Wygrodzili teren dla 4999 uczestników i zatrudnili 57 ochroniarzy. Za bramkami było co najmniej tyle samo ludzi. Widać to na zdjęciu. Trzech nastolatków pobiło tam 28-letniego mężczyznę i uciekło do domów. Służby przedzierały się przez tłum. Policja - trzy minuty. Pogotowie - kolejne siedem, chociaż mają tam ze stacji minutę drogi. Trwała reanimacja i trwał koncert. Miasto nie przerwało imprezy, a potem milczało o tym trzy dni. Na koniec dowiedzieliśmy się, że to wszystko działo się obok.
Sosnowiec to stan umysłu - pisali internauci, przywołując historyczną pogardę Katowic dla Sosnowca. Bo to się stało nie u nich, tylko obok, w Sosnowcu.
Ale mogło zdarzyć się wszędzie. Na każdej miejskiej imprezie plenerowej, gdzie darmowe koncerty gwiazd ściągają tłumy i strumieniami leje się piwo.
28-letni mężczyzna, pobity na śmierć, akurat był z Jastrzębia-Zdroju. To Śląsk. Na Grubsona, Grzeszczak, Kozidrak zjechali fani z całego województwa.
Trzy dni później palili tam znicze, tydzień później szli w marszu milczenia.
Teraz ze zniczami biegają, na marsze chodzą. A gdzie byliście wtedy? Znieczulica! Macie tego chłopaka na sumieniu.
Akurat 28-latek w opowieściach internautów nie był obojętny, stanął w czyjejś obronie. I przypłacił to życiem.
Kim są podejrzani? Dlaczego bili? Sąd milczy, bo mają tylko 16 lat.
- Normalni chłopcy - mówili nam na marszu rodzice, których dzieci chodziły z tymi szesnastolatkami do tej samej szkoły. Dotąd żadnych zatargów z prawem.
- Uważali się za nie wiadomo kogo. Dla zabawy zaczepiali innych, nieraz dużo starszych. Podchodzili, rzucali: "masz jakiś problem?", popychali - opowiada dawny uczeń tej samej szkoły. Nie widział, żeby się z kimś bili, każdy schodził im z drogi.
Bezstresowe wychowanie. Nic nie wolno teraz młodym kazać. Wydaje im się, że mogą wszystko.
"Sprawcy zostali ujęci i wierzę, że otrzymają maksymalną możliwą karę" - napisał na Facebooku prezydent Sosnowca Arkadiusz Chęciński trzy dni po tragedii, kiedy już padła oficjalna informacja o śmierci pobitego mężczyzny, a internet huczał o fatalnej organizacji miejskiej imprezy.
To się nie działo na miejskiej imprezie, tylko obok, twierdzą władze miasta.
Śledztwo
Jak przekazał nam Michał Łukasik, wiceszef Prokuratury Rejonowej Sosnowiec-Północ, wszczęto dwa postępowania. Jedno dotyczy pobicia na imprezie masowej. Ze względu na wiek podejrzanych zostało przekazane do sądu rodzinnego.
Sądzić jak dorosłych. Kara śmierci. Pokazać twarze.
Są przestępstwa, za które osoba niepełnoletnia, jeśli skończyła 15 lat, może być sądzona jak dorosła. Na przykład za zabójstwo, gwałt, rozbój albo porwanie samolotu. Ale pobicia ze skutkiem śmiertelnym nie ma w tym katalogu. Dlatego na razie nic nie wskazuje, by którykolwiek z trzech nastolatków odpowiedział przed sądem jak dorosły. Żaden z nich nie dostanie zatem kary, bo sąd rodzinny nie orzeka kar, a jedynie "środki wychowawcze lub poprawcze".
Drugie śledztwo dotyczy organizacji imprezy.
- Sprawdzamy, czy nie zostały ominięte przepisy - mówi prokurator Łukasik. - Powodem jest nie tylko pobicie ze skutkiem śmiertelnym, ale głosy uczestników. Będziemy ich przesłuchiwać. Wystąpiliśmy o nagrania z monitoringu z całego obiektu, nie tylko z miejsca zdarzenia. Na tej podstawie będziemy analizować przebieg imprezy i oceniać jej wielkość - dodaje.
