Sprawie zaginięcia i śmierci dziennikarza Jarosława Ziętary nadal towarzyszy zmowa milczenia oraz zastanawiająca opieszałość prokuratury. Od 1992 roku śledczy nie ustalili, kto zabił poznańskiego dziennikarza, ani tego, kto zlecił tę zbrodnię. Dziennikarze "Superwizjera" i Onetu dotarli do świadka, który ujawnia nowe – nieznane dotąd – okoliczności tej pełnej tajemnic sprawy. Prokuratura do tej pory go nie przesłuchała i nie zdecydowała się na wszczęcie nowego śledztwa. Reportaż Jakuba Stachowiaka i Łukasza Cieśli "Dziennikarz, który wiedział za dużo".
Od zaginięcia Jarosława Ziętary minęło 29 lat. Zdaniem prokuratury poznański dziennikarz nie żyje. Do jego zabójstwa namawiał były senator Aleksander Gawronik, a porywaczami dziennikarza mieli być ochroniarze z firmy Elektromis. Do tej pory śledczy nie ustalili jednak trzech kluczowych kwestii: kto zabił Ziętarę, gdzie jest ciało, a przede wszystkim - kto zlecał zabójstwo.
Do reporterów "Superwizjera" w sprawie Ziętary zgłosił się nowy świadek - to mężczyzna związany z Elektromisem. Milczał od 1992 roku. Nikomu wcześniej nie mówił, co wie na temat zaginionego dziennikarza. - Nigdy nie rozmawialiśmy o tym, że ma zostać zabity. W grę wchodziło uprowadzenie, przetrzymanie czy też danie po mordzie, a nie, że zostanie zabity – podkreśla były pracownik Elektromisu Zdzisław K.
Zapytany, dlaczego tak długo milczał w sprawie zabójstwa dziennikarza, nie odpowiada wprost. – Ja swoją rolę spełniłem, jaką miałem spełnić. Wziąłem na siebie tak duży przekręt, zrobiłem to dobrze, nikt za to nie siedział, nikomu się krzywda nie stała – wyjaśnia.
Znajomość Zdzisława K. z Mariuszem Ś.
Chodzi o interesy, które Zdzisław K. w latach 90. robił z twórcą Elektromisu, Mariuszem Ś. Poznali się, gdy mieli po kilka lat. Wychowywali się w prowadzonym przez siostry zakonne domu dziecka w podpoznańskich Szamotułach.
Gdy skończyli 18 lat, zostali bez środków do życia. – Bieda połączyła nas. Chodziliśmy jeszcze wtedy do szkoły. Wpajano nam tam, że trzeba być uczciwym, bogobojnym, ale nikt nas nie nauczył tego, jak zdobywać środki na życie – wspomina.
Zdzisław K. wyjaśnia, że gdy kończy się 18 lat i wychodzi się z domu dziecka, "idzie się w świat". – Włamaliśmy się do szkoły, ukradliśmy jakieś narzędzia. Potem była kradzież wypłaty dla jednego majstra, a potem sklepy. Tak się zaczęło – dodaje.
19-letni Zdzichu i o rok młodszy Mariusz za włamania i kradzieże trafili do więzienia. Dostali kilkuletnie wyroki. Mariuszowi skrócono karę i na wolność wyszedł pierwszy. Zaczął zajmować się handlem. W 1987 roku założył spółkę Elektromis. Firma błyskawicznie stała się potęgą handlową.
Działalność holdingu i Mariusza Ś. opisywał Maciej Gorzeliński. - Wszystko wskazuje na to, że w więzieniu został zwerbowany przez któregoś z milicjantów, kiedy odsiadywał wyrok. Wychodzi stamtąd i wtedy zaczyna się jego kariera biznesowa – opowiada były dziennikarz "Gazety Wyborczej".
Czym był Elektromis w tamtych czasach? - Na zewnątrz wielką hurtownią przeróżnych towarów, a z opowieści policjantów czy oficerów służb - dobrze zorganizowaną grupą służącą do zarabiania w nieuczciwy sposób pieniędzy na handlu papierosami, alkoholem i innymi rzeczami, a przede wszystkim na unikaniu płacenia podatków poprzez fikcyjne firmy – odpowiada Gorzeliński. Przyznaje, że Elektromis był wówczas "owiany mroczną legendą, że prawdziwy właściciel firmy jest mocno powiązany z dawnymi służbami".
