Psychiatra, która poinformowała służby o sytuacji pani Joanny z Krakowa, skomentowała sprawę w rozmowie z "Gazetą Wyborczą". "Nie ukrywałam informacji o aborcji, bo było dla mnie oczywiste, że pani Joanna nie zrobiła nic złego. Miała prawo wziąć tabletki" - powiedziała. Jak dodała, nie spodziewała się, że "policja może się tak zachować wobec osoby potrzebującej pomocy".
W ostatnich dniach trwa dyskusja o sprawie pani Joanny, która zdecydowała, że zażyje tabletkę poronną, bo ciąża miała zagrażać jej zdrowiu. Fizycznie i psychicznie poczuła się źle. Powiadomiła o tym swoją lekarkę. W krakowskim szpitalu spotkało ją przesłuchanie i rewizja ze strony policji. Funkcjonariusze zabrali jej laptop i telefon. Sprawę przedstawiły "Fakty" TVN.
ZOBACZ MATERIAŁ "FAKTÓW" TVN: Pani Joanna zażyła tabletkę poronną. Do szpitala przyjechali policjanci, zabrali jej laptopa i telefon
Sąd, rozpatrując skargę na zabranie telefonu i nakazując jego zwrot, przypomniał policjantom, że pani Joanna nie była podejrzaną ani nawet nie brano pod uwagę stawiania jej zarzutów.
Komendant główny policji Jarosław Szymczyk zaprezentował na konferencji prasowej nagrania, na których zarejestrowano wezwanie na numer alarmowy przez lekarkę pani Joanny oraz przyjęcie zgłoszenia w tej sprawie przez policję. Na pytanie TVN24 o czynności dokonane przez policję w szpitalu Szymczyk odpowiedział, że "jest to normalna procedura w przypadku osób, co do których mamy podejrzenie, że chcą targnąć się na własne życie".
CZYTAJ TAKŻE: Sprawa pani Joanny. Policja pokazała nagrania
- Dziś tylko upewniłam się, że policja urządziła na mnie polowanie w związku z aborcją. Nigdy nie mówiłam, że mój nastrój jest związany z aborcją. Wykonałam ją ponad tydzień przed telefonem do lekarki - skomentowała w wywiadzie czwartkową konferencję prasową policji pani Joanna. Jej pełnomocniczka zapowiedziała złożenie zawiadomienia do prokuratury w związku z działaniami policji.
"Nie przyszło mi do głowy, że policja może zachować się opresyjnie"
Lekarka, która zawiadomiła numer alarmowy o sytuacji pani Joanny, w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" przekonywała, że chciała jej pomóc. "Nie ukrywałam informacji o aborcji, bo było dla mnie oczywiste, że pani Joanna nie zrobiła nic złego. Miała prawo wziąć tabletki. Nie spodziewałam się, że policja może się tak zachować wobec osoby potrzebującej pomocy" - powiedziała.
Psychiatra opisała sytuację, która wydarzyła się 27 kwietnia. "Wieczorem zobaczyłam, że mam dwa nieodebrane połączenia z nieznanego numeru na mój prywatny numer telefonu. Oddzwoniłam ok. godz. 20. Okazało się, że dzwoniła do mnie pani Joanna. Rozmawiałyśmy około godziny. Informacje, które mi przekazała o swoim stanie zdrowia, szersza wiedza o jej stanie oraz moje doświadczenie zawodowe spowodowały, że uznałam, że istnieje zagrożenie dla jej zdrowia i bezpieczeństwa" - relacjonowała. Jak twierdzi, namawiała panią Joannę, by zadzwoniła na pogotowie, a gdy kobieta odmówiła, sama wezwała karetkę. - Pani Joanna nie sprzeciwiała się - zaznaczyła. Nie chciała ujawniać szczegółów rozmowy, powołując się na tajemnicę lekarską.
Lekarka podkreśliła, że wezwanie pomocy "to normalna procedura, gdy psychiatra ma pacjenta z myślami samobójczymi". Dodała, że przez cały czas rozmowy z dyspozytorem numeru 112 była "w kontakcie, na linii, na drugim telefonie" z panią Joanną. "Przekazałam dyspozytorowi niezbędne informacje dotyczące stanu zdrowia pacjentki, zarówno psychicznego, jak i fizycznego" - poinformowała.
Podkreśliła również, że "przyjazd policji jest czymś naturalnym, bo takie są procedury" w przypadku podejrzenia próby samobójczej. "Kiedy dzwoniłam w sprawie pani Joanny nie przyszło mi do głowy, że policja może zachować się opresyjnie" - wyznała w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
"Wszystkie te informacje powinny pozostać tajemnicą"
Odnosząc się do konferencji prasowej komendanta głównego policji, który ujawnił zapis jej rozmowy z dyspozytorem numeru alarmowego oraz policją, oznajmiła, że "wszystkie te informacje powinny pozostać tajemnicą". "Nie rozumiem zupełnie, na jakiej podstawie policja ujawnia dane dotyczące stanu pacjentki. To się w ogóle nie powinno zdarzyć" - oświadczyła lekarka w wywiadzie dla "GW".
Zaznaczyła, że w rozmowie z dyspozytorem powiedziała o aborcji farmakologicznej, bo wspomniała o tym w trakcie rozmowy pani Joanna. "To była istotna informacja, ale nie jedyna, która mogła mieć wpływ na jej nastrój, dlatego miałam obowiązek przekazać to, jako informację wpływającą na jej kondycję psychiczną. Jako lekarz nie oceniam działania pacjenta. Ja o tym mówiłam jako o czynniku, który ma wpływ na jej stan, natomiast było dla mnie oczywiste, że pani Joanna miała prawo wziąć tabletki, że przeprowadzenie przez nią aborcji nie jest przestępstwem, więc nie traktowałam w ogóle tego w kategoriach zrobienia czegoś złego, zakazanego, nielegalnego" - przekonywała kobieta. Jak twierdzi, "policja nie przedstawiła całej rozmowy".
Lekarka zaznaczyła, że poinformowała o zażyciu przez pacjentkę tabletek poronnych, gdyż uznała, że jest to "elementem wywiadu medycznego, aby po przewiezieniu do szpitala np. wykonać badanie ginekologiczne". "Wiedziałam, że pani Joanna nie zrobiła nic nielegalnego. Nie analizowałam tych pytań więc w kontekście wypytywania o podejrzaną" - powtórzyła.
Dziś sądzi, że "nie zrozumiała intencji policji". "Moim celem była pomoc pacjentce, która w kryzysie do mnie zadzwoniła. Policja powinna się wycofać w sytuacji, gdy lekarze stwierdzą, że pacjentka nie stwarza zagrożenia, że nie ma potrzeby asysty. Z mojego doświadczenia tak zawsze było" - powiedziała lekarka "Gazecie Wyborczej". Wyznała, że czuje złość. "Mam poczucie, że zupełnie źle zrozumiano cel interwencji" - stwierdziła.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Źródło zdjęcia głównego: TVN24