|

"Gdyby ktoś to odkrył, trzeba by było ewakuować cały Zgierz i pół Łodzi"

Wybuch "gejzera" na składowisku odpadów niebezpiecznych w Zgierzu
Wybuch "gejzera" na składowisku odpadów niebezpiecznych w Zgierzu
Źródło: Robert Białas

Znak rozpoznawczy: regularne wybuchy gejzerów trujących dymów, spowodowane zachodzącymi pod ziemią reakcjami chemicznymi. Teren po dawnych Zakładach Przemysłu Barwników "Boruta" w Zgierzu koło Łodzi to tykająca bomba ekologiczna. Czy znajdą się pieniądze, by wreszcie ją rozbroić?

Artykuł dostępny w subskrypcji
  • Szacuje się, że na 16 hektarach może zalegać od 650 do nawet 800 tysięcy ton odpadów różnego rodzaju.
  • Spółka, która przed laty zarządzała terenem, sprowadzała na składowisko tysiące ton niebezpiecznych odpadów. Nikt do końca nie wie, co tam przywieziono. Proceder ustał dopiero w 2015 roku.
  • Z dokumentów wynika, że część tych odpadów może być skrajnie niebezpieczna, wśród nich mogą znajdować się nawet gazy bojowe z czasu wojny.
  • Gdyby ktoś zdecydował się na odkrycie terenu i wywóz z niego odpadów na przykład do spalarni, to ze względu na ryzyko trzeba byłoby ewakuować cały Zgierz oraz pół Łodzi.

Jest 27 maja. Świeci słońce, słychać śpiew ptaków, lekko wieje. Nagle tę sielankę przerywają syreny wozów strażackich.

"Duże zadymienie nad składowiskami odpadów niebezpiecznych". "Mieszkańcy Piaskowic i Aniołowa (dzielnice Zgierza) zamykajcie okna!!!! Dziś wieje od południowego wschodu" - alarmuje w mediach społecznościowych "Zielony Zgierz".

W pobliżu drogi ekspresowej S14 doskonale widać biały dym, który unosi się nad drzewami na wysokości oczyszczalni ścieków, znajdującej się w sąsiedztwie składowiska.

Nad składowiskiem co chwila pojawia się dym
Nad składowiskiem co chwila pojawia się dym
Źródło: Robert Białas

Po raz kolejny uaktywniły się gejzery, które wybuchają tam nawet kilka razy w miesiącu.

Specyficzny zapach jest znany mieszkańcom od lat. - Jak jest wiatr od strony Łodzi, to nie da się tutaj czasem wytrzymać, a jak jest jeszcze tak ciepło, jak dziś, to ta temperatura to potęguje. To taki dziwny zapach, słodki z domieszką spalenizny - opisuje nam mieszkanka Zgierza. - To wszystko jest od tej "Boruty", mój dziadek tam pracował. Kolorowy wracał do domu, rodzice mi opowiadali. A rzeka, co tam płynie, to kolorowa zawsze była. Ładnych kilka lat nie było w niej żadnego życia. Ryby do niej wróciły dopiero kilka lat temu. Znam to tylko z opowieści - zastrzega mieszkaniec miasta.

To już 44. pożar na składowisku odpadów niebezpiecznych w ostatnich latach - przekazuje brygadier Jędrzej Pawlak, rzecznik Komendanta Wojewódzkiego Państwowej Straży Pożarnej w Łodzi. - Działania strażaków polegają jak zawsze na tym samym. Polewamy wodą te miejsca, gdzie spod ziemi wydobywa się dym i po około godzinie wracamy do jednostki. Więcej nic zrobić nie możemy - komentuje strażak.

tofik_fix
Składowisko odpadów niebezpiecznych w Zgierzu
Źródło: TVN24

"Oczko w głowie prominentów PRL"

O historii "największego truciciela w całej Europie", czyli miejsca, w którym teraz wybuchają gejzery, opowiedział nam Maciej Rubacha z Muzeum Miasta Zgierza.

Początki produkcji barwników w Zgierzu sięgają 1894 roku i "są związane z postępującym w sektorze włókienniczym uprzemysłowieniem okręgu łódzkiego". - Zakłady "Boruta" zostały założone w Zgierzu jako spółka zawiązana przez handlowca Ignacego Orliczkę i chemika Jana Śniechowskiego. Początkowo zakłady te funkcjonowały w centrum miasta, co spotkało się już wtedy z niezadowoleniem mieszkańców. Ludzie skarżyli się na nieprzyjemny zapach oraz zapylenie miejskich ulic różnymi odczynnikami chemicznymi, co utrudniało życie i mieszkanie w ich pobliżu - opowiada historyk.

