- Zaczęły dochodzić do nas bardzo niepokojące dźwięki. Trzaski, huki, one były od siebie odseparowane. Później te trzaski, huki, dudnięcia zaczęły nakładać się jeden na drugi. W pewnym momencie doszedł dźwięk niszczonej konstrukcji i detonacja - wspominał w "Jeden na jeden" moment lądowania prezydenckiego tupolewa na lotnisku Siewiernyj por. Artur Wosztyl, pilot Jaka-40, który lądował bezpośrednio przed Tu-154M. Dodał jednak, że nie jest w stanie jednoznacznie odpowiedzieć, czy w Smoleńsku doszło do zamachu. - Nie mam wiedzy, która by potwierdzała tę teorię – powiedział pilot Jaka-40.
Jak-40 lądował na lotnisku w Smoleńsku na godzinę i 26 minut przed Tu-154M 10 kwietnia 2010 roku.
Wosztyl powiedział, że cała załoga Jaka wysiadła z samolotu, żeby obserwować lądowanie prezydenckiego tupolewa. Pilot słyszał jednostajną pracę silników maszyny zbliżającej się do lotniska. Hałas narastał, następnie silnik maszyny zwiększył obroty, co Wosztyl tłumaczył sobie wtedy próbą odejścia na drugi krąg. Potem jednak zaczęły się niepokojące dźwięki, które pilot określa "trzaskami, dudnięciami".
- Zaczęły dochodzić do nas bardzo niepokojące dźwięki. Trzaski, huki, one były od siebie odseparowane. Później te trzaski, huki, dudnięcia zaczęły nakładać się jeden na drugi. W pewnym momencie doszedł dźwięk niszczonej konstrukcji i detonacja - wspominał.
Mimo że załoga Jaka-40 czekała na lotnisku w odległości ok. 500-700 metrów od pierwszych szczątków samolotu, to Wosztyl pamięta falę uderzeniową. - Można to określić jako podmuch powietrza, natomiast to jest także dźwięk o bardzo wysokim natężeniu, który przechodzi obok nas aż się go czuje, czuje się takie wibracje - wyjaśnił.
I dodał: - Ciężko mi określić, co to za dźwięki. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie słyszałem i mam nadzieję, że nigdy później tego nie usłyszę. Natomiast jak później próbowałem rozłożyć to na czynniki przez wiele miesięcy po katastrofie, oglądając różne programy, to te dźwięki były podobne do dźwięków, kiedy są robione próby wytrzymałościowe metali, rozciąganie metali do momentu całkowitej destrukcji próbki, kiedy słychać taki charakterystyczny trzask - wyjaśnił.
Zniżanie
Por. Wosztyl wspominał, że jeszcze przed katastrofą rozmawiał z podpułkownikiem Robertem Grzywną (drugi pilot Tu-154M). - Informowałem ich o warunkach meteorologicznych, które były wyjątkowo niekorzystne - wyjaśnił.
Jak wynika ze stenogramów, por. Wosztyl użył słów: "nam się udało". Tłumaczył, że w Smoleńsku lądował w momencie, kiedy warunki dramatycznie się pogarszały. - W ciągu kilku minut widzialność z 4 tys. metrów spadła do 1500 metrów, co było minimalnymi warunkami do podejścia nieprecyzyjnego - powiedział.
Por. Wosztyl dodał, że po jego lądowaniu, dwukrotnie próbował usiąść rosyjski Ił-76. Samolot nie wylądował, odleciał na lotnisko zapasowe. - Rozmawiając z załogą tupolewa ponad godzinę później i patrząc przez pryzmat tego, co się działo na lotnisku, użyłem takiego sformułowania, że nam w ostatniej chwili się udało, bo tylko my wylądowaliśmy.
50 metrów
Wosztyl twierdzi, że słyszał komendę wieży w Smoleńsku, żeby prezydencki tupolew zniżył się do "wysokości decyzji" 50 metrów, a nie na 100 metrów, czyli wysokości, jaka jest dozwolona na lotnisku Siewiernyj. Taką wersję przedstawił także w prokuraturze. Jego słowa potwierdzają zeznania technika pokładowego Jaka-40 chor. Remigiusza Musia. Według niego również załoga Jaka, a potem rosyjskiego Iła-76 dostała zgodę na zejście do 50 m. W październiku Muś został znaleziony martwy w piwnicy swojego bloku.