Współpraca Zdzisława K. z szefem Elektromisu i spotkanie z Ziętarą
Kilka lat po wyjściu z więzienia drogi dorosłych już Zdzisława i Mariusza ponownie się zbiegły. Szef Elektromisu zaproponował dawnemu koledze zrobienie interesu. Nie bez znaczenia był fakt, że Zdzisław, by uniknąć służby wojskowej, wcześniej postarał się o orzeczenie o niepoczytalności.
- Wykorzystaliśmy to. W 1991 roku odkupiłem spółkę Strefa Wolnocłowa. Ta sprowadziła za ponad siedem milionów dolarów 54 tiry papierosów. To umówiliśmy się, że za każde piętnaście tirów moja działka to jest 100 tysięcy dolarów – mówi Zdzisław K. – Skarb Państwa poniósł stratę ponad 100 milionów. Już zrobiło się tak gorąco, że trafiłem do szpitala. Opinia biegłych była, że jestem niepoczytalny – dodaje. Mężczyzna twierdzi, że to była ucieczka przed odpowiedzialnością.
Zdzisław K. trafił do szpitala psychiatrycznego w Kościanie. O jego pobycie tam nikt miał nie wiedzieć. Ale komuś jednak się udało. Mężczyzna twierdzi, że tam znalazł go Jarosław Ziętara. – Bardzo był zainteresowany, czemu jestem w ogóle w tym szpitalu. Na spacerze podszedł, okazało się, że wie dużo o mojej sprawie, że może mi pomóc, że on to może opisać – opowiada.
- Pytał, co się stało. Ja oczywiście stwierdziłem, że Elektromis mnie wykiwał, bo taką wersję żeśmy ustalili. Po spotkaniu z Mariuszem, jak byłem w tym szpitalu, stwierdziliśmy, żebym nie rozmawiał z żadnymi dziennikarzami, bo szukają tylko sensacji, i że to może nie pomóc, a zaszkodzić tylko całej sprawie – dodaje Zdzisław K.
Maciej Gorzeliński przypomina, że na początku lat 90. XX wieku tekst na pierwszej stronie gazety "potrafił zmieniać rzeczywistość". – Kariery nieuczciwych osób upadały, bo wtedy dopiero organy ścigania czuły się zmuszone do zareagowania, do rzetelnego przeprowadzania kontroli lub śledztwa – podkreśla.
Z odnalezionych po latach notatek Jarosława Ziętary wynika, że interesował się firmami związanymi z Mariuszem Ś. Nie zdążył napisać o tym artykułu. Szef Elektromisu po latach będzie tłumaczyć, że skoro nie było żadnych tekstów autorstwa Ziętary o jego firmach, to mógł nie znać nazwiska dziennikarza. Rozmówca "Superwizjera" obala jednak tę wersję.
- Od Mariusza dowiedziałem się, że próbował wejść na teren Elektromisu na Wołczyńskiej, jego dom fotografował, właził tam na drzewa. Bardzo upierdliwy był. Ludzie Elektromisu zaczęli go śledzić. Zresztą tam była ekipa byłych milicjantów, więc oni z tym problemu nie mieli – opowiada Zdzisław K. – Mariusz mi powiedział, żebym pod żadnym pozorem nigdzie się nie wychylał, że oni sprawę załatwią. Po prostu go uciszy albo przekupi - dodaje.
Autorzy reportażu "Superwizjera" próbowali rozmawiać z Mariuszem Ś. Widzieli się z nim, zadali pytania o Jarosława Ziętarę i wątek Elektromisu figurujący w aktach sprawy. Mariusz Ś. na rozmowę się nie zgodził.
Pierwsze artykuły na temat Elektromisu
Jarosław Ziętara 1 września 1992 roku wyszedł z domu do redakcji "Gazety Poznańskiej". Nigdy tam nie dotarł. Zniknął bez śladu. Jacek Ziętara podkreśla, że jego brat trzymał w tajemnicy tematy, nad którymi pracuje. – My też nie bardzo wiedzieliśmy, co on tam robi, więc nie bardzo wiedzieliśmy o co pytać. Jak już napisał, to Jarek lubił się pochwalić, to były jego pierwsze artykuły – dodaje. Przyznaje, że nie myślało się o tym, że to, czym się zajmuje, może mu zaszkodzić.
