Bronisław Wildstein, Lesław Maleszka, Stanisław Pyjas - splecione życiorysy tych postaci jak w soczewce odbijają dramatyczne losy naszego kraju. TVN pokaże wieczorem dokument "Trzech kumpli" - wstrząsający film o śmierci Stanisława Pyjasa i życiu z piętnem zdrajcy.
Dokument Ewy Stankiewicz i Anny Ferens to opowieść o bezdusznym, komunistycznym systemie. Tyle, że ta bezimienna machina przybiera w filmie twarze konkretnych osób.
Bronisław Wildstein, Lesław Maleszka, Stanisław Pyjas zaprzyjaźnili się w latach 70. Młodzi, inteligentni, indywidualiści, o silnej osobowości. Razem studiowali, razem waletowali w akademikach, razem się bawili, razem działali w opozycji. Ale ich losy potoczyły się zupełnie inaczej. Jeden z nich został zamordowany, drugi okazał się zdrajcą, a trzeci walczy o prawdę.
Śmierć Pyjasa
Stanisława Pyjasa znaleziono 7 maja 1977 roku przy ul. Szewskiej w centrum Krakowa. Z początku sprawą jego śmierci zajęła się krakowska sekcja zabójstw Milicji Obywatelskiej. Potem jednak przejęła ją Służba Bezpieczeństwa, a prokuratura przedstawiła własną wersję śmierci: pijany student spadł ze schodów, solidnie się potłukł i zmarł przez uduszenie własną krwią.
Medyczną ekspertyzę o przyczynach zgonu Pyjasa napisał dla SB Zdzisław Marek. Dotarły do niego autorki filmu "Trzech kumpli". - Czy pana ekspertyza posłużyła do tego, żeby umorzyć śledztwo ws. Pyjasa, żeby udowodnić, że on po prostu spadł ze schodów? - pytały. - Pani ma głęboko pokręconą głowę. Jest prawda, sama prawda, i gówno prawda. To, co pani mówi, to jest właśnie gówno prawda - denerwuje się Marek.
Śledztwo w następnych trzech dekadach było wznawiane kilkakrotnie. Prowadzący tę sprawę przez szereg lat prokurator Krzysztof Urbaniak uważa, że "funkcjonariusze SB co najmniej inspirowali zabójstwo Pyjasa i, że był to mord polityczny". Przed dwoma miesiącami Urbaniak zapowiedział wznowienie śledztwa przez Instytut Pamięci Narodowej.
Zdradzona przyjaźń
Początek filmu to opowieść przyjaźni trójki studentów. Szybko okazuje się jednak, że jeden z nich zdradził. Ewa Stankiewicz i Anna Ferens krok po kroku rekonstruują, w jakich okolicznościach Lesław Maleszka nawiązał współpracę z SB. Konfrontują jego wypowiedzi z ocenami prowadzących go esbeków oraz komentarzami dawnych opozycjonistów, w tym Bronisława Wildsteina. Ten ostatni o agenturalnej przeszłości kolegi dowiedział się siedem lat temu.
Latem 2001 roku "Tygodnik Powszechny" wydrukował obszerne fragmenty pracy magisterskiej pewnego esbeka. Dotyczyła ona agenturalnego rozpracowania Studenckiego Komitetu Solidarności, czyli organizacji, w której Wildstein i Maleszka aktywnie działali. Okazało się, że najcenniejsze informacje przekazywał SB jeden ze studentów - agent o pseudonimie "Ketman". Byli opozycjoniści nie mieli wątpliwości: rozpracowywał ich Maleszka.
Wildstein wspomina rozmowę z dawnym kumplem. - Zadzwoniłem do niego i powiedziałem mu: "Wiem, kim jest Ketman. Czy chcesz o tym porozmawiać?". A on lekkim głosem - ot tak - odpowiedział: Tak, to wpadnę do ciebie.
Ostatecznie spotkali się w knajpie na pl. na Rozdrożu. Maleszka miał wtedy powiedzieć, że swoją współpracę z SB zerwał w 1980 roku. Ale szybko okazało się, że donosił aż do upadku komunizmu. Przyjaciele proponowali mu, by publicznie wyznał swoje grzechy. Nie zrobił tego.