W "Jeden na jeden" por. Wosztyl powiedział, że komenda padła, kiedy samolot zbliżał się do lotniska. - Było tak, że kontroler pytał o lotniska zapasowe, o pozostałość paliwa i m.in. użył takiej sugestii, że jeżeli nie zobaczą lotniska z 50 metrów, to mają być gotowi do odejścia na lotnisko zapasowe - powiedział pilot. - Wielokrotnie zarzucano mi pomylenie 50 metrów ze 100 metrami, aczkolwiek z tego co pamiętam, informacja o 100 metrach padła dopiero, kiedy samolot znajdował się na prostej do lądowania.
Powiedział, że nie wycofuje się ze swoich słów i sugestia kontrolerów nie znalazła się w stenogramach z niewiadomego dla niego powodu.
Dodał, że nie jest w stanie jednoznacznie odpowiedzieć, czy w Smoleńsku doszło do zamachu. - Nie mam wiedzy, która by potwierdzała tę teorię – powiedział pilot Jaka-40.
Doniesienie do prokuratury
"Wyjątkowo zastanawiające" jest także dla niego to, że do dziś nie ma analizy fonoskopijnej z Jaka-40. Wyjaśnił, że jest tam wyraźnie nagrane, że załoga prosiła o zgodę na lądowanie i ją otrzymała, są podane warunki meteorologiczne panujące na lotnisku i informacje o tym, jak one się pogarszały. - Jest podana ostatnia informacja odnośnie warunków meteorologicznych, kiedy kontroler podał, i tutaj cytuję: widzialność 1500 (metrów-red.), mgła - wyjaśnił.
Generał Lech Majewski, ówczesny dowódca Sił Powietrznych, złożył na por. Wosztyla doniesienie do prokuratury, zarzucając, że ten lądował poniżej warunków bezpieczeństwa.
Por. Wosztyl uściślił, że postępowanie toczy się w sprawie, nie postawiono nikomu żadnych zarzutów. - Od lutego 2011 roku nie miałem żadnego spotkania w prokuraturze w tej sprawie. Nie byłem przesłuchiwany ani w charakterze świadka, ani oskarżonego - dodał.
Komisja: Wosztyl złamał prawo
Na polecenie Inspektoratu Bezpieczeństwa Lotów przyszła informacja do Dowództwa Sił Powietrznych o powołanie wewnętrznej komisji ws. lądowania Jaka-40. Orzekła, że pilot złamał prawo, lądując poniżej warunków uznawanych za bezpieczne. Por. Wosztyl mówił w "Jeden na jeden" o kulisach dochodzenia do tej decyzji.
Jak stwierdził Wosztyl, komisja kierowana przez płk Jarmułę orzekła, że nie doszło do złamania prawa. - W lipcu rozmawiałem z płk. Jarmułą. Twierdził, że orzeczenie jest gotowe, nie dopatrzyli się złamania jakichkolwiek zasad wykonywania lotów przez załogę. Jednocześnie stwierdził, że gen. Majewski nie ma czasu, żeby się z nim spotkać i podpisać takie orzeczenie - wyjaśnił. - Proszę sobie wyobrazić, jakie było moje zaskoczenie, kiedy w styczniu ogłasza się kartę incydentu, która mówi zupełnie co innego.
Wosztyl: naciskano na mnie, żebym poddał się karze
Wosztyl powiedział, że w wyjątkowo "brutalny" sposób naciskano na niego, żeby dobrowolnie poddał się karze. Dodał, że taki sygnał pochodził bezpośrednio od gen. Majewskiego. Straszono go, że generał może odsunąć go od latania, wyrzucić z wojska. - Nie zgodziłem się na to - powiedział.
Awans gen. Majewskiego na dowódcę generalnego rodzajów sił zbrojnych określił mianem "żenującego". - To jest żenujące, jak wysoki oficer noszący mundur żołnierza Wojska Polskiego może działać w tak niehonorowy sposób. Gdzie jest godność, gdzie jest honor oficera Wojska Polskiego? - pytał. - Cieszę się, że w tym momencie zrzuciłem mundur, ponieważ patrząc na takie osoby, traci się szacunek do korpusu, munduru.
Dodał, że do raportu Millera ws. katastrofy w Smoleńsku także podchodzi bardzo sceptycznie. - Jest nierzetelny i mam do niego wiele zastrzeżeń. Chociażby przez pryzmat tego, jak zostało potraktowane moje lądowanie, przez które próbowano udowodnić winę załogi Tupolewa - powiedział por. Artur Wosztyl.
Autor: pk/tr / Źródło: tvn24