W początkowej fazie poszukiwań dziennikarza policja założyła, że Jarosław Ziętara wyjechał za granicę albo popełnił samobójstwo. Przez lata oficjalnie nikt nie wiązał go z Elektromisem, ani z tym, że jego zniknięcie może mieć związek z tym, czym się zajmował.
- W 1993, 1994 roku nie było informacji o tym, przynajmniej ja się z nimi nie spotkałem, żeby zaginięcie, bo o tym się wówczas mówiło, łączono ze sprawą Elektromisu – mówi Maciej Gorzeliński, były dziennikarz "Gazety Wyborczej".
Maciej Gorzeliński i Piotr Najsztub dwa lata po zniknięciu Ziętary napisali głośny tekst "Państwo Elektromis". O holdingu mówiło się już nie tylko w Poznaniu. Dziennikarze opisali kilka podejrzanych interesów firmy. – Znajomy Piotra przyszedł i powiedział, że słyszał o tym, że Ś. jednego z nas chce ukarać, a drugiego przekupić. Ja miałem być przekupiony, a Piotr miał być tym ukaranym – wspomina.
- To ostrzeżenie czy groźba była na tyle realna i wprost skierowana do nas, że obaj się przejęliśmy i poinformowaliśmy szefostwo gazety, jak i policję. Potraktowaliśmy to poważnie. Gazeta opublikowała tekst na ten temat. Osoba, której nie padło nazwisko w tym tekście, zgłosiła się natychmiast do gazety i jeszcze tego samego dnia przyjechał w towarzystwie swojego współpracownika, rzecznika prasowego, żeby wytłumaczyć, że on nigdy w życiu nie wydałby zlecenia na dziennikarza – dodał.
Nowe śledztwo w sprawie Ziętary, Jerzy U. decyduje się na współpracę
Ostatecznie, po prasowych tekstach Gorzelińskiego i Najsztuba o Elektromisie, prokuratura wszczęła postępowania w sprawie firmy. Za to sprawa zaginionego dziennikarza popadała w zapomnienie. Dopiero po prawie 20 latach, w 2011 roku, dzięki staraniom poznańskich dziennikarzy akta Ziętary trafiły do Krakowa i ruszyło nowe śledztwo. Prokurator Piotr Kosmaty po czterech latach oskarżył o namawianie do zabicia dziennikarza byłego senatora Aleksandra Gawronika. Tymczasem Mariusz Ś. nie usłyszał żadnych zarzutów.
- Ze zgromadzonego materiału dowodowego, który był gromadzony z dużą determinacją, wynika, że tylko jemu (Gawronikowi) można przedstawić zarzut – mówi prokurator Piotr Kosmaty. – Rozmowy zakulisowe wskazują na bardzo wiele rzeczy. Clue polega na tym, żeby ktoś przyszedł i miał na tyle odwagi i powiedział nam to do protokołu – dodaje. Prokurator przyznaje, że "szereg świadków w pewnym momencie się wycofało".
Jednym z kluczowych świadków, który współpracował z prokuraturą, a potem się wycofał, jest Jerzy U. To dawny oficer Urzędu Ochrony Państwa i tajny współpracownik Elektromisu. Najpierw zeznał, że był naocznym świadkiem porwania Ziętary przez ochroniarzy Mariusza Ś. Dzięki swoim zeznaniom zyskał status świadka incognito. Reporterzy "Superwizjera" ujawnili to trzy lata temu.
- Byłem tajnym pracownikiem, który zajmował się obserwowaniem ludzi, podsłuchami. Kupili mi sprzęt do podsłuchów, kupili mi bardzo drogi aparat do robienia zdjęć – opowiadał Jerzy U. – Widziałem, jak wyszedł młody człowiek, którego obserwowaliśmy, podeszło do niego dwóch ludzi, trzeci siedział za kierownicą w samochodzie. Wsadzili go w samochód i odjechali. Policyjny samochód, w mundurach policyjnych – dodał.
Choć tożsamość Jerzego powinna być chroniona, poznański półświatek wiedział, kim on jest i co powiedział w prokuraturze. W trakcie śledztwa spotkał się ze znajomymi z dawnego Elektromisu. Po rozmowach z nimi wycofał zeznania w sprawie Ziętary. Reporterzy "Superwizjera" spotkali się z Jerzym U. trzy lata po pierwszym nagraniu.