Zniewolony umysł Maleszki
Do 2001 roku Lesław Maleszka miał nieskazitelną etykietkę opozycyjnego działacza i był jednym z głównych publicystów "Gazety Wyborczej". W swoich artykułach ostro atakował ideę lustracji. Wildstein i inni uznali, że prawda o jego przeszłości musi ujrzeć światło dzienne. Napisali list otwarty, który rozesłali do redakcji gazet. "Wyborcza" odmówiła jego publikacji. 6 listopada 2001 roku list ukazał się na łamach "Rzeczpospolitej", wywołując burzę. 13 listopada w "Gazecie Wyborczej" tekstem "Byłem Ketmanem" Maleszka wyznał, że był tajnym współpracownikiem bezpieki.
Ten tekst powinienem był napisać najpóźniej w roku 1990. Piszę go dziś, w 25 lat po podjęciu decyzji, która wyrządziła ogromną krzywdę wielu moim przyjaciołom i w jakiejś mierze zrujnowała również moje życie. Nazywam się Lesław Maleszka. To ja byłem "Ketmanem", tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Fragment tekstu "Byłem Ketmanem"
- Kazali mi wybrać sobie pseudonim. Przypomniał mi się Ketman ze "Zniewolonego umysłu" Czesława Miłosza. Człowiek dwóch religii, który ukrywa swe prawdziwe poglądy, udając osobę lojalną wobec opresywnej władzy. Wydawało mi się, że taka gra będzie możliwa. Wtedy nie przyszło mi do głowy, że Ketman musi się pogrążyć w wewnętrznym kłamstwie, które w końcu przenika całą jego istotę. Że jest to droga w ślepy zaułek - tłumaczył Maleszka.
Esbecy wspominają, że był bardzo dobrym i zaangażowanym agentem. - W sensie jakościowym starczał nam za kilku innych źródeł informacji - opowiada Józef Bober, były funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa. A Marek Szmigielski - oficer prowadzący Maleszki - nie ukrywa, że był on jego najlepszym agentem: - Miał świetny zmysł obserwacji, umiał przelewać myśli na papier, był znakomitym psychologiem - przekonuje.
Wpływał na linię "Wyborczej"?
Po ujawnieniu agenturalnej przeszłości Maleszki, szefostwo "Wyborczej" nie zerwało z nim współpracy. Odsunęło go jedynie od pisania tekstów. Redaktor naczelny "Gazety" Adam Michnik zapewniał: - Maleszka zajmuje się tylko i wyłącznie aspektami technicznymi - poprawia cudze artykuły.
W dokumencie TVN jest jednak scena, z której jasno wynika, że Maleszka miał rzeczywisty, merytoryczny wpływ na linię "Wyborczej".
"Gazeta" na dobre rozstała się z Maleszką zaledwie dwa dni temu. Na internetowej stronie dziennika pojawiła się informacja, że dziennikarz sam złożył wymówienie i zostało ono przyjęte. Szefostwo "Wyborczej" przyznaje, że widziało dokument TVN przed rozstaniem ze swoim redaktorem. (CZYTAJ WIĘCEJ)
Lesław Maleszka zrezygnował 20 czerwca br. z pracy w "Gazecie Wyborczej". Kierownictwo redakcji przyjęło jego wniosek o zwolnienie. W listopadzie 2001 r. - gdy została ujawniona szokująca przeszłość Maleszki jako agenta SB, do czego się przyznał - zdecydowaliśmy, że nie może już publikować na naszych łamach. Zgodziliśmy się natomiast, by mógł on wykonywać niektóre prace redakcyjne dla "Gazety" w ograniczonym zakresie i poza siedzibą redakcji. Decyzja ta była wtedy trudna do przyjęcia dla naszego zespołu, podjęliśmy ją wyłącznie ze względów humanitarnych i socjalnych. Z chwilą, gdy Lesław Maleszka postanowił wystąpić o rozwiązanie stosunku pracy, zaakceptowaliśmy to. Oświadczenie "Gazety Wyborczej"
Źródło: TVN24, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn