Zakład Medycyny Sądowej Uniwersytetu Jagiellońskiego Collegium Medicum bada, na zlecenie prokuratury prowadzącej śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej, wydobyte z grobu ciała Lecha i Marii Kaczyńskich. Od śmierci prezydenta do ekshumacji minęło 2410 dni. W tym czasie w debacie publicznej w Polsce co jakiś czas pojawiały się wątpliwości na temat prawidłowości identyfikacji i pochówku prezydenta RP.
Prezydent RP Lech Kaczyński zginął w katastrofie samolotu TU 154M w pobliżu lotniska Siewiernyj w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 roku. Przewodniczył wtedy delegacji, która udawała się na obchody 70. rocznicy zbrodni katyńskiej.
Odnalezienie i identyfikacja zwłok
Po katastrofie pod Smoleńskiem szczątki samolotu i ciała ofiar były rozrzucone na powierzchni ponad hektara. Pół roku po katastrofie polscy archeolodzy badający teren katastrofy cały znajdowali ślady samolotu i fragmenty rzeczy osobistych ofiar.
Ciało prezydenta Lecha Kaczyńskiego odnaleziono po południu 10 kwietnia 2010 r. Według ustaleń dziennikarzy Marcina Dzierżanowskiego i Michała Krzymowskiego, autorów książki "Smoleńsk. Zapis śmierci" strażacy przeszukujący teren wokół rozbitego samolotu zameldowali majorowi Andrzejowi Rychlikowi z BOR i radcy ambasady RP w Moskwie Stanisławowi Łątkiewiczowi, że znaleźli ciało prawdopodobnie prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Rychlik i Łątkiewicz zidentyfikowali zwłoki jako należące do prezydenta, ale przywołali jeszcze obecnego na miejscu katastrofy urzędnika Kancelarii Prezydenta RP Marcina Wierzchowskiego. Wierzchowski na widok odnalezionego ciała miał powiedzieć: " Tak, to prezydent Lech Kaczyński".
O odnalezieniu ciała prezydenta oficerowie BOR zawiadomili obecnego na miejscu szefa biur gen. Mariana Janickiego.
- Zapytali mnie, czy chcę zobaczyć ciało. Powiedziałem, że tak. Leżało na noszach przykryte białym płótnem. Obok leżał pan prezydent Kaczorowski i pan marszałek Putra. Widziałem ciało pana prezydenta Kaczyńskiego. Wydawało mi się, że to on. Na 90 procent - powiedział Marian Janicki reporterowi TVN24 Piotrowi Świerczkowi rok po katastrofie.
"Pewne jest, że 10 kwietnia w miejscu katastrofy Tu-154 M 101 w pobliżu lotniska Siewiernyj rosyjskie służby i oficerowie Biura Ochrony Rządu rozpoznali ciało prezydenta. W zeznaniach, które poznał tvn24.pl, oficerowie podkreślali, że nie mieli żadnych wątpliwości co do tego, że odnaleźli ciało Lecha Kaczyńskiego. Zwłoki położono na noszach, a następnie, pod wieczór przeniesiono je do ozdobnej trumny".
- pisał na łamach portalu Maciej Duda 22 grudnia 2010 roku.
Zwłoki brata i bratowej tego samego dnia zidentyfikował Jarosław Kaczyński. Gdy wrócił do kraju o czwartej nad ranem w niedzielę 11 kwietnia, nie wypowiedział się publicznie. O tym, że rozpoznał zwłoki Lecha Kaczyńskiego poinformowali towarzyszący mu politycy PiS Maks Kraczkowski i Adam Bielan.
Adam Bielan poinformował wtedy na Twitterze, że osobiście widział ciało prezydenta.
Po identyfikacji zwłok Lecha Kaczyńskiego przez brata Jarosława Kaczyńskiego ciało prezydenta przewieziono do prosektorium w Smoleńsku, gdzie w obecności naczelnego prokuratora wojskowego RP płk. Parulskiego, polskiego konsula, zastępcy dyrektora Centrum Medycyny Sądowej z Moskwy i dwóch oficerów Komitetu Śledczego przy Prokuraturze Generalnej Federacji Rosyjskiej rosyjscy lekarze przeprowadzili sekcję zwłok prezydenta. Dzień później ciała Lecha i Marii Kaczyńskich sprowadzono do kraju, a 18 kwietnia odbył się państwowy pogrzeb zakończony pochówkiem w krypcie na Wawelu.
"Ciało mojego Brata było w bardzo złym stanie, ale oczywiście ja nie miałem problemów z jego identyfikacją" - wyznał Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla "Gazety Polskiej" trzy miesiące po katastrofie.