Początki zakładów "Boruta" w Zgierzu
Początki zakładów "Boruta" w Zgierzu
Źródło: TVN24

Dzięki produkcji czarnego barwnika spółka akcyjna Przemysł Chemiczny "Boruta" bardzo szybko zdobyła sławę w całej Europie. - Nazwa "Boruta" pochodziła od przezwiska nadanego pracownikom Śniechowskiego i Orliczki, którzy byli często brudni po produkcji barwnika. Był on bardzo trudny do zmycia, zwłaszcza z twarzy, co kojarzyło się mieszkańcom Zgierza z czarną twarzą łęczyckiego diabła Boruty - opisuje historyk.

Początki zakładów "Boruta"
Początki zakładów "Boruta"
Źródło: TVN24

Firma bardzo szybko stała się rozpoznawalna i dochodowa, co pozwoliło na przeniesienie jej na większą działkę, blisko zachodniej granicy Zgierza. Funkcjonowała tam aż do zamknięcia na przełomie XX i XXI wieku.

- Miejsce to stało się ikoniczne dla Zgierza szczególnie po I wojnie światowej, po odbudowie kredytowanej przez Bank Gospodarstwa Krajowego. Kiedy właściciele nie mogli spłacić kredytów, państwo przejęło zakład, który wkrótce okazał się strategiczny, produkując półfabrykaty do materiałów wybuchowych. Współpraca z bydgoskim Zachemem przynosiła znaczne zyski przez cały okres działalności zakładu - przypomina nam historyk.

Największy rozkwit przypadł na lata 60. i 70., kiedy "Boruta" się rozbudowywała. - Była oczkiem w głowie prominentów PRL, takich jak generał Jaruzelski, który odwiedzał zakład, choć nie zawsze miasto Zgierz. Rząd inwestował olbrzymie pieniądze w zakłady chemiczne, jednak w bloku wschodnim nie dbano o bezpieczeństwo pracowników ani o ekologię. W tym okresie powstały najbardziej trujące oddziały, w tym słynna "Benzydyna" - przekazuje Maciej Rubacha.

- Pracownicy szybko zdali sobie sprawę, że praca przy tym odczynniku jest bardzo szkodliwa. Część z nich wykorzystywała tę sytuację, aby podwyższyć swoje wynagrodzenie, gdyż praca na tym wydziale wiązała się z dodatkami oraz różnymi przywilejami, w tym racjami alkoholu do zmywania trującego odczynnika. Inni starali się pozbyć najbardziej trującego wydziału, co udało się po utworzeniu zakładowej Solidarności na początku lat 80., kiedy związki zawodowe zmusiły dyrekcję do zamknięcia tego miejsca - dodaje historyk.

Zakłady w Zgierzu
Zakłady w Zgierzu
Źródło: Facebook / Boruta S.A. Zakłady Przemysłu Barwników w Zgierzu

- Ekologia przyczyniła się do zamknięcia "Boruty". Zmiany gospodarcze i niewydolność zakładu doprowadziły do definitywnego zamknięcia go na początku XXI wieku. Negatywne raporty ekologiczne doprowadziły do odrzucania terenów po zakładach "Boruty" przez potencjalnych inwestorów - podsumował Maciej Rubacha ze zgierskiego muzeum.

"Od tego skurczybyka wypadały włosy i zęby"

W latach świetności zakłady zatrudniały 6,5 tysiąca ludzi, to ponad 10 procent populacji Zgierza.

Pan Stanisław pracował tam 25 lat. Spotkaliśmy się w jego mieszkaniu na zgierskim osiedlu 650-lecia. Z okna doskonale widać teren po jego byłej firmie.

- Najgorzej było na oddziale, który nazywał się "Benzydyna" - wspomina. - Tam ludzie pracowali tylko trzy lata, ale nie dlatego, że awansowali wyżej, ale dlatego, że praca na tym oddziale często kończyła się śmiertelną chorobą. Szefowie mamili pracowników, że dostaną wyższą o jedną grupę pensję i dwa posiłki regeneracyjne w ciągu dnia. Ludzie po sześciu godzinach pracy - bo tyle się tam pracowało - wychodzili kolorowi. Te barwniki się rozpuszczały na skórze. Dostawali nawet specjalnie alkohol do zmywania niektórych barwników, ale byli tacy, co go wypijali, a do domu szli kolorowi.