Jak mówi, osobiście zetknął się z sytuacją, że masowe imprezy tętnią życiem również poza wygrodzonym terenem. A to wygrodzony teren jest dla organizatora podstawą do obliczenia liczby gości i tym samym zaangażowania odpowiedniej liczby służb porządkowych i medycznych.
- Policja może łatwo policzyć faktyczną liczbę uczestników. Wystarczy sprawdzić, ile telefonów logowało się do bazowej stacji przekaźnikowej w tamtym miejscu - mówi Krzysztof Kubiciel, ekspert do spraw sytuacji kryzysowych i stanów zagrożeń.
Nikt nie pomógł
10 czerwca 1902 roku Sosnowiec stał się miastem. Samorząd co roku świętuje miejskie urodziny, w tym roku imprezę zaplanowano na poprzedzający tę datę weekend. W niedzielę, 9 czerwca, kończyła się trzydniowa miejska, plenerowa, darmowa, masowa impreza pod nazwą Fun Festival, czyli dawne Dni Sosnowca. Formalnie organizatorem była jedna z miejskich instytucji kultury.
Ostatni dzień zaplanowano w Zagłębiowskim Parku Sportowym. To nowy gminny kompleks stadionów. Ten największy, piłkarski, dostosowany jest także do organizowania koncertów i mógłby pomieścić 25 tysięcy ludzi. Ale gości festiwalu nie wpuszczono na murawę, bo - jak mówi Rafał Łysy, rzecznik sosnowieckiego magistratu - nie dałoby się tam rozstawić wesołego miasteczka, które było dodatkową atrakcją.
Scenę ustawiono więc na betonowym placu przed stadionem. Część placu przed sceną ogrodzono barierkami. Jak wyjaśnia rzecznik, to był "obszar imprezy masowej". Za barierkami był "obszar przylegający do imprezy masowej". Oprócz karuzel były tam toalety i punkty gastronomiczne, w tym sześć z piwem, specjalnie dla gości festiwalu.
- Organizator imprezy odpowiada za bezpieczeństwo uczestników także na tym terenie, gdzie są atrakcje towarzyszące - podkreśla Krzysztof Kubiciel.
28-letni Marcin przyjechał na Dni Sosnowca ze swoją narzeczoną. Przed godziną 22 wyszli z "obszaru imprezy" w stronę karuzel. Kobieta poszła do toalety. Jak opowiadała potem w programie "Uwaga!" TVN, wcześniej zauważyli w tłumie grupkę trzech nastolatków, którzy zaczepiali innych uczestników.
Prowadzący profil facebookowy "Sosnowiec moje miasto" podał, że 28-latek stanął w obronie 19-letniego maturzysty z Sosnowca, którego atakowali 16-latkowie.
Minęło około 10 minut. Kobieta wróciła z toalety i zastała narzeczonego w takiej sytuacji (cytujemy za "Uwagą!" TVN): - Jeden go odpychał. Chciałam mu pomóc, ale sama zostałam zaatakowana. Zostałam mocno odepchnięta, uderzyłam o ziemię, głową o murek. Marcin, jak zauważył, że leżę, to zeskoczył i dostał w twarz. W tle widziałam, jak upada, był kopany po głowie. Po głowie i po brzuchu. Do samego końca mi go dobijali. Szłam do niego na czworakach, bo nie czułam się na siłach, żeby wstać. Szłam i widziałam falę krwi. Potem biegałam wokół i prosiłam ludzi, żeby mi pomogli. Żeby wezwali kogoś, bo na moich oczach umiera mój mąż.
- Nikt nam nie pomógł - powiedziała.
Gdzie była ochrona? Gdzie policja? Gdzie straż miejska? Gdzie ktokolwiek?
Zdjęcie
Jak informuje rzecznik magistratu, imprezę zaplanowano na 4999 osób. Według uczestników było ich cztery, pięć razy więcej. Na Facebooku i w rozmowie z nami mówią o 25 tysiącach, czyli tylu, ile pomieściłby sąsiedni stadion. Rzecznik magistratu uważa, że ta liczba "nie ma pokrycia w rzeczywistości".
