Tu od lat PO i PiS "dzielą się" władzą. Stolica lubelszczyzny, bastionu Prawa i Sprawiedliwości, dysponuje większością w radzie miasta i w sejmiku wojewódzkim, ale od ośmiu lat na fotelu prezydenta miasta zasiada człowiek Platformy Obywatelskij. Nie inaczej może być i tym razem. Faworytem wyścigu - według sondaży - jest urzędujący prezydent Krzysztof Żuk (PO). A kampania na finiszu - billboardy z uśmiechniętymi dziećmi kontra przywołujące wspomnienia z Polski Ludowej plakaty ze złotym zbożem.
Według statystyk mieszkańcy województwa w wyborach chętniej oddają swoje głosy na działaczy prawicowych ugrupowań. To tu PiS - w odróżnieniu na przykład od Warszawy - wygrywało w ostatnich wyborach z Platformą Obywatelską. W głosowaniu do europarlamentu otrzymali 41,84 proc. głosów, a PO - 13,89.
Większość mieszkańców regionu ma określone poglądy i preferencje wyborcze. Jego stolica jednak - nie do końca. W samym Lublinie od ośmiu lat trwa jasny podział władzy - PiS ma sejmik i radę, Platforma - własnego prezydenta.
Żuk powtórzy kadencję?
W mieście od 2006 roku to przedstawiciel PO zasiada w fotelu włodarza miasta. Najpierw mieszkańcy zagłosowali na Adama Wasilewskiego, którego w 2010 roku zastąpił Krzysztof Żuk.
Dziś "Gazeta Wyborcza" opublikowała sondaż, z którego wynika, że Żuk może być spokojny o stanowisko. "Dostał" aż 67 proc. głosów.
Żuk był najbardziej wyrazistym i najaktywniejszym w kampanii kandydatem. Na często organizowanych konferencjach prasowych przedstawiał kolejne części swego programu. Poparcia udzieliło mu PSL, a także kandydat ugrupowania Wspólny Lublin Piotr Kowalczyk, który zrezygnował ze startu w wyborach na prezydenta. Zadeklarował też budowę nowego żłobka i domu pomocy społecznej oraz zwiększenie miejsc dziennego pobytu dla seniorów i wprowadzenie miejskiej karty seniora. Żuk obiecał także, że w następnej kadencji ok. 150 mln zł, czyli trzy razy więcej niż w mijającej kadencji, przeznaczone będzie na inwestycje w dzielnicach. Podwojona ma też być kwota budżetu obywatelskiego, który wynosił 10 mln zł.
Żuk liczy na podobny wynik do tego, który opublikowała na swoich łamach w sondaży "Gazeta Wyborcza". W przedwyborczych wywiadach nieskromnie zapowiada, że liczy na wygraną już w pierwszej turze głosowania. Żuk z zawodu jest ekonomistą, od lat działa jako samorządowiec. Zanim został wybrany na prezydenta Lublina pełnił w tym samym urzędzie funkcję zastępcy i przewodniczył radzie miejskiej w Świdniku. Przez dwa lata był podsekretarzem stanu w Ministerstwie Skarbu Państwa.
W pewności siebie dorównuje mu jednak Grzegorz Muszyński, kandydat na prezydenta Lublina Prawa i Sprawiedliwości.
To najgroźniejszy rywal Żuka, akcentował w kampanii problem spadku liczby mieszkańców Lublina. Przypominał, że w ciągu ostatnich ośmiu lat z miasta wyjechało ponad 10 tys. osób. Podkreślał, że najważniejsze dla niego będą „inwestycje w człowieka” - takie, które spowodują przyrost miejsc pracy, a ich utrzymanie nie będzie obciążeniem dla miejskiego budżetu. Zapowiedział zakładanie inkubatorów przedsiębiorczości i wspieranie start-upów.
Chce wybudować Muzeum Chwały Rzeczypospolitej, które nawiązywałoby do okresu Rzeczypospolitej Obojga Narodów i Unii Lubelskiej podpisanej w 1569 r. w Lublinie. Jego zdaniem przyczyniłoby się ono do zwiększenia ruchu turystycznego w mieście.