Zakłady "Boruta"
Zakłady "Boruta"
Źródło: Facebook / Boruta S.A Zakłady Przemysłu Barwników w Zgierzu
Zakłady "Boruta"
Zakłady "Boruta"
Źródło: Facebook / Boruta S.A Zakłady Przemysłu Barwników w Zgierzu

- Nie wiem, ilu mieszkańców mogło stracić życie po pracy w tym zakładzie. Chyba nie ma takich danych. Ale wiem, że wiele osób umierało na raka. Tam była ciężka chemia, były barwniki kancerogenne. Był taki "oliwek" produkowany na całą Europę. Większość pracujących tam chorowała później na raka pęcherza. Był też produkowany chlorek cyjanurowy. Od tego skurczybyka wypadały włosy i zęby i to młodym ludziom - opowiada pan Stanisław.

- Dawniej nie było dobrych osadników, tylko pyły i zawiesiny z kanalizacji zostawały, ale kolor barwnika, który został, to szedł do Bzury [płynącej przez Zgierz - red.]. Kolory tej rzeczki były przeróżne, tęczowe, przeważnie miała kolor niebieskawo-zielonkawy, bo te barwniki się po prostu wszystkie mieszały ze sobą - opisuje pan Stanisław. - Dopiero dużo później wszystko się zmieniło, kiedy powstały nowe osadniki, wtedy do rzeki szło mniej osadów.

Rzeka Bzura obok składowiska odpadów niebezpiecznych w Zgierzu
Rzeka Bzura obok składowiska odpadów niebezpiecznych w Zgierzu
Źródło: Radio Łódź

Teraz stan Bzury się poprawił, miejscami pojawiły się w niej ryby. Ale zdarzało się, nawet po zamknięciu "Boruty", że dochodziło do skażenia rzeki odpadami, które zostały zakopane nieopodal.

Gdyby sprawa dotyczyła tylko odpadów składowanych w czasie, gdy zakład był czynny, czyli w PRL i przez lata 90., być może nie byłoby aż takiego dramatu. Ale to, co najgorsze, zdarzyło się już po roku 2000.

Aktualnie czytasz: "Gdyby ktoś to odkrył, trzeba by było ewakuować cały Zgierz i pół Łodzi"
Źródło: tvn24.pl/Google Maps

Wybuchające gejzery

Krzysztof Wojtalik, założyciel profilu "Zielony Zgierz" na Facebooku, oraz Bartosz Górski, społecznik, od lat badają problem tej tykającej bomby ekologicznej. Obaj zwracali uwagę lokalnych władz i instytucji krajowych, z jak dużym problemem mamy do czynienia. Wskazywali, że znajdują się tam odpady nie tylko z czasów działającej "Boruty".

Mimo niezadowolenia władz Wojtalik wchodzi na wysypisko i wrzuca na Facebook kolejne informacje o wybuchających gejzerach i dużym zadymieniu.

Mimo że władze doskonale wiedziały o zachodzących pod ziemią reakcjach chemicznych, tuż przed ostatnimi wyborami samorządowymi zorganizowały konferencję prasową przed bramą składowiska i poinformowały, że odpady ktoś podpala. Do prokuratury i policji złożone zostało nawet zawiadomienie o przestępstwie. "Podpalacza" nie udało się zatrzymać.

- Wszedłem w ten temat na poważnie w 2017 roku - wspomina Wojtalik. - Byłem gościem komisji ochrony środowiska i rolnictwa powiatu zgierskiego. Pamiętałem ten rejon z dzieciństwa, kiedy składowane tu były jeszcze żużle i popioły. A wtedy, w 2017 roku, zobaczyłem, że są tam ogromne hałdy różnych odpadów poprzemysłowych, komunalnych, zarzewia ognia i dym. Na dodatek teren był niebezpieczny, niestabilny pod stopami.

Poinformował urząd miasta o tym, co dzieje się przy ulicy Miroszewskiej.

- Straż ugasiła te płomienie i od tamtej pory zaczęliśmy tutaj częściej przychodzić. Okazuje się, że te gejzery - bo tak je nazwaliśmy - palą się praktycznie nieprzerwanie w większym lub mniejszym stopniu od bardzo dawna. Mieliśmy z Bartkiem Górskim po wizytach tutaj takie same objawy: bóle głowy, wymioty, bóle gardła. Każda wizyta tak się kończyła. Wiedzieliśmy, że coś jest nie tak - opisuje Wojtalik.

Nikt wówczas nawet nie przypuszczał, że na tereny, które miały być rekultywowane przez prywatną spółkę, przyjeżdżają tysiące ton odpadów.

Wybuch "gejzera" na składowisku w Zgierzu
Wybuch "gejzera" na składowisku w Zgierzu
Źródło: Robert Białas

Odpadowe eldorado

Ówcześni urzędnicy magistratu, relacjonuje Wojtalik, zapewniali, że mają wszystko pod kontrolą. Że na terenie po byłych zakładach znajduje się tylko jedna kwatera, w której są odpady niebezpieczne, ale jest zabezpieczona.