- Oni mi zapłacili, a ja im robiłem badanie standingu różnych firm. Za to mi zapłacili 500 tysięcy, ale w podtekście było, żeby siedzieć cicho, żebym nic nie mówił na ten temat. Na temat ich firmy – opowiada. – Ja nie wziąłem. Powiedziałem: proszę dać firmie zlecenie, firma wykona robotę. "Daliście mi zarobić, traktujmy to tak" – dodaje. Jerzy U. zapewnia, że transakcje są udokumentowane.
Aresztowanie i pobicie Jerzego U.
W 2018 roku Jerzy U. wrócił do współpracy z prokuraturą i w sądzie potwierdził swoje zeznania. Nie miał wątpliwości, że widział porwanie Ziętary przez ochroniarzy Elektromisu. Nieoczekiwanie rok po złożeniu kluczowych zeznań Jerzy U. trafił do aresztu pod zarzutem płatnej protekcji. Zza krat wysłał dziennikarzom wiadomość: to zemsta Elektromisu.
Czy wiarygodność kluczowego świadka w sprawie porwania Jarosława Ziętary została podważona? Reporterzy pytali o to prokuratora Kosmatego. – Ja wtedy nie byłem już w śledztwie. Dowiedziałem się o tym motywie dopiero ze środków masowego przekazu. Natomiast jest to logiczne. Jeżeli mamy do czynienia ze świadkiem, który chętnie mówi, potem się coś dzieje i nagle on nie chce mówić. Być może on na pewnym etapie mówi prawdę – przypuszcza.
Jerzy U. w areszcie spędził osiem miesięcy. Gdy wyszedł na wolność, został napadnięty w domu. – Przyjechali przebrani za policjantów. Z bronią, w kamizelkach, z tym wszystkim, i moja żona ich wpuściła. Powiedzieli, że mają jakiś nakaz przeszukania i krzyczeli, gdzie są dokumenty. Nie powiedzieli, jakie. Tylko: "Gdzie są dokumenty, gdzie jest sejf?". Ja się zorientowałem, że to nie jest policja i doszło do bijatyki. Miałem bagnet. Nie wiem, ile razy i kogo, ale tym nożem kogoś tam poczęstowałem. Krew była na całej podłodze – mówi.
Dawny oficer Urzędu Ochrony Państwa wspomina, że napastnicy powalili go na podłogę i założyli mu i żonie zaciskowe kajdanki. – Elektromis. Tylko oni mogli (zorganizować) taką akcję. Oni myślą, że ja tam jeszcze nie wiadomo co mam na nich – mówi. Mężczyzna przyznaje, że mogli szukać zdjęć z porwania Jarosława Ziętary - Jerzy U. przekonuje jednak, że nie wie, gdzie one mogą być. – Ja w tej chwili nic nie mam – zapewnia.
Policji do dziś nie udało się ustalić, kim byli sprawcy napadu na ważnego świadka. Charakterystyczne jest to, że podobnie jak w przypadku porwania Jarosława Ziętary, napastnicy także byli przebrani za policjantów.
Zdzisław K. łączy zabójstwo Ziętary z Elektromisem
Wiedza Zdzisława K. mogłaby pomóc w wyjaśnieniu sprawy zabójstwa dziennikarza. Twierdzi nie tylko, że wie o tym, iż Jarosław Ziętara interesował się Elektromisem. Chce także zeznawać na temat okoliczności jego śmierci. Opowiedział mu o tym naoczny świadek zbrodni.
- "Wyklepał się" kiedyś mi, że Ziętara został sprzątnięty. Nie wierzyłem w to nawet, że w beczce został rozpuszczony pod którymś magazynem Elektromisu. Gdzieś za budynkiem celników. Opowiedział mi to w takich szczegółach, że widział resztki, które pozostały – mówi Zdzisław K. Zapytany o to, kto mógł chcieć zabić Ziętarę, odpowiada: "Ktoś, kto nie wytrzymał nerwowo, kiedy go przesłuchiwali, zmuszali go, żeby zmienił postępowanie". - Został zastrzelony – dodaje.