Kłótnia głównych kandydatów
Ostrą polemikę tych kandydatów wzbudziła sprawa planów wynajęcia przez miasto powierzchni biurowej w nieistniejącym jeszcze biurowcu, który ma wybudować prywatny deweloper na działce kupionej od miasta. Muszyński zarzucił Żukowi, że to marnotrawstwo. Wyliczył, że w ciągu 10 lat najmu miasto zapłaci deweloperowi 123 mln zł, podczas gdy koszt budowy biurowca dla miasta wyniósłby "nie więcej niż 100 mln zł". Żuk odpierał, że jest to partnerstwo publiczno-prywatne, a umowa z deweloperem przewiduje, że miasto może wykupić wynajmowaną powierzchnię już po dwóch latach. Tłumaczył, że budowa biurowca przez miasto musiałaby być finansowana z kredytów, a jej realizacja spowodowałaby, że zabrakłoby pieniędzy na inwestycje w dzielnicach – budowę dróg, żłobka, przedszkola.
Formalnie Muszyński nie należy do żadnej partii, PiS tylko sygnuje go swoim logo. Muszyński jest menadżerem, prezesował spółce, która zbudowała lubelskie lotnisko.
- Liczę na co najmniej 40 proc. w pierwszej turze - powiedział w rozmowie z "Kurierem Lubelskim" Muszyński. Sondaż "Gazety Wyborczej" daje mu jednak nieco mniej głosów. Co prawda, jeśli wyniki sondażu się powtórzą w wyborach, Grzegorz Muszyński zajmie drugie miejsce, ale zakończy wybory z zaledwie 13-procentowym wynikiem.
Czterech innych kandydatów
Poza Żukiem i Muszyńskim o fotel prezydenta walczyć będzie jeszcze trzech innych kandydatów - Dorota Polz-Gruszka (Lubelska Lewica Razem), Marian Kowalski (Ruch Narodowy), Antoni Chrzonstowski (Kongres Nowej Prawicy). Wszyscy jednak mają w sondażach poparcie, które nie przekracza 3,5 proc.
Oryginalny pomysł, który nie doczekał się poważnego potraktowania w kampanii, forsował ostatni z nich. Zdaniem Chrzonostowskiego największym problemem Lublina jest zadłużenie, spowodowanie prowadzonymi inwestycjami, które może zagrozić dalszemu rozwojowi miasta. Sposobem na obniżenie długu bez konieczności rezygnacji z inwestowania byłoby powołanie banku komunalnego, działającego na zasadzie non-profit, a także wprowadzenie lokalnego pieniądza - przekonywał.
Kandydatka komitetu Lubelska Lewica Razem Dorota Polz-Gruszka zapowiadała finansowanie z miejskiego budżetu metody zapłodnienia in vitro dla par, dla których zabraknie pieniędzy z programu ministerialnego. Chce wspierać finansowo rodziców, którzy mają dzieci w prywatnych żłobkach, ponieważ brakuje miejsc w publicznych. Polz-Gruszka opowiadała się za likwidacją straży miejskiej. Chce też zakazu łączenia funkcji radnego z pracą w spółkach miejskich, bo to prowadzi do sytuacji, że radni samych siebie mogą kontrolować.
Kandydat Ruchu Narodowego Marian Kowalski deklarował wspieranie drobnych przedsiębiorców i kupców, rozwijanie miejskich targowisk i handlu ulicznego. Jako jedno z pierwszych swoich działań zapowiedział wysłanie miejskich urzędników do osób prowadzących sklepiki w galeriach handlowych, aby zaoferowali im dogodne warunki powrotu do centrum miasta, gdzie się wolne lokale.
W sejmiku dokładnie odwrotnie
Odwrotnie mają się słupki sondażowe, kiedy weźmie się pod uwagę nie kandydatów na prezydentów, a na radnych. Mieszkańcy Lublina, od ośmiu lat oddający fotel prezydenta Platformie, do sejmiku wybierają chętniej kandydatów Prawa i Sprawiedliwości. PiS tak w 2006 jak i w 2010 roku zwyciężył i wprowadził najwięcej radnych i do władz województwa, ale też do rady miasta.