Dzień po imprezie miasto opublikowało na swoim profilu na Facebooku zdjęcie z lotu ptaka. Głowa przy głowie.
Czy naprawdę uważacie, że zdjęciem tym powinno się chwalić? Przecież to jest dowód, że zostały przekroczone wszystkie zasady bezpieczeństwa imprez publicznych. Takie imprezy powinny być zamknięte, być może biletowane, aby była kontrola, kto wchodzi i z czym wchodzi na teren imprezy. Nie twierdzę, że bilety powinny być płatne, ale może powinna być wcześniejsza internetowa rejestracja, a przy wejściu weryfikacja, a ilość wejściówek ograniczona.
Rzecznik zapewnia, że goście liczeni byli na ośmiu bramkach. - W jaki sposób? Ktoś krzyknął "stop", dziecko wchodzi, a mama już nie, bo mamy komplet? - zastanawia się ekspert.
Rzecznik magistratu przyznaje, że ochroniarze nie mieli żadnych elektronicznych urządzeń do liczenia.
- "Obszar imprezy" w każdej chwili można było opuścić. Wejść w połowie koncertu, zostać na kolejnym. Nie było biletów ani wejściówek. Opaski z kodem na rękę? Ależ skąd! - opowiada w rozmowie z nami Marek z Jastrzębia, jeden z uczestników.
Jak ochroniarze liczyli uczestników imprezy masowej? Chcieliśmy dowiedzieć się tego w agencji ochroniarskiej, zatrudnionej do obsługi Fun Festival. Podano nam numer do prokurenta w tej spółce - jedynej osoby upoważnionej do udzielenia informacji. Mimo kilkukrotnych prób osoba ta nie odebrała od nas telefonu.
Zdjęcie
Poprosiliśmy kilku uczestników o zakreślenie ogrodzenia na zdjęciu.
Jeśli pod sceną było 4999 osób, to widać wyraźnie, że za barierkami co najmniej jeszcze raz tyle. Jak przekazał nam rzecznik, według szacunków władz miasta, w sumie na całym placu wokół stadionów było od 10 tysięcy do 14 tysięcy ludzi.
Zdjęcie zostało opublikowane, zanim informacja o tragedii wyszła na jaw.
Czy pomyśleliście, co by się stało w razie jakiegoś wypadku czy zagrożenia? Jak tych ludzi ewakuować, skoro nie dało się nawet swobodnie przejść?
O strasznym tłoku opowiadało wielu uczestników. Byli tam z dziećmi. Z psami. Z dziećmi w wózkach. Z rowerami. Przepychali się, denerwowali, wyzywali, że nie mogą wyjść, wyjechać samochodem.
- Gdyby doszło na przykład do pożaru, kiepsko to widzę. Drogi ewakuacyjnej nie było. Ludzie by się zadeptywali, chodzili po sobie - opowiada Agata z Cieszyna, która przyjechała z 10-letnim synem. - Jak wychodziliśmy z koncertu Grubsona, spod sceny, jednemu panu zrobiło się słabo. Ktoś zawołał z tłumu, żeby wołać ochronę. Nie było szans. Oni na tych bramkach trzymali ludzi, którzy chcieli wejść na Sylwię Grzeszczak.
- Z koncertu Grubsona wychodziło się pół godziny. Tyle samo czasu zabierało wejście na Grzeszczak. Przedostanie się do toalety - 40 minut - obliczył Krystian.
Byłam tam, kilkadziesiąt metrów od tej tragedii był taki ścisk, że nic nie było widać, co tam się działo, my widzieliśmy tylko samochód policji i za nim zaraz karetka jechała, w pierwszej chwili każdy pomyślał, że ktoś zasłabł w tym tłumie.
Narzeczona 28-latka mówiła w "Uwadze!" TVN, że karetka jechała do niego pół godziny.
Piotr Szwedziński, wicedyrektor pogotowia ratunkowego w Sosnowcu: - Wezwanie wpłynęło do nas o 22.12. Nasza stacja oddalona jest o niecały kilometr od miejsca zdarzenia. Bylibyśmy tam w minutę. Ale karetka nie mogła przedrzeć się przez tłum. Jechała w żółwim tempie, żeby nikogo nie potrącić. Trwało to siedem minut.
