Prokuratura umorzyła śledztwo dotyczące sprzedaży przez urzędników Agencji Mienia Wojskowego 153 kompletów ręcznych wyrzutni rakiet przeciwlotniczych - dowiedział się portal tvn24.pl. Śledczy uznali, że transakcja bronią, którą można zestrzelić samoloty, była zgodna z prawem.
Zestawy wyrzutni z rakietami kupiła na przetargu niewielka firma posiadająca koncesję na obrót bronią. Sam przetarg zorganizowała Agencja Mienia Wojskowego latem 2012 roku. Problem zauważyły Ministerstwo Gospodarki oraz Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, gdy właściciel rakiet Strzała chciał je wyeksportować do Czech.
- Zwróciłem się o niezbędną na reeksport zgodę do resortu gospodarki. Odmówiono mi, przekonując, że byłoby to złamanie międzynarodowych regulacji, których stroną jest Polska - opowiadał nam przedsiębiorca.
W ocenie urzędników z resortu gospodarki sama sprzedaż rakiet mogła złamać jedno z porozumień w ramach traktatu z Wassenaar. Państwa, które są jego stronami, umówiły się, że "przenośnymi, przeciwlotniczymi zestawami rakietowymi (w skrócie MANPADS - red.) mogą handlować między sobą wyłącznie rządy i ich agendy".
Dokładnie tak samo oceniła sytuację Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, która złożyła doniesienie do wojskowej prokuratury, że sprzedający taką broń urzędnicy mogli dopuścić się przestępstwa.
Wojskowi śledczy uznali jednak, że ewentualnego przestępstwa dopuścili się cywilni urzędnicy Agencji Mienia Wojskowego i przekazali sprawę do Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Nie było przestępstwa
Teraz - a dokładnie 27 kwietnia - cywilna prokuratura wydała decyzję o umorzeniu śledztwa. Oskarżyciel uznał, że w przypadku tej transakcji nikt nie popełnił przestępstwa: ani urzędnicy AMW, ani akceptujący sprzedaż wiceministrowie Obrony Narodowej, ani też przedsiębiorcy, którzy kupili broń.
Śledczy ustalił, że plan sprzedaży wyrzutni z rakietami zaakceptował szef Inspektoratu Wsparcia Sił Zbrojnych generał Zbigniew Tłok-Kosowski, a także wiceminister Marcin Idzik. "W planie przekazania mienia do Agencji nie zawarto żadnych zastrzeżeń lub ograniczeń dotyczących sprzedaży ręcznych rakiet przeciwlotniczych" - napisał w uzasadnieniu prokurator.
Dlatego też zestawy zgodnie z prawem trafiły na przetarg, który Agencja Mienia Wojskowego zorganizowała w 2012 roku. Prokurator podkreślił, że firma, która wygrała przetarg, posiadała wszystkie niezbędne koncesje do handlu bronią.
Luki w resorcie obrony
Umarzając śledztwo, prokurator przeanalizował prawo, ale także praktykę działania Ministerstwa Obrony Narodowej. Śledczy odkrył luki w stosowaniu porozumienia z Wassenaar - w samym resorcie obrony brak jest jasnych uregulowań, które zapobiegłyby sprzedaży tak niebezpiecznej broni.
Jednocześnie prokurator podkreślił, że sami przedsiębiorcy, którzy kupili rakiety, przez cały czas działali zgodnie z prawem i odpowiedzialnie. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że trwa kolejna runda negocjacji z nimi, dotycząca odkupienia wszystkich zestawów rakiet przez kontrolowane przez państwo spółki zbrojeniowe.
ABW i eksperci: realne zagrożenie
Inaczej niż warszawski prokurator sytuację ocenili Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i niezależni eksperci. Służba specjalna pochwaliła się zapobieżeniem sprzedaży rakiet do Czech w swoim raporcie z działalności w 2014 roku. Były dowódca jednostki GROM Roman Polko tak komentował sprawę: - Nie wierzę, że wojsko dokonało takiej transakcji. One (rakiety - red.) służą do strącania samolotów i helikopterów. Można wystrzelić rakietę i zniknąć, nim ktokolwiek połapie się w tym, co się wydarzyło. O takiej broni marzą terroryści a całym świecie - zauważył Polko.
Autor: Robert Zieliński (r.zielinski@tvn.pl) / Źródło: tvn24.pl