Wojtalik: - Zacząłem przeglądać zdjęcia lotnicze i zauważyłem, że w latach 2012-2015 trwało po prostu istne eldorado odpadowe. Myślę, że zwożono tu wszystko, co się dało. Od 1995 do 2007 roku, do kiedy "kwatera 1" była dostępna na tym składowisku, zdeponowano tam 43 tysiące ton odpadów niebezpiecznych i innych niż niebezpieczne. To jest ekwiwalent 200 tysięcy beczek.

Założyciel profilu "Zielony Zgierz" przypomina, że "Boruta" jako zakład funkcjonowała do 1999 roku i do tego czasu składowano tam odpady związane z produkcją barwników. Po zakończeniu produkcji teren przejęła prywatna spółka Eko-Boruta. Zajęła się składowaniem odpadów.

- Jeśli ktoś miał jakiś odpad, spółka mogła go przyjąć. I te odpady tutaj zwożono. Mam raport GIOŚ [Główny Inspektorat Ochrony Środowiska - red.] z danymi z 2008 roku, w którym jest wykaz, w jakich miejscowościach zlikwidowano mogilniki zawierające przeterminowane środki ochrony roślin i jakie ilości tych odpadów przywieziono do Zgierza - mówi Wojtalik. Szacuje, że na zgierskim składowisku leży około trzech tysięcy ton ziemi skażonej silnie trującymi pestycydami i około 1,5 tysiąca ton również skażonego gruzu.

Mogilniki to szczelne pojemniki do składowania odpadów niebezpiecznych. Gminy, które mają takie na swoim terenie i chcą je legalnie zlikwidować, dostają dofinansowanie z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska.

Krzysztof Wojtalik, założyciel profilu "Zielony Zgierz" na Facebooku
Krzysztof Wojtalik, założyciel profilu "Zielony Zgierz" na Facebooku
Źródło: TVN24

- Pojemniki i same pestycydy jeździły do spalarni, najpierw w Niemczech, potem w Dąbrowie Górniczej. Natomiast skażona ziemia przyjeżdżała do Zgierza. Gdyby ona była zdeponowana na "kwaterze I", byłby to mniejszy problem. Ale tę ziemię przywieziono na teren w ogóle niezabezpieczony. Ktoś pozbył się problemu, przywożąc go do Zgierza - podkreśla społecznik. - W tym okresie wjeżdżało tu nocami 20 tirów z odpadami, do dziś do końca nie wiadomo, co mogły przywozić. Sam widziałem tutaj beczki z Wielkiej Brytanii datowane na 2013 rok, czyli 13 lat po zamknięciu Boruty, więc mówienie o "odpadach poborucianych" jest nadużyciem.

Rozlewiska nieznanej cieczy

Wojtalik pokazuje mi, jak teren składowiska zmieniał się w miarę upływu lat. Doskonale widać to na zdjęciach lotniczych. Na początku były doły, potem góry odpadów, potem pojawiły się tajemnicze rozlewiska ciemnej cieczy.

- Te rozlewiska potwierdzają zdjęcia lotnicze z lat 2012-2013. I od kilku lat tam, gdzie były te rozlewiska, mamy słynne gejzery. Tam ziemia jest nasączona jakąś dziwną substancją, która reaguje w momencie, kiedy ma kontakt z tlenem. Wystarczy tylko ziemię szpadlem przerzucić i zaczyna wchodzić w reakcję egzotermiczną. Czuć ogromne ciepło i dochodzi do zapłonów. A że są tam też odpady komunalne - szmaty, tworzywa sztuczne - to materiałów łatwopalnych nie brakuje. Co powoduje te zapłony? Do tej pory nie wiemy, badania w tym zakresie nie zostały wykonane - mówi Wojtalik.

Akcja strażaków na składowisku odpadów w Zgierzu
Akcja strażaków na składowisku odpadów w Zgierzu
Źródło: Facebook / Zielony Zgierz

Gejzery pojawiają się na około 1500 metrach kwadratowych. W ostatnich latach nie ma miesiąca, żeby na składowisko nie przyjeżdżała straż pożarna.

- Jest to w mojej ocenie jedna z pięciu tykających bomb w Polsce. Geologicznie patrząc, znajdujemy się obok dwóch rzek - Bzury i Wrzącej - i to składowisko na nie oddziałuje negatywnie. Tu jest wysoki poziom wód gruntowych powiązanych ze zbiornikiem GZWP 401 - jest to najgłębszy zbiornik wody pitnej w Polsce, z którego wodę czerpie praktycznie cała aglomeracja łódzka. Oczywiście możemy powiedzieć, że te ujęcia są bezpieczne, bo są daleko, ale mam kontakt z mieszkańcami, którzy mają studnie i z tych studni nie chcą korzystać, dlatego że podczas podlewania roślin one żółkły. Wczesną wiosną ta woda ma naprawdę przedziwny zapach - mówi Wojtalik.

