Szpitalny Oddział Ratunkowy to dla lekarzy najtrudniejszy odcinek frontu. To tu dzień i noc trafiają pacjenci, często wymagający natychmiastowej pomocy. Jednak według szacunków 70 procent pacjentów pojawia się tam bez potrzeby. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Doktor Teresa Ożarek-Medyńska jest ordynatorem SOR-u w Szpitalu Solec w Warszawie. Na dyżurze jest od siódmej rano do późnej nocy. Tylko do południa zespół dr Ożarek-Medyńskiej musi się zająć 30 pacjentami. Część została przywieziona przez pogotowie. Większość zgłosiła się sama.
Awantury na oddziałach
- Chodzi o to, żeby mieć intuicję i dobrze wybrać tego pacjenta, który potrzebuje pomocy jako pierwszy. Żeby uspokoić tych pacjentów, którzy mogą poczekać - tłumaczył Ewa Więckowska, prezes zarządu Szpitala Solec w Warszawie.
- Zdarza się tak, że są pacjenci z jakimiś dolegliwościami bólowymi, którzy przychodzą i dowiadują się u nas o jakiejś przewlekłej chorobie - mówił z kolei Michał Ładny, lekarz rezydent.
Ortopedzi na Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych też są potrzebni właściwie cały czas. Zaopatrują złamania, urazy wielonarządowe i pacjentów z wypadków samochodowych. Wspierani przez chirurgów i internistów oceniają, kto musi zostać w szpitalu, a kto może wrócić do domu.
Tylko w trakcie wizyty reportera TVN24 o godzinie pierwszej w nocy do szpitala trafia pacjent po upadku z drabiny. Ma złamane udo i rękę. Chwilę później, zgłasza się mężczyzna z rozciętą dłonią i obfitym krwawieniem. To oni muszą być zaopatrzeni jako pierwsi, reszta musi poczekać: - Często pacjent ze sprawa mniej pilną awanturuje się, krzyczy, oczekuje pilnego zaopatrzenia, a czasami pacjenci z cięższymi urazami siedzą albo leżą cichutko - opowiadał Ładny.
"Turystyka szpitalna"
Nie wszyscy pacjenci, którzy trafiają na SOR powinni się tu znaleźć. Prawdziwą zmorą lekarzy jest "turystyka szpitalna", czyli ludzie, którzy jeżdżą po różnych oddziałach ratunkowych, zupełnie bez potrzeby. - I tak: pani, która nie chce do szpitala za Boga świętego, właśnie muszę przeforsować, żeby zgodziła się na pobyt w szpitalu. Pani, która okopała się na drugim łóżku, która powiedziała, że i tak stąd nie wyjdzie, oczywiście powinna pójść jak najszybciej do domu - opisuje codzienne przypadki dr Ożarek-Medyńska. Pacjenci czasem wiedzą, że w szpitalu od ręki i bezpłatnie będą mieli wykonane niezbędne badania i często tego nadużywają.
- Nic tak nie denerwuje jak robienie pacjentom badań na ich własne życzenie - dodaje ordynatorka oddziału ratunkowego.
To mogą zrobić w przychodniach.
Pacjenci przysyłani z POZ
Kolejny problem to pacjenci przysyłani niekiedy z przychodni rejonowych. Lekarze Podstawowej Opieki Zdrowotnej zamiast diagnozować pacjenta w przychodni, na co dostają pieniądze z NFZ, dosyć często wolą wysłać chorego na SOR. W czasie dyżuru, w którym wziął udział reporter TVN24, do placówki zgłasza się aż czterech chorych, przysłanych z tej samej przychodni, przez tego samego lekarza - bez jakiegokolwiek uzasadnienia. - To właśnie my, w Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych, musimy zrobić podstawową diagnostykę. Natomiast lekarze, którzy dostają na to pieniądze i powinni mieć czas, tego nie robią. Najlepiej jest napisać skierowanie do szpitala. Bzdurne - oceniła dr Ożarek-Medyńska. W ten sposób czasami to na lekarzy SOR spada cała odpowiedzialność za zdrowie pacjentów. Zarówno za postawienie diagnozy, jak i za uratowanie życia w nagłych przypadkach. Szacuje się, że nawet 70 procent pacjentów trafia na SOR-y tu bez potrzeby. A młodych lekarzy, chętnych do tak trudnej pracy, jest coraz mniej.
Autor: tmw/adso / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24