Z materiałów ABW i prokuratury wynika, że to Łukasz N., menadżer restauracji "Sowa & Przyjaciele", sam miał podłożyć urządzenie, które nagrało szefa MSW i prezesa NBP. To on tego wieczoru obsługiwał Sienkiewicza i Belkę - wskazują dowody przeciwko podejrzanemu. Prawdopodobnie to jednak nie on przekazał dziennikarzom nagrania. Miał to zrobić tajemniczy biznesmen i możliwe, że ten mężczyzna także jest na celowniku śledczych.
Dziennikarze śledczy portalu tvn24.pl dowiedzieli się, jakie ustalenia śledczych doprowadziły do ogłoszenia Łukaszowi N. zarzutów nielegalnego podsłuchiwania polityków.
Nagrywał i sam się nagrał
Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i prokuratura zdobyli dowody, że to Łukasz N. miał podłożyć w VIP roomie restauracji "Sowa & Przyjaciele" urządzenie, które nagrało rozmowę szefa MSW, prezesa NBP i byłego ministra Sławomira Cytryckiego. Mógł to być miniaturowy dyktafon. Na nagraniu - według naszych źródeł w ABW - słychać głos Łukasza N. Miał on obsługiwać nagrywanych.
"Gazeta Wyborcza" pisze natomiast, że "pluskwa" mogła być schowana w pilocie przywoływania obsługi. Ma on trzy przyciski: "Service", "Manager", "Check". Wg gazety pilot przez całą rozmowę leżał na stole.
Dyrektor bezpieczeństwa NBP: BOR sprawdził
Śledczy podejrzewają, że urządzenie podsłuchowe Łukasz N. podłożył tuż przed kolacją lub zaraz po jej rozpoczęciu. Przed tym spotkaniem salę sprawdzili bowiem funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu i nic nie znaleźli. Tę informację potwierdziliśmy zarówno w prokuraturze jak i w kręgach rządowych.
- Z mojej wiedzy wynika, że BOR przed tym spotkaniem sprawdził VIP Room. Jednak obecnie są możliwości, by miniaturowy sprzęt nagrywający wnieść do pomieszczenia już po jego sprawdzeniu - mówi portalowi Andrzej Barcikowski, szef ABW w latach 2002-2005, a obecnie dyrektor Departamentu Bezpieczeństwa NBP.
Dwa dni później, w środę, został zatrzymany przez Agencję, a prokuratorzy przesłuchali go już jako podejrzanego. Ogłosili mu zarzut nielegalnego podsłuchiwania polityków z art. 267 kodeksu karnego.
Od tego czasu prokuratura i ABW sprawdzają, czy Łukasz N. nie był w "spółdzielni" pracowników ekskluzywnych i popularnych warszawskich restauracji. Śledczy weryfikują, czy nagrywali oni swoich klientów. Jedna z hipotez mówi, że mieli oni rejestrować głównie rozmowy biznesmenów, które potem sprzedawali ich rynkowym konkurentom.
"Panie prezesie, mam turbota i kaczkę"
Portal tvn24.pl dotarł do treści sms-a, którego Łukasz N. wysłał do jednego z biznesmenów, zachęcając go do odwiedzenia restauracji "Sowa i Przyjaciele". "Witam Panie prezesie, chciałbym zaprosić do rest. Sowa i Przyjaciele. Mam turbota, kaczkę, itp., no i oczywiście oddzielną salkę z wejściem od parkingu. Pozdrawiam Łukasz (dawniej Lemongrass)" - napisał N.
- Moi znajomi też dostali od niego sms-y o bardzo podobnej treści - mówi tvn24.pl pragnący zachować anonimowość przedsiębiorca, stały bywalec restauracji "Lemongrass", w której wcześniej pracował N.
Brat i jego partnerka
Jako świadek w śledztwie dotyczącym nielegalnych podsłuchów zeznawał już najmłodszy brat Łukasza N. - Dawid, obecnie pracujący w jednej z modnych i ekskluzywnych winiarni. Przesłuchana została też partnerka Dawida. Według naszych nieoficjalnie potwierdzonych w prokuraturze informacji, pracowała ona w restauracji "Amber Room".
- Jesteśmy jedną z kilku renomowanych warszawskich restauracji, które padły ofiarą zorganizowanej grupy przestępczej. Osoby wymieniane w mediach w kontekście tej sprawy i pracujące w restauracji "Amber Room" zostały skierowane na bezterminowe urlopy - powiedział w poniedziałkowych "Faktach" Arkadiusz Motyliński, menadżer restauracji.
To w "Amber Room" - według dziennikarzy tygodnika "Wprost" - nagrano spotkanie Radka Sikorskiego, szefa MSZ z Jackiem Rostowskim, byłym już ministrem finansów. W zainteresowaniu prokuratury i ABW jest też inny pracownik tego miejsca - przyjaciel Łukasza N. Pracowali oni razem w modnej restauracji przy placu Trzech Krzyży w Warszawie. Zanim tam się zetknęły ich zawodowe drogi, Łukasz N. pracował w zamkniętej już, popularnej wśród wierchuszki PO restauracji "Lemongrass".
Będą ścigać tajemniczego biznesmena?
Mimo, iż śledczy podejrzewają Łukasza N. o założenie podsłuchów, to prawdopodobnie nie on przekazał je tygodnikowi "Wprost".
Michał Lisiecki, wydawca tygodnika, na Twitterze podzielił się informacją o tym, że źródło nagrań, w których posiadaniu jest "Wprost", to biznesmen.
Mówiła o tym też w "Loży prasowej" w TVN24 Agnieszka Burzyńska, współautorka tekstów o aferze podsłuchowej. - Nasz naczelny (Sylwester Latkowski - red.) zna nazwisko tej osoby. To nie jest osoba tożsama z tymi, którzy nagrywali. On tym dysponuje, a ktoś inny to nagrał. My nie wiemy tego, co on ma. Wiemy to, co my mamy. Cztery nowe rozmowy i dwie, które już przekazaliśmy prokuraturze - wyjaśniała Burzyńska.
W związku z deklaracjami, oskarżyciele zastanawiają się, czy śledztwem nie objąć też informatora, który przekazał nielegalne nagrania dziennikarzom tygodnika "Wprost".
Posłużyłby do tego artykuł 267 par. 3 i 4 kodeksu karnego. Przepis mówi, że ten, "kto bez uprawnienia uzyskuje informację dla niego nie przeznaczoną, otwierając zamknięte pismo, podłączając się do przewodu służącego do przekazywania informacji lub przełamując elektroniczne, magnetyczne albo inne szczególne jej zabezpieczenie, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2".
Zaś par. 3 mówi, że "tej samej karze podlega, kto informację uzyskaną w sposób określony w § 1 lub 2 ujawnia innej osobie".
#SledztwoWprost @PG_GOV_PL @prezydentpl @premiertusk @SKoziej pic.twitter.com/5gJp7JFJQc
— Michal M. Lisiecki (@mmlisiecki) czerwiec 22, 2014
Podjęcie tego wątku zależy jednak od osób, które zostały nagrane, bo par. 4 art 267 kk stanowi, że ściganie następuje na wniosek pokrzywdzonego. Prokuratorzy mogą o to spytać polityków, których uznali już za pokrzywdzonych w tej sprawie, np. Bartłomieja Sienkiewicza, szefa MSW.
Autor: Maciej Duda (m.duda2@tvn.pl), Robert Zieliński (r.zielinski@tvn.pl), dziennikarze śledczy tvn24.pl/ ola/zp / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: fb/TVN24