Gryzący dym i kolorowe kałuże

Na zgierskie składowisko pojechaliśmy z kamerą. A razem z nami Krzysztof Wójcik, były dyrektor Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Łodzi, który zna problem składowisk w Zgierzu jak własną kieszeń. I Wojtalik, który zabrał nas w miejsce, gdzie najczęściej wybuchają "gejzery".

Wójcik od razu zwraca uwagę, że od kiedy odszedł z WIOŚ, a minęło już sześć lat, przy Miroszewskiej niewiele się zmieniło. Pojawiły się jedynie tabliczki o zakazie wstępu na ten teren i kamera monitorująca bramę wjazdową.

- Po lewej stronie widzimy azbest. Jak leżał, tak leży dalej. Tam wyżej były składowane góry odpadów komunalnych - pokazuje były dyrektor WIOŚ w Łodzi.

Na składowisko w Zgierzu trafiały też odpady komunalne
Na składowisko w Zgierzu trafiały też odpady komunalne
Źródło: Radio Łódź

Idziemy dalej po mocno zarośniętym terenie. Wokół sucha trawa i zarośla. Zbliżyliśmy się do miejsca, gdzie - jak mówił Wojtalik - była wylewana nieznana ciecz. To tam wybuchają słynne "gejzery".

Te znów się uaktywniły. Z daleka widać biały dym. Im bliżej podchodzimy, tym bardziej czuć nieprzyjemny, gryzący zapach, mimo że mamy założone maseczki.

Po 10 minutach nie daje się tu już wytrzymać. Idziemy dalej. Z dość stromej skarpy schodzimy na betonowe płyty. Niedawno musiał padać deszcz, bo wokół stoi woda. Mieni się wszystkimi kolorami tęczy.

- To "kwatera numer 1", gdzie składowano odpady niebezpieczne. Pod nami, według dokumentów, są 43 tysiące ton odpadów. To ekwiwalent 200 tysięcy beczek - mówi Wojtalik.

- Na tym składowisku składowano szlamy pogalwaniczne zestalone w cemencie. W tej chwili, jeśli jest taka sytuacja, że są deszcze nawalne, wszystko może przemiękać, przelewać się i spływać dalej w kierunku rzeki - dodaje Krzysztof Wójcik.

I rzeczywiście, w oddali na skarpie, obok rosnących tam brzóz, można zauważyć wystające beczki i mauzery, w których mogą znajdować się niebezpieczne substancje.

Beczka z odpadami z Wielkiej Brytanii na składowisku w Zgierzu
Beczka z odpadami z Wielkiej Brytanii na składowisku w Zgierzu
Źródło: Facebook / Zielony Zgierz

Problem dobrze znany

Sprawa składowisk na terenach "Boruty" jest bardzo dobrze znana w Wojewódzkim Inspektoracie Ochrony Środowiska w Łodzi.

Rozmawialiśmy z wieloletnim pracownikiem WIOŚ (chce pozostać anonimowy). Podkreślił, że sytuacja jest tam poważna i potwierdził, że odpady należące do byłych zakładów "Boruta" są tylko częścią tego, co tam się znajduje.

- Gdyby ktoś zdecydował się na odkrycie tego i wywóz tych odpadów na przykład do spalarni, to trzeba by było ewakuować cały Zgierz i pół Łodzi. To nie są żarty, tam naprawdę zakopane są bardzo niebezpieczne odpady. Dokumenty mówią nawet o gazach bojowych z czasów wojny - zaznaczył.

"Gejzery" na składowisku w Zgierzu
"Gejzery" na składowisku w Zgierzu
Źródło: Robert Białas

Poprosiliśmy WIOŚ o stanowisko w tej sprawie. W odpowiedzi podpisanej przez dyrektora inspektoratu czytamy, że "na terenach po byłych Zakładach Przemysłu Barwników BORUTA znajdują się obecnie dwa składowiska odpadów - składowisko odpadów przemysłowych (kwatera I) przy ulicy Miroszewskiej i tak zwane 'suche składowisko odpadów paleniskowych wraz z kwaterami na gipsy' przy ulicy Łukasińskiego. Na tym terenie znajduje się też wysypisko odpadów 'Za Bzurą' przy ulicy Struga".

W tym ostatnim składowane są odpady po byłych zakładach "Boruta".

