Można odnieść takie wrażenie, że w Polsce sutenerzy cieszą się dużą wyrozumiałością ze strony przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości. Przychodzi mi skojarzenie innego gangu sutenerów, braci R. z Rzeszowa i afery podkarpackiej, którzy otrzymali wyłącznie symboliczne sankcje za ten proceder - mówił w TVN24 Tomasz Safjański, były oficer Europolu. W ten sposób odniósł się do reportażu "Superwizjera" pod tytułem "Trójmiejski klan sutenerów" i historii gangu Braciaków. Jego zdaniem elementem taktyki grup przestępczych jest budowanie wpływu na sędziów.
Reportaż "Trójmiejski klan sutenerów" to kolejna odsłona historii braci B. - Aleksandra, Leszka oraz Pawła, którzy mieli tatuować pracujące dla nich prostytutki, oznaczając jako "swoją własność", i zarobić na nierządzie niemal sześć milionów złotych. Choć są oprócz tego oskarżani o produkcję narkotyków i handel nimi, podpalenie agencji towarzyskiej w Danii i śmierć dwóch osób, od dekady nie zostali skazani. Mimo dwóch procesów, akt sądowych liczących tysiące kart, dziesiątków świadków i setek godzin pracy funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego Policji nadal, według prawa, pozostają niewinni.
Autorzy reportażu "Superwizjera" Patryk Szczepaniak i Kamila Wielogórska wraz z byłym szefem krajowej jednostki Europolu Tomaszem Safjańskim dyskutowali w TVN24 o tym, co może być przyczyną tej sytuacji. Z ustaleń reporterów wynika, że swój nielegalny biznes sutenerzy przenieśli poza granice Polski i wiele na to wskazuje, że dalej czerpią zyski z sutenerstwa.
"Sąd podjął złą decyzję, wypuszczając braci B. na wolność"
Współautorka reportażu Kamila Wielogórska opowiedziała, dlaczego dziennikarze nadal uważnie śledzili sprawę sprawy braci B., mimo że w 2013 roku Centralne Biuro Śledcze Policji chwaliło się rozbiciem ich gangu. - Mieliśmy sygnały, że kobiety, które bardzo ściśle współpracowały z gangiem Braciaków w Polsce, dalej prowadzą taką działalność, tyle że w Danii. Zaczęliśmy iść tym tropem i okazało się, że rzeczywiście tak jest, że te kobiety dalej oferują swoje usługi w salonach masażu, bo pod taką przykrywką funkcjonowały te agencje towarzyskie. Na dalszym etapie dotarliśmy do kobiety, która potwierdziła, że bracia B. mieli szeroko rozwiniętą działalność właśnie w Danii - opisywała Wielogórska.
Po zatrzymaniu członków grupy 21 osób usłyszało zarzuty między innymi udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, sutenerstwa i handlu narkotykami. Cały gang trafił do aresztu. Tuż po rozpoczęciu procesu sąd zdecydował, że bracia B. mogą wyjść na wolność. Musieli tylko wpłacić po 60 tysięcy kaucji. Zostali też objęci policyjnym dozorem i otrzymali zakaz opuszczania kraju.
Jak zaznaczyła Wielogórska, ta decyzja wywołała zdumienie opinii publicznej i sprawiła, że dziennikarze tym bardziej zaczęli jej pilnować. - Pod koniec naszego dziennikarskiego śledztwa trafiliśmy na informację, że kobiety, które zeznawały przeciwko braciom B., sygnalizowały, że bracia B. mogą wpływać na treść ich zeznań, próbują je zastraszyć. Na kilka miesięcy przed ich wyjściem na wolność jedna z kobiet miała twierdzić, że ktoś przebił jej opony w samochodzie i znalazła za szybą kartkę, która miała ją skłonić, by zmieniła zeznania. Późniejsza historia wskazuje, że sąd podjął złą decyzję, wypuszczając braci B. na wolność - twierdzi Wielogórska.
"Po uchyleniu aresztu ta grupa zaczęła tak naprawdę działać"
- Można odnieść takie wrażenie, że w Polsce sutenerzy cieszą się dużą wyrozumiałością ze strony przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości. Przychodzi mi skojarzenie innego gangu sutenerów, braci R. z Rzeszowa i afery podkarpackiej, którzy otrzymali wyłącznie symboliczne sankcje za ten proceder. Jest to generalnie zawsze wynikiem wpływu, który ma się na sędziów. I to jest elementem taktyki grup przestępczych - budowanie tego wpływu. Grupy sutenerskie mają znaczne środki finansowe na łapówki i materiały obciążające - wyjaśnił Tomasz Safjański.
Jak wskazywał, nie musi chodzić o wręczenie łapówki sędziemu orzekającego czy prokuratorowi prowadzącemu sprawę. - Wystarczy skorumpować bądź zebrać materiał obciążający na emerytowanego sędziego, który już nie jest tak ostrożny, ale cały czas ma wpływy. Ja abstrahuję od tej konkretnej sprawy, mówię o mechanizmie ogólnym - zaznaczył.
- Po uchyleniu aresztu ta grupa zaczęła tak naprawdę działać. Ona się rozwinęła i uzyskała wymiar międzynarodowy, weszła w poważny międzynarodowy obrót narkotykami i tak naprawdę to był początek - ocenił Safjański.
Zawiodły środki zapobiegawcze?
Współautor reportażu Patryk Szczepaniak zwrócił uwagę na to, że środki zapobiegawcze zastosowane po zwolnieniu z aresztu wobec braci B. nie były w stanie skutecznie powstrzymać ich przed rozwijaniem przestępczej działalności za granicą.
- Jak się dostaje zakaz opuszczania kraju, to zwykle co tydzień, dwa czy trzy trzeba się pojawiać na danej komendzie. To nie jest problem. Jesteśmy w Unii Europejskiej, jest strefa Schengen. Więc dopóty, dopóki nie popełnisz jakiegoś przestępstwa, ktoś cię nie wylegitymuje, nie podpadniesz innym organom ściągania - a członkowie gangu Braciaków bardzo na to uważali - to nikt się nie dowie, że ten kraj się opuszcza - opisuje Szczepaniak.
- Pamiętajmy też, że równolegle cały czas toczył się pierwszy proces. Z naszych informacji wynika, że najnormalniej w świecie oni bardzo często się na nim stawiali, więc sąd nie mógł odnieść wrażenia, że gang lub przynajmniej część członków jest poza granicami kraju - dodał.
"Jeżeli by nie było tego podpalenia, nadal by działali w sposób nieograniczony"
Zdaniem Safjańskiego gdyby nie doszło do podpalenia salonu masażu w duńskim Alborg - gdzie nieoficjalnie działała prowadzona przez Polaków agencja towarzyska - tamtejsze władze mogłyby w ogóle nie wiedzieć o działających tam polskich grupach przestępczych. A zdaniem polskich śledczych, to właśnie bracia B. stali za tamtym pożarem.
- Gang Braciaków popełnił jeden błąd, który zakończył tę ekspansję przestępczą. Oni przyjęli strategię wejścia w konflikt z grupą przestępczą, która była na tym samym rynku. Generalnie grupy przestępcze dążą do pokojowego dzielenia rynku, w tym seksbiznesu. Natomiast bracia B. - co jest chyba podyktowane ich uwarunkowaniami psychicznymi - zdecydowali się na konfrontację, na podpalenie. I tu już tego nie można było ukryć. To był przyczynek przyspieszenia procesu wykrywczego i zatrzymania tych osób. Jeżeli by nie było tego podpalenia, oni nadal by działali w sposób nieograniczony - ocenił ekspert.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24