Strażacy musieli odsuwać ludzi, żeby rozstawić parawan. Ratownicy pogotowia przejęli akcję od zespołu medycznego, który obsługiwał imprezę i dotarł do 28-latka przed karetką.
Mężczyzna był w stanie krytycznym. Rodzina dowie się potem w szpitalu, że doszło do przerwania pnia mózgu. Leżał bez ruchu w kałuży krwi. Rozpoczęła się reanimacja. Na scenie występowała wtedy Beata Kozidrak i Bajm.
Nie przerwano koncertu. Nie zatrzymano karuzel.
Rzecznik magistratu: - Przerwanie imprezy wprowadziłoby chaos i utrudniło akcję ratunkową.
Obszar wygrodzony i przylegający
Przygotowując imprezę masową, najpierw szacuje się liczbę gości. Jak to zrobić, gdy impreza nie jest biletowana? Ekspert mówi, że pod uwagę bierze się wcześniejsze edycje imprezy i wielkość miejsca, w którym ma się odbyć.
Skąd Sosnowiec wziął liczbę 4999? Czy odpowiedź jest w rozporządzeniu ministra zdrowia w sprawie minimalnych wymagań dotyczących zabezpieczenia pod względem medycznym imprezy masowej? Jeśli jest do 5 tysięcy uczestników, wystarczy zapewnić jedną karetkę bez lekarza. Gdy jest powyżej 5 tysięcy, muszą już być dwa zespoły pogotowia, w tym jeden z lekarzem.
Jak potwierdził rzecznik magistratu, na miejscu był jeden prywatny ambulans bez lekarza plus jeden patrol ratowników.
Co przepisy mówią o ochronie? Ustawa o bezpieczeństwie imprez masowych przewiduje, że na 300 uczestników musi być 10 osób z sił porządkowych. Każda następna setka uczestników wymaga zatrudnienia kolejnych dwóch. Na zaplanowane 4999 osób powinno być ich zatem co najmniej 57. Na liczbę szacowaną po imprezie - ponad stu.
"W trakcie weekendu na terenie imprezy i poza nią było grubo ponad setka ochroniarzy, policjantów, strażników miejskich i innych służb. Wszyscy stawali na rzęsach, aby zabezpieczyć teren koncertu, jak i miejsca poza nim" - pisał na swoim profilu na Facebooku prezydent miasta, odpowiadając na zarzuty internautów.
Co to znaczy "grubo ponad setka"?
- Teren imprezy masowej zabezpieczało 57 pracowników ochrony - sprecyzował rzecznik. Plus za barierkami dziesięciu.
Ochroniarze w wieku tych sprawców.
- Gówniarze i emeryci - skwitowały Aneta i Dagmara, które spotkaliśmy na marszu milczenia.
- Młode dziewczyny, takie drobne, że jakby człowiek kichnął, to zrobiłby im krzywdę - opisuje Krystian. - Panowie w wieku około 60 lat. Nie sprawiali wrażenia, że mogą gdzieś podbiec, z kimś walczyć. Byli tylko pod sceną i na bramkach. Facetów klepali po nogach, paniom zaglądali z daleka w torebkę, tak przebiegała kontrola. Jakby ktoś chciał, mógłby pod scenę wnieść siekierę.
Marek z Jastrzębia: - Jak był ten ścisk między koncertami [Grzeszczak i Kozidrak - red.], to te osoby, które po godzinie 21 wchodziły za bramki na koncert Kozidrak, w ogóle nie były kontrolowane.
Ekspert Krzysztof Kubiciel: - Ja byłem zawsze zdania, żeby mieć tych pracowników ochrony więcej, bo zawsze może dojść do sytuacji kryzysowej. W kwestii bezpieczeństwa nie ma miejsca na kompromis. Niestety obserwuję tendencję, że oszczędzamy na ochronie. Wcześniej czy później coś się wydarzy.