Czytamy też: "Wysypisko powstało na przełomie XIX i XX wieku, jako zakładowe wysypisko odpadów poprodukcyjnych. Wysypisko "za Bzurą" z uwagi na okres powstania, nie zostało wybudowane zgodnie z obowiązującymi obecnie ani w przeszłości przepisami prawa budowlanego, nigdy nie uzyskało statusu składowiska. Jego eksploatacja zakończyła się w 1995 roku".

Zdeponowane tam zostały odpady przemysłowe, głównie z barwników i półproduktów z byłych Zakładów Przemysłu Barwników "Boruta" w Zgierzu. Znajdują się tam głównie odpady niebezpieczne.

Inspektorat informuje, że rocznie składowano tam 270 ton odpadów. Szacuje, że pojemność składowiska może wynosić około 340 tysięcy metrów sześciennych, podkreśla jednak, że nie ma możliwości określenia dokładnej kubatury wysypiska. Ile to jest 340 tysięcy metrów sześciennych? Jedna trzecia kubatury warszawskiego Stadionu Narodowego.

Jak przekazał nam urząd, "z wysypiskiem od dawna były problemy, wielokrotnie podmywana przez przepływającą obok rzekę Bzurę skarpa odkrywała na przykład beczki z nieznanymi substancjami, dochodziło do skażenia rzeki".

Nie tylko odpady po "Borucie"

Zapytaliśmy też WIOŚ, przez jaki czas składowano tam odpady i co obecnie może się w nich znajdować.

"Składowisko odpadów przemysłowych (kwatera I) przy ulicy Miroszewskiej powstało w 1995 roku, w okresie istnienia Zakładów Przemysłu Barwników Boruta S.A. w Zgierzu, zgodnie z zachowaniem obowiązujących przepisów prawa i funkcjonowało w oparciu o pozwolenie na użytkowanie z dnia 13 lipca 1995 roku oraz kolejne decyzje Wojewody Łódzkiego. Na tym terenie składowane były odpady niebezpieczne oraz inne niż niebezpieczne, pochodzące z Polski. W czasie jego eksploatacji, w latach 1995-2006, na terenie składowiska zdeponowano łącznie ponad 40 tysięcy ton odpadów" - czytamy w odpowiedzi.

Jak przekazał WIOŚ, w 2006 roku wojewoda łódzki wyraził zgodę na zamknięcie "kwatery 1". Miało to nastąpić 30 kwietnia 2007 roku. Wskazał też przy tym sposób zamknięcia i harmonogram działań rekultywacyjnych.

Tylko że działań tych nigdy nie przeprowadzono.

Azbest na składowisku w Zgierzu
Azbest na składowisku w Zgierzu
Źródło: TVN24

W międzyczasie pojawiła się spółka Eko-Boruta, której ówczesny wojewoda zezwolił na zbieranie na terenie zamkniętej "kwatery 1" 35 rodzajów odpadów niebezpiecznych i 39 rodzajów odpadów innych niż niebezpieczne. Wśród nich były odpady zawierające między innymi azbest.

"W drugim "Suchym składowisku odpadów paleniskowych wraz z kwaterami na gipsy" przy ulicy Łukasińskiego deponowano popioły i żużle. Po zakończeniu eksploatacji składowiska w 1986 roku na jego powierzchni przez około 10 lat składowano sól wapniową i gips z produkcji kwasów, które zaliczane były do odpadów niebezpiecznych" - czytamy.

"Od 1990 roku, przychód odpadów wynosił około półtora tysiąca ton rocznie. Eksploatacja kwater na gipsy została zakończona w 1996, natomiast do rekultywacji składowiska przystąpiono w 2000 roku" - informuje WIOŚ.

I tu ponownie pojawia się spółka Eko-Boruta. I ponownie nieprawidłowości, bowiem "składowisko miało być rekultywowane według "projektu zamknięcia i rekultywacji osadników w ZPB Boruta w Zgierzu poprzez wypełnienie osadników". "Kontrole przeprowadzone przez WIOŚ w Łodzi w 2006 oraz 2007 roku wykazały zaprzestanie przez Spółkę Eko-Boruta prac związanych z rekultywacją" - informuje WIOŚ.

Na składowisko w Zgierzu trafiały też odpady komunalne
Na składowisko w Zgierzu trafiały też odpady komunalne
Źródło: Radio Łódź

WIOŚ informuje też, że "wojewoda łódzki, 13 lipca 2007 roku, udzielił tej spółce zezwolenia na odzysk odpadów na terenie zamkniętego składowiska popiołów i gipsów. Obejmowało ono 39 rodzajów odpadów i obowiązywało do 2012 roku".

"Przeprowadzona w listopadzie 2012 roku kontrola stwierdziła naruszanie przez firmę warunków prowadzenia odzysku, w tym magazynowanie odpadów, które powinny być bezpośrednio wykorzystywane do rekultywacji składowiska - popiołów i gipsów i odzysk odpadów, na który spółka nie posiadała zezwolenia oraz fikcyjny odzysk odpadów".

"Kontrole przeprowadzone w 2013 roku wykazały kolejne nieprawidłowości. Między innymi wzrost ilości deponowanych odpadów na składowisku. W jednym z osadników wykopano głęboki rów, wykryto w nim później odpady niebezpieczne, medyczne - takie jak maseczki lekarskie, rękawice lateksowe, pieluchomajtki, a także odpady komunalne".

Przez kolejne dwa lata upłynniano tam nielegalne transporty odpadów - zarówno komunalnych, jak i niebezpiecznych. Szacuje się, że mogło tam trafić kilkadziesiąt tysięcy ton śmieci.

Jeszcze kilka lat temu na teren składowisk, często pod osłoną nocy, wjeżdżało kilka ciężarówek z odpadami, nie tylko z Polski, ale też z krajów Unii Europejskiej.

Składowisko odpadów w Zgierzu
Składowisko odpadów w Zgierzu
Źródło: TVN24

Nagłośnienie sprawy w mediach spowodowało, że zainteresowały się nią różne instytucje.

"Po spotkaniu przedstawicieli władz miasta, powiatu, policji, prokuratury i WIOŚ w Łodzi, w marcu 2015 roku i wzmożeniu kontroli policji w rejonie dojazdu do składowiska, nie dochodziło do kolejnych przypadków nielegalnego przywożenia odpadów" - informuje w wiadomości e-mail WIOŚ.

Właściciel chciał oddać teren miastu

W 2019 roku właściciel terenu chciał go przekazać miastu, ale w całości - zatem z zadłużeniem wobec innych firm.

Została nawet podjęta - w obecności likwidatora - uchwała. Ale prezydent Zgierza Przemysław Staniszewski nie zgodził się na to. Chciał przejąć teren, ale bez zobowiązań spółki.

Dwa lata później Sąd Okręgowy w Łodzi zdecydował o wycofaniu dzierżawy wieczystej terenów składowisk odpadów w Zgierzu spółce Eko-Boruta.

Wniosek o pozbawienie firmy dzierżawy wieczystej terenów w Zgierzu został złożony w 2020 roku w Prokuratorii Generalnej. Wystąpił z nim Bogdan Jarota, ówczesny starosta powiatu zgierskiego, jako przedstawiciel Skarbu Państwa. Powodem było to, że spółka nie wywiązywała się z obowiązku rekultywacji terenu. Starostwo nie było jednak organem, który mógłby taki obowiązek wyegzekwować. Dalej starostwo powiatowe złożyło do Sądu Rejonowego w Zgierzu wniosek o wykreślenie ujawnionych zajęć hipotecznych na nieruchomościach, będących dotychczas w użytkowaniu wieczystym spółki Eko-Boruta w likwidacji. I tak się stało. Nie pozostało już nic więcej, jak przekazać teren miastu. W maju tego roku, po wyborach samorządowych, zorganizowano wspólną konferencję prasową, na której doszło do przekazania terenów przez starostę zgierskiego w ręce prezydenta Zgierza.

"Historyczny moment"

- To nie tylko podpisany akt notarialny. Cel jest dużo poważniejszy i będzie wymagał zaangażowania na każdym poziomie samorządu - miasta, powiatu, urzędu marszałkowskiego. Liczymy na wsparcie ministerstwa, rządu i instytucji unijnych, bo oczywiście żaden samorząd nie jest w stanie podźwignąć tego przedsięwzięcia, o które będziemy wspólnie - starosta i prezydent -zabiegali - mówiła podczas konferencji Iwona Dąbek, starosta zgierski.

Przyznała, że rekultywacja terenu nie będzie prostą sprawą. - Liczymy bardzo na programy w oparciu o Ministerstwo Klimatu i Środowiska. Najpierw będą musiały zostać przeprowadzone badania oceniające, co jest wśród tych odpadów historycznych, dopiero potem te analizy pozwolą na podjęcie konkretnych działań: czy będzie rekultywacja, czy może doprowadzi to tylko do możliwości zabezpieczenia, ale takiego w sposób trwały i mam nadzieję ostateczny - podkreślała Iwona Dąbek.

Prezydent Zgierza Przemysław Staniszewski nazwał przejęcie terenów przez miasto "historycznym".