Powiedział też wtedy, że Rosjanie pytali go, po czym rozpoznaje, że to brat. Jarosław Kaczyński odpowiedział, że po bliźnie na ramieniu po operacji po wypadku samochodowym. W wywiadzie tym prezes PiS zaznaczył, że nie wiedział wtedy, że ręka jest oderwana. Powiedział też, że nie zgodził się na badanie DNA zwłok, na które nalegali Rosjanie. "Odmówiłem. Rozpoznałem Brata. Dali mi do wypełnienia jakiś formularz. W tym również dotyczący odmowy przeprowadzenia badań DNA" - mówił we wspomnianym wywiadzie Jarosław Kaczyński.
Pierwsze wątpliwości brata
Zanim pojawiły się pierwsze pytania i wątpliwości co do prawidłowości oznaczenia trumien z ciałami ofiar, zarówno rządząca wówczas PO, jak i opozycyjne PiS zgodnie wyrażały przekonanie, że odbywająca się w Rosji procedura identyfikacji ciał i przygotowania do pochówku, nie budzą zastrzeżeń.
Jeden z liderów PiS Jacek Sasin, wówczas zastępca szefa Kancelarii Prezydenta RP, zapewniał że przygotowania w Rosji ciał ofiar do pogrzebów w Polsce odbyły się w sposób godny.
- Trumny zostały komisyjnie zamknięte tam na miejscu w Rosji. Nie jest możliwa w tej chwili jakakolwiek ingerencja w te trumny tutaj na miejscu w Polsce. W Moskwie były rodziny. Nie jest tak, że ofiary były wkładane do trumien samotnie w jakimś magazynie. Wszystko odbywało się z wielkim poszanowaniem dla ciał ofiar w towarzystwie rodzin, które mogły przyjechać, mogły zabrać rzeczy osobiste, które chciały, aby zmarli mieli w ostatniej drodze. Naprawdę myślę, że wszystko odbyło się godnie - mówił Sasin w maju 2010 r. w wywiadzie dla radia RMF FM.
W grudniu, w osiem miesięcy po pogrzebach ofiar katastrofy, Jarosław Kaczyński przyznał, że choć jeszcze w Smoleńsku zidentyfikował ciało brata, prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, to tuż przed pogrzebem, gdy przekładano ciało z trumny do trumny, nabrał wątpliwości.
- Mam podstawy, żeby uznać, że w trakcie sekcji przeprowadzonej w Smoleńsku nie wszystkie części ciała, które tam były, należały do prezydenta Rzeczypospolitej. Nie ukrywam, że o ile rozpoznałem ciało mojego śp. brata na lotnisku (w Smoleńsku), i tu nie miałem wątpliwości, podałem zresztą charakterystyczne cechy i one zostały potwierdzone - bliznę na ręce po ciężkim złamaniu - o tyle, kiedy już widziałem ciało przywiezione do Polski w trumnie, to go nie rozpoznałem. Tutaj to był człowiek, który w ogóle nie przypominał mojego brata. Mówiono mi, że to on - oświadczył Jarosław Kaczyński na konferencji prasowej.
Trumna z ciałem Lecha Kaczyńskiego była jedyną, która została otwarta po przywiezieniu z Rosji do Polski przed pogrzebem. Były doradca Lecha Kaczyńskiego Jacek Sasin tłumaczył wtedy, że aby ciało prezydenta mogło spocząć w krypcie na Wawelu, musiało znaleźć się w specjalnej trumnie z metalowym wnętrzem. Dlatego było przekładane. Świadkiem tych czynności był Jarosław Kaczyński. Jego słowa o tym, że nie rozpoznał w przekładanym ciele brata, tłumaczyli potem jego współpracownicy.
Prawnicy objaśniają słowa prezesa
- To wcale nie oznacza, że w trumnie nie znajdowało się ciało prezydenta. To znaczy, że pan prezes nie rozpoznał brata po tym, kiedy ciało znalazło się w Polsce - wyjaśniał w "Faktach po Faktach" TVN24 adwokat Rafał Rogalski, będący wtedy pełnomocnikiem części rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej, w tym prezesa Kaczyńskiego.
Głos w tej sprawie zabrał również inny adwokat, Marcin Dubieniecki, wtedy pełnomocnik procesowy swojej żony, a córki Lecha i Marii Kaczyńskich, Marty Kaczyńskiej. W rozmowie z reporterem TVN24 Piotrem Świerczkiem wyjaśniał:
- Kiedy ciało zostało wyjęte z trumny do następnej trumny, to był moment kiedy ciało było poddawane zabiegom kosmetycznym. I po tych zabiegach kosmetycznych Jarosław Kaczyński stwierdził, że jest ono nie do poznania, nie przypomina jego brata. W związku z tym nie można wysnuwać wniosków, że to nie był prezydent Lech Kaczyński. W trumnie na Wawelu spoczywa prezydent Lech Kaczyński - mówił Dubieniecki.