Ale Platforma Obywatelska deptała za każdym razem po piętach kandydatom PiS. Radni PO przegrywali z Prawem i Sprawiedliwością nawet zaledwie ułamkami procenta. Dodatkowe głosy miało Platformie przynosić poparcie znanych twarzy - Joanna Mucha pojawiła się więc cztery lata temu na billboardach z Piotrem Franaszkiem. On jako lubelski James Bond, ona - jako filmowa Camille. Razem przeprowadzali "operację 004", walcząc - jak się okazało bezskutecznie - o zwycięstwo w wyborach do sejmiku.
Tym razem zamiast na film akcji, Platforma Obywatelska postanowiła postawić na uśmiechnięte dzieci.
Na plakatach z radosną sesją zdjęciową przedszkolaków mieszkańcy mogli wyczytać "wsparliśmy 1524 obiekty z zakresu sportu i kultury", "702 przedszkola wsparliśmy środkami unijnymi", czy "zbudowaliśmy 149 orlików". Całość billboardów sygnuje logo lubelskiej Platformy.
Co na to PiS? Wygląda, jakby przedstawiciele partii byli przygotowani na powtórkę z ostatnich wyborów.
Marek Wojciechowski, główny kandydat komitetu do sejmiku, przedstawił na swojej stronie dużo skromniejszą kampanię. Jak informuje plakat, mocno przywodzący na myśl propagandowe rysunki rodem z PRL, "polska wieś głosuje na Prawo i Sprawiedliwość".
PiS wygra z PO?
Sondaże pokazują, że lubelscy działacze PiS mogą spać spokojnie. Jak wyliczyło Homo Homini w badaniu dla "Kuriera Lubelskiego" PiS ma zakończyć samorządowe wybory w Lublinie z wynikiem 39,1 proc. Mieszkańcy na Platformę mają z kolei oddać 30,5 proc. głosów. Trzeci wynik ma należeń do Wspólnego Lublina (9,4 proc), czwarty do Lubelskiej Lewicy Razem (5,7).
Co to oznacza? Jeśli wyniki sondażu się potwierdzą, okazałoby się że żadna z partii nie będzie mogła samodzielnie rządzić w radzie miasta, potrzebne będą więc koalicje. PiS otrzymałby bowiem po przeliczeniu 15 mandatów, Platforma 11, a pozostałe ugrupowania - po 2 miejsca.
Ale mimo, że walka o pierwsze miejsce w wyborach to w zasadzie pojedynek pomiędzy dwoma największymi ugrupowaniami, pozostałe cztery komitety - Lubelska Lewica Razem (SLD i Twój Ruch), Wspólny Lublin, Ruch Narodowy i Kongres Nowej Prawicy - nie odpuszczają.
W internecie, na słupach, billboardach pojawia się więc coraz więcej wyborczych haseł poszczególnych partii. Kandydaci liczący na głosy posiłkują się znanymi twarzami i abstrakcyjnymi stwierdzeniami - jak Wspólny Lublin, którego reklamuje "grą na pile" Adam Piekutowski, były bramkarz reprezentacji Polski. Zaskakującymi deklaracjami - jak PSL, które zapewnia że politykę będzie robić "bez polityki" i takie samo hasło umieszcza na własnych billboardach. Czy zachęcają do głosowania rozrywkową muzyką, do złudzenia przypominającą utwór Dżemu, z którego dowiadujemy się kandydat Lewicy jest "twardy jak orzech i ciepły jak piec".
Czy Lublin tym razem odda władzę jednej partii, czy zgodnie z ostatnią, ośmioletnią tradycją, podzieli ją po równo między Prawo i Sprawiedliwość i Platformę Obywatelską? Okaże się 16 listopada, kiedy w Polsce przeprowadzone zostaną kolejne wybory samorządowe.
Autor: bieru / Źródło: tvn24.pl/PAP
Źródło zdjęcia głównego: PO / PiS