Zdzisław K. opowiada też, że przed porwaniem i zabójstwem Ziętary próbowano z nim rozmawiać. Wspomina, że Ziętara "był w magazynach Elektromisu, gdzie były przechowywane papierosy". – Próbowali się z nim ułożyć, ale trudnym pacjentem był, żeby zrezygnować ze swoich zamiarów – dodaje.
Mężczyzna zdecydował się zeznawać, kiedy od znajomych usłyszał, że od kilku lat Mariusz Ś. podejrzewał go o współpracę z policją i bycie świadkiem incognito. Ostatecznie zeznania złożył tylko w sądzie, w maju 2021 roku. Prokuratura tym, co ma do powiedzenia, nie była zainteresowana.
- Myślę, że nie wezwie. Zbyt szybko została ta sprawa Strefy Wolnocłowej umorzona. Będą próbowali adwokaci twierdzić, że skoro byłem niepoczytalny, to dalej jestem niepoczytalny. Nikomu nie zależy na tym, żeby tak naprawdę wyjaśnić tę sprawę – uważa. Zapytany ponownie, czemu tak długo milczał o sprawie Ziętary, odpowiada: "Tyle czasu byłem spokojny, niczego nie powiedziałem. Mało, żeśmy się nie rozliczyli, dostałem tylko 100 tysięcy dolarów, to jeszcze Mariusz Ś. ze mnie robi kapusia".
Zdzisław K. zeznaje przed sądem w sprawie Ziętary
Na początku 2016 roku od sprawy Ziętary odsunięto prokuratora Kosmatego. Śledczy przyjeżdża jedynie do Poznania na proces senatora Gawronika, którego oskarżył o podżeganie do zabójstwa dziennikarza. Równolegle przed sądem toczy się proces dwóch ochroniarzy Elektromisu, którzy mieli porwać Ziętarę. To w tej sprawie świadkiem jest były oficer UOP Jerzy U. Trzecie śledztwo, w sprawie zabójstwa dziennikarza, umorzono.
Piotr Kosmaty zapytany o Zdzisława K. zapewnia, że nie miał wiedzy, iż taki świadek istnieje. – Podejrzewam, że takich świadków jeszcze wielu jest, którzy się nie ujawnili, a mogliby. Ja bym go wysłuchał, bym go przesłuchał. On się pojawił na etapie postępowania sądowego. Ja tego świadka w żaden sposób nie skreślam – mówi.
- Nie ukrywam, że dla mnie najważniejsze w tej chwili jest, żeby procesy, które się rozpoczęły, żeby się zakończyły wyrokami skazującymi, bo ja jestem przekonany o winie tych ludzi – podkreśla brat dziennikarza, Jacek Ziętara. – Natomiast jedyna szansa na wyjaśnienie, gdzie jest ciało Jarka, to jest, jak ktoś pęknie i tej odpowiedzi udzieli. To ciało samo się nie znajdzie – uważa. Dodaje, że chciałby kiedyś stanąć nad grobem rodziców "i grobem Jarka".
- Jeśli prawdą jest, że za zaginięcie czy śmiercią Jarka stoi Ś., to wydaje mi się, że nikt nie złamie tej zmowy – uważa Maciej Gorzeliński. W opowieści o sprawie Jarosława Ziętary najistotniejsze jest to, że nowy świadek, Zdzisław K. w sądzie zeznał to samo, co powiedział reporterom przed kamerą. I wyraźnie wskazał na motyw zabójstwa dziennikarza - czyli zainteresowanie Ziętary firmą Elektromis.
Obecnie wychodzą na jaw nowe fakty świadczące o tym, że Mariusz Ś. i senator Gawronik znali się o wiele lepiej niż oficjalnie twierdzili. A przecież to Gawronik, podczas narady w Elektromisie, miał podżegać do "uciszenia" Ziętary. Wykonawcami polecenia mieli być osobiści ochroniarze szefa Elektromisu Mariusza Ś. Zatem, kto był zleceniodawcą zbrodni? W historii porwania i zabójstwa Jarosława Ziętary jest jeszcze wiele nieodkrytych tajemnic. Na ich wyjaśnienie jest jednak coraz mniej czasu. Sprawa przedawni się za 11 lat.
Źródło: Superwizjer TVN
Źródło zdjęcia głównego: Superwizjer TVN