Razem z prezydentem Lechem Kaczyńskim w krypcie na Wawelu spoczęła również jego małżonka Maria. Jej trumny przed pogrzebem nie otwierano. Dlaczego, wyjaśniał dziennikarzom Jarosław Kaczyński we wrześniu 2012 r.: - Dlatego, że Maria została umieszczona w trumnie przez polskich żołnierzy, w obecności swojego brata i dwojga ministrów, w tym Andrzeja Dudy. I ta trumna została zaspawana przez polskich żołnierzy - relacjonował prezes PiS.
Ale gdy Jarosław Kaczyński wygłaszał swoje oświadczenie w sprawie wątpliwości jakich nabrał, gdy po raz drugi zobaczył zwłoki brata, w jego wypowiedzi pojawił się jeszcze jeden wątek.
- Mam podstawy, żeby uznać, że w trakcie sekcji przeprowadzonej w Smoleńsku nie wszystkie części ciała, które tam były, należały do prezydenta Rzeczypospolitej. Z całą pewnością prezydent nie był generałem i nie nosił generalskich mundurów; to jest poza jakąkolwiek wątpliwością - mówił prezes PiS.
Jednak i tu pełnomocnik jego bratanicy uznawał, że nie ma podstaw, aby powątpiewać czy w trumnie założonej na Wawelu znajduje się ciało prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
- Najprawdopodobniej pewne elementy szczątków ciała innej osoby zostały również uznane za elementy dotyczące prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ale co do identyfikacji ciała po stronie rosyjskiej, jak i po stronie polskiej, nie ma najmniejszych wątpliwości, że to był prezydent Lech Kaczyński - zapewniał Marcin Dubieniecki.
Dubieniecki mówił wtedy również, że odradzał zarówno Jarosławowi jak i Marcie Kaczyńskiej składania wniosków o ekshumację pary prezydenckiej. Zarówno brat, jak i córka Lecha Kaczyńskiego dawali wtedy do zrozumienia, że prezydent z małżonką zostali pochowani godnie i nie ma potrzeby ich ekshumacji.
Co zaszło między rozpoznaniem a sekcją?
W dzień po oświadczeniu Jarosława Kaczyńskiego, że nie poznał ciała brata, głos zabrał przewodniczący komisji do zbadania katastrofy w Smoleńsku Antoni Macierewicz. Oświadczył, że podczas sekcji zwłok Lecha Kaczyńskiego doszło do "zasadniczych nieprawidłowości" i że w tej sprawie powinien zostać przesłuchany ówczesny naczelny prokurator wojskowy Krzysztof Parulski.
- Pan prezes Kaczyński wyraźnie powiedział, że rozpoznał ciało swojego brata w Smoleńsku, za to po przywiezieniu go do Polski, nie mógł w zwłokach, które mu okazano, rozpoznać swojego brata. Podczas tej sekcji zwłok były bardzo zasadnicze nieprawidłowości. Na okoliczność tych nieprawidłowości prokuratura ma obowiązek przesłuchać Parulskiego - twierdził Macierewicz.
W grudniu 2012 roku prezes PiS miał powiedzieć na spotkaniu z mieszkańcami Legnicy, że rozważa, czy nie złożyć wniosku o ekshumację ciała Marii Kaczyńskiej ze względu na obawę o niegodny sposób pochówku. Jak miał dodać, odpowiedzialność za ten skandal spoczywa na ekipie rządzącej Polską (wtedy PO - PSL - przyp. red.) i Rosjanach. Wypowiedź ta, zamieszczona w "Naszym Dzienniku", a cytowana wtedy przez wiele mediów, została jednak złagodzona.
Polska Agencja Prasowa opublikowała oświadczenie Jarosława Kaczyńskiego i Marty Kaczyńskiej o następującej treści:
"Maria Kaczyńska została pochowana w sposób godny, o czym zaświadcza córka Marta Kaczyńska. Nie jest również rozważany wniosek o ekshumację Pani Prezydentowej Marii Kaczyńskiej".
Co zatem zaszło? Czy "Nasz Dziennik" nieprecyzyjnie przytoczył słowa prezesa? Okazało się, że nie. Rzecznik PiS Adam Hofman w rozmowie z PAP potwierdził, że słowa Jarosława Kaczyńskiego w Legnicy rzeczywiście padły, "jednak Jarosław Kaczyński, po upewnieniu się i przypomnieniu sprawy przez Martę Kaczyńską i jej relacji, jak wyglądał pochówek, razem z rodziną Marii Kaczyńskiej zdecydował, że nie zamierza składać wniosku o ekshumację" - mówił Hofman cytowany przez PAP.
Ekshumacja
Kiedy w połowie tego roku Prokuratura Krajowa poinformowała o zarządzeniu ekshumacji ciał wszystkich ofiar katastrofy smoleńskiej, Jarosław Kaczyński oświadczył, że jedną z pierwszych, jeśli nie pierwszą, będzie ekshumacja ciała prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Doszło do niej w poniedziałek 14 listopada.
Autor: jp/kk / Źródło: tvn24