Na "obszarze przylegającym do imprezy", jak dodaje rzecznik magistratu, porządku pilnowała straż miejska i przede wszystkim policja. Strażników było czterech.. Dwa patrole, z czego jeden zajmował się zgłoszeniami mieszkańców dotyczącymi nieprawidłowego parkowania gości festiwalu.
"Wystarczająco"
Ilu było policjantów?
- Rola policji na takich imprezach jest kluczowa - mówi ekspert. - Ochroniarz może dokonać obywatelskiego zatrzymania, ale nie wolno mu użyć środków przymusu bezpośredniego. Od tego jest policjant. Ochroniarz ma prawo odstąpić od czynności, bo na przykład się boi, że go pobiją i prokurator nic mu za to nie zrobi. Policjant ma obowiązek narażać swoje życie, za to mu płacą.
Dopóki na imprezie nic się nie dzieje, policja, według eksperta, ma nadzorować służby porządkowe. Być w odwodzie. Nie chodzi o to, żeby czuć ich oddech na plecach. W końcu to zabawa. Ale powinni stać "na bombach". Odstraszać migającym niebieskim światłem tych, co przyszli narozrabiać, dając sygnał, że "my tu jesteśmy" także tym, którzy mogą potrzebować pomocy. - Policja powinna być widoczna - podkreśla ekspert.
- Nigdzie nie widziałam policji - mówi Agata. W relacjach innych uczestników powtarza się, że widzieli najwyżej jeden patrol.
W tym samym dniu odbywały się eurowybory. - Kto wyraża zgodę, żeby o jednym czasie organizować dwie imprezy masowe? - dziwi się Krzysztof Kubiciel. - Przecież wiadomo było, że policja będzie zaangażowana w zabezpieczanie lokali wyborczych, że musi być w gotowości w razie jakichś zakłóceń.
Rzeczniczka policji w Sosnowcu Katarzyna Cypel-Dąbrowska zapewnia, że policjantów było "wystarczająco", odpowiednio do liczby zgłoszonych uczestników i przewidywanego zagrożenia. Konkretna liczba jest tajemnicą. Jak wyjaśnia rzeczniczka, taka informacja mogłaby zdradzać taktykę zabezpieczania podobnych wydarzeń w przyszłości.
Kompleks stadionów objęty jest monitoringiem. Dodatkowe kamery zamontowano z okazji imprezy. Według rzecznika magistratu, policjanci mieli podgląd na obraz z kamer.
Informacja o pobiciu dotarła do policji o 22.08. Na miejscu byli o 22.11. - Przepisy nie określają liczby policjantów - mówi ekspert. - Gdyby było ich wystarczająco, powinni być na miejscu w kilka sekund i natychmiast zablokować teren wokół, żeby sprawcy nie uciekli.
16-latkowie zostali zatrzymani kilkanaście godzin po zdarzeniu we własnych domach.
Wstyd
Do tragedii doszło "tuż obok naszego święta", jak mówi Rafał Łysy w imieniu władz miasta.
- Jest mi wstyd. Czuję się okropnie, że coś takiego stało się w moim mieście - mówi Renata Zmarzlińska-Kulik, opozycyjna radna Sosnowca (jest z PiS, prezydent z PO, większość radnych z PO i Lewicy).
- Nie przygotowano się na tak ogromną liczbę uczestników - twierdzi radna. - Odetnę teren barierkami i tylko za tyle ludzi odpowiadam? A ludzie za barierkami to po co tam przyjechali, na spacer? Brak odpowiedzialności i przewidywania. Moi byli wychowankowie [radna była dyrektorką domów dziecka - red.] dzwonili do mnie przed festiwalem, że będą takie zespoły, że każdy z nich zapełniłby widzami Spodek [hala widowiskowa w Katowicach na 11 tysięcy osób - red.] i trzeba by było dużo zapłacić za bilety, a w Sosnowcu zagrają za darmo. Te zespoły to był pewnego rodzaju wabik.
Prezydent w mediach osobiście zapraszał na festiwal całe województwo. A dzień po festiwalu, w poniedziałek, miasto dziękowało uczestnikom i zachęcało do szukania się na publikowanych zdjęciach tłumów.
Ani słowa, że stało się coś złego.
W tym samym dniu odbyła się planowana komisja bezpieczeństwa i porządku publicznego. - Tematu pobicia na festiwalu nie poruszono - mówi radna. - Na koniec powiedziałam, że doszły mnie słuchy o brutalnym pobiciu na wczorajszej imprezie i chciałabym poznać prawdę. Obecny na komisji komendant policji powiedział, że była bójka, że to wyjaśniają i że jest osoba w szpitalu.
O zdarzeniu nie informowały policyjne komunikaty. Sprawę ujawniła dziennikarka telewizji TVS Silesia, która - jak sama opisywała - była na festiwalu prywatnie. Nagrała przyjazd karetki, porozmawiała ze świadkami pobicia i zrobiła news. Rozszedł się po sieci jak wirus. Ofiara przestawała być anonimowa. Co chwilę wypływały nowe informacje. Że to ten Marcin. Nasz piłkarz, obrońca. Funkcjonariusz Służby Więziennej. Niebawem miał brać ślub. Stanął w czyjejś obronie. Umarł. Rodzina przekaże organy do przeszczepu.
Radna: - To był nasz gość, przyjechał na nasze święto. Uratował życie chłopakowi z naszego miasta i został pobity przez chłopców z naszego miasta. Odgradzanie się od tej tragedii jest wstrętne. To się nie stało gdzieś w zaułku miasta, ale na tej imprezie.
Bez alkoholu się nie uda
Baba pcha wózek, w drugiej ręce piwsko, telefon i pies. Takich osób mnóstwo.
Tam wszyscy uczestnicy byli pod wpływem alkoholu. To spędy alkoholowe, a pretekstem jest impreza plenerowa. Jakby alkomatem badać uczestników i wpuszczać tylko trzeźwych, to kapele by grały dla samych siebie.
- Nawet Grubson między utworami powiedział, że jak widzi te tłumy przy wodopoju, czyli przy piwie, to mu się już rzygać chce - opowiada Agata. - Jeżdżę dużo z synkiem, był na stadionowych koncertach Sanah, byliśmy na koncertach w Spodku. Syn po raz pierwszy się bał. Był przerażony, widziałam to. Alkohol lał się strumieniami. Dlatego szybko stamtąd uciekliśmy.
W tragiczną niedzielę, jak mówi radna, mieszkańcy okolic stadionów nie wychodzili z dziećmi na place zabaw. - Wszędzie przetaczały się grupy młodych pijanych ludzi. Śmiano się, że w sklepie sąsiadującym ze stadionami sprzedano cysternę wódki. Zrobili utarg jak za cały rok - dodaje.
Dlaczego na imprezie, adresowanej do rodzin, do młodzieży, organizowanej przez samorząd, który równocześnie prowadzi profilaktyczne kampanie przeciw uzależnieniom, sprzedawany jest alkohol? Dlaczego jedną ręką przestrzegamy, że to groźne, a drugą podajemy piwo?
- Warto podjąć długofalową dyskusję o sprzedaży alkoholu na imprezach masowych, ale nie w tym momencie. Za to, co się wydarzyło na tej imprezie, należy piętnować konkretnych sprawców, przeciwstawić się temu, aby to powstrzymać. Szukanie kontekstu to usprawiedliwianie sprawców, że to nie ich wina, tylko organizatora imprezy - mówi psycholog Damian Zdrada, kierownik Centrum Psychoterapii i Leczenia Uzależnień w szpitalu miejskim w Sosnowcu.
Dopytany, przyznaje, że alkohol może sprzyjać agresywnemu zachowaniu, bo osłabia samokrytycyzm. Że będąc nietrzeźwym, na więcej sobie pozwalamy, nie licząc się z otoczeniem i konsekwencjami, a tymczasem jest coraz bardziej dostępny i stajemy się na to coraz mniej wrażliwi. - To problem ogólnopolski - zaznacza.
Kiedy więc o tym mówić, jak nie teraz, kiedy pamiętamy, do czego to może prowadzić i kiedy zaczyna się lato, sezon imprez masowych?
