Śmierć Stefana Bratkowskiego nie była dla mnie niespodzianką. Chorował od dawna, kłopoty z sercem miał zawsze. Co rusz lądował w szpitalu, ale wychodził po kilku dniach podreperowany i przyzwyczailiśmy się chyba do tego, że Stefan choruje, ale daje radę. Tym razem rady nie dał.
Mimo że dzieliła nas mała różnica wieku, był starszy o niecałe trzy lata, zawodowo należeliśmy do różnych generacji. Kiedy poznałem Stefana, byłem początkującym dziennikarzem, a Stefan miał za sobą już kilka ładnych lat pracy w tym fachu. Kiedy zaczynałem, tliły się resztki złudzeń związanych z Październikiem 1956 roku, ale późny stalinizm i jego rozpad ja spędziłem w szkole i na pierwszych latach studiów, a Stefan, mimo że bardzo młody, pracował w "Po Prostu", przeżył jego likwidację, potem zakładał "Dookoła Świata" - jednym słowem miał już sporo często gorzkiego doświadczenia. Mimo to nie wygasał w nim entuzjazm i pomysłowość. Był niepoprawnym optymistą i wiecznym naprawiaczem Polski.
Wystarczy przypomnieć tytuły książek, które napisał, aby zrozumieć, co się w jego głowie kłębiło. "Gra o jutro", napisana na przełomie epok Gomułki i Gierka do spółki z bratem, była w czymś w rodzaju zarysu strategii modernizowania Polski. Niedługo po tym Stefan jako entuzjasta nowinek naukowych napisał podręcznik programowania. Tytuł "Programować może każdy" oddaje optymizm Stefana. Dziś już wiemy, że programować nie może każdy, trzeba się tego porządnie nauczyć, a im bardziej świat się komputeryzuje, tym potężniejsze są działy IT w każdej firmie. Ale Stefan mógł wszystko i wierzył, że zna się na wszystkim, a w każdym razie szybko może się wszystkiego nauczyć. Czasem bywał w tym śmieszny, czasem irytujący na granicy besserwisserstwa, ale piękną cechą Stefana była bezinteresowność i chyba nigdy nikomu niczego nie zazdrościł, natomiast przyciągał ludzi utalentowanych, zdolnych do realizowania jego marzeń.
Tacy jak Stefan utalentowani i pracowici łatwo robią pieniądze, ale Stefanowi na pieniądzach nie zależało. Niefrasobliwość wobec dóbr materialnych graniczyła z abnegacją. Kiedy go poznałem, zarabiał na owe czasy doskonale, a umierał w ubóstwie. Chyba nigdy nie miał samochodu, do końca życia mieszkał w bloku, w małym mieszkanku zawalonym książkami i wycinkami gazet, które przez całe życie zbierał. Zwłaszcza dziś, kiedy właściwie nie wypada nie mieć pieniędzy, a dorabiać się należy na wszystkim, na polityce, na biznesie, na czymkolwiek, Stefan ze swoją dezynwolturą wobec dóbr doczesnych zachowywał się bardziej jak mnich albo prorok, zresztą miał w sobie coś z proroka, bo wierzył w realizowanie trudnych ideałów.
Stefan zbuntował przeciw PRL-owi środowisko dziennikarskie. Z narzędzia propagandy uczynił z dziennikarstwa zawód, którego można się było nie wstydzić. Po wyrzuceniu z "Życia i Nowoczesności" przez kilka lat był bezrobotny i jesienią 1980 roku w czasie karnawału Solidarności wybrany został prezesem Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Pod jego rządami Stowarzyszenie, dotąd instrument kontrolowania i korumpowania środowiska dziennikarskiego, stało się organizacją tak przyzwoitą, że władza nie miała wyjścia i po wprowadzeniu stanu wojennego zdelegalizowała stowarzyszenie. Zastąpiła je jakimś tworem, który zresztą istnieje do dziś. Ironia historii polega na tym, że odrodzone po 1989 roku Stowarzyszenie stało się znowu organizacją polityczną posłuszną władzy.
Takich sukcesów, jak przywróceniu dobrego imienia Stowarzyszenia Dziennikarzy, miał Stefan w swoim życiu więcej. Było nim na pewno "Życie i Nowoczesność". Był Stefan pionierem komputeryzacji Polski, wymyślił konwersatorium "Doświadczenie i Przyszłość" do spółki z Bogdanem Gotowskim i Andrzejem Wielowiejskim. Jako entuzjasta ruchu "struktur poziomych" próbował reformować PZPR tak skutecznie, że jesienią 1981 roku, na kilka tygodni przed wprowadzeniem stanu wojennego, partia się go pozbyła. Jako człowiek wielu talentów był też współautorem serialu "Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy", osadzonej w realiach wielkopolskich pozytywistycznej opowieści o walce z germanizacją i sprzeciwie wobec zaborców.
Nowa Polska nie potrafiła wykorzystać talentów Stefana. To prawda - Stefan nie miał łatwego charakteru, ale ludzie jego formatu najczęściej łatwego charakteru nie mają.
W ostatnich latach życia Stefan chorował, ale zapomnienie o nim nie wystawia dobrego świadectwa elitom III Rzeczypospolitej. Na twórców IV RP nie mógł Stefan liczyć, bo bardzo ich krytykował. Mam nadzieję, że historia lepiej obejdzie się z pamięcią o Stefanie Bratkowskim. Zasłużył sobie na to, bo był to WIELKI obywatel, choć niedużego wzrostu.
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24