniach napisała, że prawdziwe rewolucje nie dokonują się na ulicach i w fabrykach, tylko w szkołach i na uczelniach. - Ja tego nie wiedziałem, za późno to przeczytałem - dodał. Janusz Onyszkiewicz z kolei stwierdził, że polityka nam się udała "w tym sensie, że Polska jest jednak krajem sukcesu". - Nasza polityka się zdegenerowała i zamiast walki o idee mamy po prostu walki personalne. Tu jest ten taki podstawowy problem. U nas właściwie nie ma dyskusji politycznej, jest kłótnia. U nas nie ma takiej intencji, żeby zrozumieć stanowisko drugiej strony - dodał były minister obrony narodowej. Z tą tezą zgodzili się pozostali rozmówcy, którzy zwrócili uwagę, że za czasów "Solidarności" i później Unii Wolności politycy potrafili, mimo znaczących różnic, współpracować na rzecz zmian w Polsce.
Autor: dln//kdj / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24