O sytuacji na granicy polsko-białoruskiej i o dzieciach, wobec których zastosowano tak zwany push back, a więc zawrócono z Polski mówił w TVN24 Patrick Radzimierski, prawnik, pełnomocnik migrantów, którzy jeszcze w sierpniu zaczęli koczować w Usnarzu Górnym. Jak powiedział, również ci migranci prawdopodobnie zostali wypchnięci za granicę.
Trwa kryzys migracyjny na granicy polsko-białoruskiej, w pasie przygranicznym obowiązuje stan wyjątkowy. W ostatnim tygodniu września po burzliwej debacie w Sejmie został przedłużony o kolejne 60 dni. Na obszar stanu wyjątkowego nie mają wstępu między innymi dziennikarze, co powoduje, że jedyne informacje o sytuacji na miejscu pochodzą od Straży Granicznej i władz państwowych.
Pełnomocnik migrantów z Usnarza Górnego: mamy rozsądne powody, by sądzić, że byli wypchnięci z terytorium Polski
We wtorek gościem "Rozmowy Piaseckiego" w TVN24 był Patrick Radzimierski, prawnik, pełnomocnik migrantów, którzy jeszcze w sierpniu zaczęli koczować w Usnarzu Górnym.
- Mamy sygnały, że ci uchodźcy nadal tam przebywają, chociaż nie mamy do nich dostępu, bo polskie władze odmawiają wykonania orzeczenia Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który nakazał dopuścić pełnomocników - powiedział. Dodał, że on i inni pełnomocnicy mają z migrantami "bardzo ograniczony kontakt telefoniczny".
- Przypuszczamy i mamy rozsądne powody, by sądzić, że byli wypchnięci z terytorium Polski. Do jakiego stopnia skutecznie i czy przebywają w całości poza linią graniczną, czy być może to obozowisko jest częściowo po naszej, częściowo po stronie białoruskiej, bardzo trudno stwierdzić - dodał Radzimierski.
Jak mówił prawnik, uchodźcy z Usnarza Górnego "liczą na to, że Polska rozpozna wnioski o ochronę międzynarodową, które złożyli w naszej obecności wobec funkcjonariuszy Straży Granicznej". - Te wnioski zostały złożone najpierw tam na miejscu, następnie przez pełnomocników do Straży Granicznej. Z tego, co wiem, zostało to przesłane przez Straż Graniczną do Urzędu do Spraw Cudzoziemców. Ale nie mamy informacji, by procedura o ochronę międzynarodową została wszczęta - przekazał.
"Nie ma takiego prawa, które pozwalałoby kilkuletnie dzieci wywozić do lasu"
Radzimierski był też pytany o grupę migrantów - w tym kobiety i ośmioro dzieci - która przebywała w pobliżu budynku Straży Granicznej w Michałowie i 27 września została przewieziona na granicę z Białorusią.
- Są określone procedury, które trzeba w tym przypadku wdrożyć. Jeśli ktoś jest uchodźcą, to nielegalne przekroczenie granicy nie powoduje, że można go za to ukarać. Konwencja genewska to dekryminalizuje. (...) Gdyby hipotetycznie założyć, że te osoby nie ubiegają się o ochronę międzynarodową, to można im postawić zarzut nielegalnego przekroczenia granicy i wszcząć odpowiednie procedury - wyjaśniał prawnik.
Podkreślił jednak, że "nie ma takiego prawa, które pozwalałoby kilkuletnie dzieci wywozić do lasu i przerzucać przez zasieki z drutu". - Bezprawie. My, prawnicy, się śmiejemy, że rozporządzeniem ministra wypowiedzieliśmy konwencję genewską. To zupełnie niesłychane - tworzenie aktów, które mają pozór prawa, a w istocie są bezprawne, po to, żeby legitymizować określone działania służb, Straży Granicznej, stworzyć pretekst, że one są legalne. A tak nie jest - powiedział.
Dziennikarze zatrzymani przy granicy. "Dobę na posterunku, dowieziono do sądu w kajdankach"
Gość TVN24 był też pytany o opisaną przez "Gazetę Wyborczą" sprawę zatrzymanych przy granicy dziennikarzy. - To sytuacja zupełnie niesłychana. To najlepszy dowód na to, po co wprowadzono stan wyjątkowy - powiedział.
Tłumaczył, że była to ekipa telewizji ARTE - Polka i dwoje obywateli Niemiec. - Oni w pełni transparentnie przygotowywali reportaż. Informowali Straż Graniczną, że będą na tym terenie. Tego dnia byli umówieni z panią rzecznik Straży Granicznej na wywiad. Jeździli, żeby zrobić tak zwane przebitki - mówił.
Potem - kontynuował - "zostali skierowani na jakąś szutrową drogę, gdzie nie było tabliczki, że to strefa stanu wyjątkowego". - Kiedy się zorientowali, że w niej są, usiłowali wyjechać. Zostali jednak zatrzymani i potraktowani w sposób absolutnie nieproporcjonalny. Przeszukano ich, zamknięto na dobę na posterunku, dowieziono do sądu w kajdankach - opowiadał Radzimierski.
Jego zdaniem zastosowano takie środki, by "udowodnić, że dziennikarze mają się trzymać z dala od strefy, bo jak nie, to tak skończą". - Poprosili mnie o pomoc, ich też reprezentuję. Środki były absolutnie nieproporcjonalne, będziemy składać zażalenie na to zatrzymanie - poinformował.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24