Tanie igrzyska dla młodzieży, polegające na alkoholizowaniu się wspólnym. Niewiarygodne, ile oni alkoholu spożywają przy okazji tych masówek. Alkohol miesza im w głowach i przyczynia się do agresji. Gdyby tej alkoholizacji nie było, ten człowiek, piłkarz, strażnik więzienny, by żył.
- Lata temu, kiedy byłam członkiem komisji do spraw rozwiązywania problemów alkoholowych, zaproponowałam radnym, żeby Dni Sosnowca odbywały się bez alkoholu. Po tych imprezach do placówek opiekuńczo-wychowawczych trafiały dzieci. Kilkuletnie dzieci, które pilnowały mam, leżących pod ławką. Statystyki policyjne jasno pokazywały, że liczba interwencji wtedy wzrasta - opowiada radna. - Wyśmiano mnie. "To się nie uda" - usłyszałam. Przedsiębiorcy muszą zarobić. Każdy odpowiada za siebie. A jak przekroczy normę, to się go zwinie. Przecież od tego są służby, żeby pilnowały. Nie było dyskusji.
Legalny narkotyk
- Szkoda, że ten temat podejmowany jest dopiero, jak dochodzi do tragedii - komentuje Robert Rutkowski, psychoterapeuta uzależnień, który od 30 lat przygląda się "zjawisku alkoholowego sekciarstwa". - Żyjemy w sekcie alkoholowej. Alkohol jest wszędzie, także na poziomie słownictwa. Słowo "picie" zostało zaanektowane przez tę sektę. Ja proponuję swoim pacjentom, żeby zamiast "alkohol" mówili "etanol". Po kontakcie z etanolem umierają rocznie trzy miliony ludzi. W krajach Unii Europejskiej Polska zajmuje w tym rankingu drugie miejsce. Etanol to narkotyk, tyle że legalny. Piwo przytępia zmysły. Spędzamy radosny czas z dziećmi na festynie otępiali. Możemy się emocjonować, że picie piwa na publicznej imprezie to skandal. Ale na chłodno - to jest łamanie prawa - mówi Rutkowski, powołując się na ustawę o wychowaniu w trzeźwości.
- Nawet w tej zmurszałej ustawie sprzed 40 lat jest napisane, że konsumpcja alkoholu nie powinna być kojarzona z rozrywką, wypoczynkiem, sportem, rekreacją, a takim wydarzeniem jest festyn miejski - wskazuje psychoterapeuta. - Nie wolno iść ulicą z otwartą butelką piwa, od razu podejdzie patrol i wręczy mandat za picie w miejscu publicznym. To jest demoralizacja. A na festynie, gdzie są tysiące ludzi, dzieci, młodzież - już nie. To jest celowe działanie, żeby przyciągnąć jak najwięcej ludzi. Choćby kosztem tragedii. To jest przygotowywanie kolejnych konsumentów piwa - twierdzi Rutkowski.
- Tyle się mówi o szkodliwości alkoholu, o konieczności edukacji. Nic z tego nie wynika. Niczego nie osiągniemy bez regulacji prawnych. Sprzedaż etanolu na imprezach publicznych powinna być zakazana. Samorządy tego nie zrobią, dlatego że nie ponoszą kosztów leczenia osób uzależnionych. Mi jest bliski model szwedzki, gdzie dostęp do alkoholu reguluje państwo. W Szwecji jest około 400 punktów sprzedaży alkoholu. W Polsce - 123 345. Więcej niż toalet publicznych, więcej niż miejsc, gdzie można kupić chleb - zaznacza.
Może się opamiętają trochę.
- Na terenie imprezy masowej nie prowadzono sprzedaży alkoholu - odpowiedział nam rzecznik magistratu.
Jak wyjaśnił, w sześciu punktach gastronomicznych można było kupić niskoprocentowy alkohol. Ale one były poza obszarem imprezy masowej, na obszarze przylegającym do imprezy, obok.
Kursywą oznaczyłam opinie użytkowników zaczerpnięte z facebookowych profili prezydenta Arkadiusza Chęcińskiego oraz Sosnowiec Łączy (oficjalny profil urzędu miasta) i Sosnowiec Moje Miasto (profil prywatny).
Autorka/Autor: Małgorzata Goślińska / m
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: UM Sosnowiec