- Tych scenariuszy może być wiele - przewidują one zarówno wielomilionowe, jak i wielomiliardowe nakłady, które być może trzeba będzie wyłożyć, żeby ostatecznie zamknąć temat rekultywacji - ocenił prezydent podczas rozmowy z dziennikarzami.

Podpisanie porozumienia w sprawie przekazania miastu Zgierz terenów ze składowiskami odpadów
Podpisanie porozumienia w sprawie przekazania miastu Zgierz terenów ze składowiskami odpadów
Źródło: TVN24

Ponad miesiąc po podpisaniu porozumienia pomiędzy starostą a prezydentem w urzędzie miasta odbyło się spotkanie Zgierskiego Zespołu do Spraw Wielkoobszarowych Terenów Zdegradowanych.

Pojawili się tam przedstawiciele wielu instytucji - między innymi Urzędu Marszałkowskiego i WIOŚ.

Jak czytamy w mediach społecznościowych powiatu zgierskiego, podczas spotkania dyskutowano między innymi "o konieczności uruchomienia źródeł finansowania, bez których trudno byłoby o poprawę stanu środowiska na terenach zanieczyszczonych oraz poprawę jakości życia i bezpieczeństwa mieszkańców regionu".

Nie zapadły jednak wówczas żadne decyzje. Władze Zgierza zapowiedziały kolejne takie spotkania.

"Spotkanie było inauguracją prac zespołu, który będzie się składał z przedstawicieli wielu jednostek i środowisk nastawionych na rozwiązanie problemu byłych składowisk. W planach są również spotkania informacyjne dla mieszkańców" - czytamy w mediach społecznościowych miasta Zgierza.

Dwa warianty rozwiązania problemu

Zdaniem byłego dyrektora WIOŚ w Łodzi są dwa warianty definitywnego rozwiązania problemu zgierskich składowisk. Oba są znane władzom Zgierza.

- Jeden to wyjęcie i oddanie tych odpadów do utylizacji. Koszt takiego działania szacowało się na około pięć miliardów złotych. Problem w tym, że jak to ruszymy, to rzeczywiście może być tak, że trzeba będzie połowę Zgierza ewakuować - przyznaje Krzysztof Wójcik. - Drugi wariant to zbudowanie na miejscu czegoś na zasadzie sarkofagu. Odcięcie maksymalne tych odpadów, opomiarowanie, piezometry [urządzenie, które m.in. monitoruje skażenie wód gruntowych - red.]. Czyli minimalizujemy w ten sposób ryzyko, ale zostawiamy to tutaj gdzieś, na tym terenie. I musimy to już praktycznie do końca świata monitorować na bieżąco, żeby zapobiegać ewentualnemu ryzyku, jeżeli jakoś zbudowana przez nas bariera zostałaby przerwana.

setki_tofik - Trim - Trim - Trim
Były dyrektor Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Łodzi, Krzysztof Wójcik
Źródło: TVN24

Koszt budowy sarkofagu nad składowiskiem - jak wskazuje Wójcik - to około 500 milionów złotych. Zanim jednak miałoby dojść do jego budowy, należałoby przeprowadzić dokładne badania tego, co znajduje się na składowisku i jak wygląda sytuacja z wodami gruntowymi.

- Komukolwiek uda się to przeprowadzić w Zgierzu, ten sobie na głowę chwałę wieczną sprowadzi. Tak trochę mówiąc niezłośliwie, ale z pewną taką ironią - wskazuje były dyrektor WIOŚ w Łodzi.

- W pełni się zgadzam z wypowiedzią pani starosty, która merytorycznie powiedziała na konferencji prasowej, co tu należy zrobić. Przede wszystkim zacząć od badań tego terenu. Jeżeli państwo polskie podejdzie do tego tematu naprawdę rzetelnie, a nie na zasadzie "wzięliśmy się i coś tam będziemy robić", to uda się go rozwiązać - dodaje Krzysztof Wojtalik..

Szacuje się, że na 16 hektarach może zalegać od 650 do nawet 800 tysięcy ton odpadów różnego rodzaju.

Spółka, która przed laty zarządzała terenem, sprowadzała na składowisko tysiące ton niebezpiecznych odpadów. Nikt do końca nie wie, co tam przywieziono. Proceder ustał dopiero w 2015 roku.

Z dokumentów wynika, że część tych odpadów może być skrajnie niebezpieczna, wśród nich mogą znajdować się nawet gazy bojowe z czasu wojny.

Gdyby ktoś zdecydował się na odkrycie terenu i wywóz z niego odpadów na przykład do spalarni, to ze względu na ryzyko trzeba byłoby ewakuować cały Zgierz oraz pół Łodzi.

Czytaj także: