|

Odebraliśmy Stochowi, dodaliśmy Ammannowi. Kto został skoczkiem wszech czasów?

"Bez danych jesteś tylko kolejną osobą z własną opinią" - powiedział przed laty amerykański statystyk William Edwards Deming. Zagłębiliśmy się więc w dane, żeby przeanalizować drogę najlepszych skoczków na szczyt.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Jest w nas silna potrzeba tworzenia rankingów, jednoznacznego hierarchizowania, oceny, kto najlepszy.

Niektórzy od razu zamkną dyskusję, oceniając, że nikt nie może stawać w szranki z Mattim Nykaenenem. Fin, jako jedyny w historii, może pochwalić się zdobyciem tzw. wielkiego szlema skoków (mistrz świata, mistrz świata w lotach, zwycięzca Turnieju Czterech Skoczni, zdobywca Pucharu Świata i mistrz olimpijski).

Inni odpowiedzą, że ważniejsza jest stabilność formy. Z tej perspektywy niedościgniony pozostaje Adam Małysz, który jako jedyny wygrał Puchar Świata trzy razy z rzędu.

Nie chcemy jednak dyskusji zamykać, a raczej ją wzbogacić. Dlatego zanurzyliśmy się w danych. Wzięliśmy pod lupę historyczne wyniki zawodów Pucharu Świata. Choć to jedynie wycinek obrazu całej dyscypliny, to jednak najważniejsza liga w skokach, cykl wymagający konsekwencji i stabilności formy, jak żadna inna seria zawodów.

Zasada stu konkursów

W poszukiwaniu najlepszego skoczka w historii najpierw przyjrzeliśmy się liczbie podiów w karierze każdego zawodnika. Fakty są dobrze znane. Liderem tego rankingu jest Janne Ahonen. Fin stawał na podium 108 razy. Na drugim miejscu plasuje się Adam Małysz z 92 miejscami w pierwszej trójce. Tuż za Orłem z Wisły znajdziemy Gregora Schlierenzauera z 88 "pudłami".

Ciekawsze jest jednak osadzenie tych osiągnięć na osi czasu. Poniższa grafika przedstawia liczbę podiów wywalczonych przez zawodników w zestawieniu z liczbą konkursów, w których wzięli udział. Przerywane linie wskazują "tempo" wygrywania konkursów.

Jak je czytać? 0,5 oznacza uplasowanie się na podium w średnio co drugim konkursie, w którym zawodnik brał udział, 0,25 - podium w średnio co czwartym konkursie, 0,1 - w co dziesiątym.

Aktualnie czytasz: Odebraliśmy Stochowi, dodaliśmy Ammannowi. Kto został skoczkiem wszech czasów?

Już na pierwszy rzut oka imponujące wrażenie robią trajektorie kariery Nykaenena i Schlierenzauera. Trajektoria tego drugiego oczywiście gwałtownie wyhamowała wraz z jego decyzją o zawieszeniu kariery, jednak do tego momentu mógł poszczycić się miejscem w pierwsze trójce w niemal połowie wszystkich konkursów, w jakich brał udział. Gdyby utrzymał takie samo tempo do końca kariery, dziś mógłby pochwalić się prawie 140 miejscami na podium. W swoich pierwszych stu konkursach niemal równie imponujące tempo zdobywania pierwszych "trójek" zanotowali Andreas Goldberger i Jens Weissflog.

Wykres pokazuje jednak, jak zdradliwe może być poleganie tylko na bezwzględnych liczbach. Porównywanie surowej liczby podiów może "dyskryminować" zawodników, którzy wystąpili w mniejszej liczbie konkursów. Oczywiście nie możemy zakładać, że skoczkowie utrzymaliby tempo zdobywania podiów, gdyby dobili do ponad 400 konkursów, tak jak w przypadku Ahonena. Na wyobraźnię działa jednak fakt, że Nykaenen, startując w ponad trzykrotnie mniejszej liczbie konkursów, zdobył tylko o 30 procent mniej podiów niż jego rodak.

Oprócz obrazowania tempa zdobywania kolejnych laurów wykres pokazuje również różne etapy rozwoju karier skoczków. Na uwagę zasługuje Kamil Stoch - jedyny skoczek z Top 10, który na pierwsze podium musiał czekać ponad 100 konkursów. Kiedy już jednak na nie wszedł, to z przytupem - wygrał przed zakopiańską publicznością w dramatycznym konkursie, w którym Adam Małysz zaliczył groźnie wyglądający upadek. Zawody te okazały się symboliczne, zupełnie jakby mistrz z Zębu przejął pałeczkę w pokoleniowej sztafecie i od tego konkursu jego kariera potoczyła się już w spektakularny sposób. Stoch od tego momentu stawał na podium w ponad 30 procentach wszystkich konkursów.

Adam Małysz i Simon Ammann, choć nie musieli czekać tak długo jak Stoch na pierwsze podium, to ich kariera też nabrała dobrego tempa dopiero po przekroczeniu bariery 100 konkursów w Pucharze Świata. 

Malcolm Gladwell w swojej bestsellerowej książce "Poza schematem" ukuł zasadę 10 tysięcy godzin, zgodnie z którą, aby osiągnąć poziom mistrzowski w danej dziedzinie, należy poświęcić 10 tysięcy godzin na ćwiczenia. Na potrzeby tej analizy za podobną granicę uznaliśmy 100 konkursów. Tych 100 konkursów to czas potrzebny na zdobycie odpowiedniego doświadczenia, oswojenie się z presją. Oprócz wymienionych już Stocha, Ammanna i Małysza warto też wspomnieć o Ahonenie, który po przekroczeniu bariery 100 konkursów również zaczął stawać na podium zdecydowanie częściej.

Z obecnie występujących w Pucharze Świata skoczków do tak określonej bariery zbliżają się: Daniel Huber, Antti Aalto, Jakub Wolny, Killian Peier, Yukiya Sato, Pius Paschke. Czy któryś z tych zawodników zaliczy nagły skok formy?

Do "setki" zbliża się również Halvor Egner Granerud, ale to inny przypadek. Norweg zdążył już w kapitalny sposób przedstawić się światowej publiczności. Ledwo zaczął skakać profesjonalnie, a już - w poprzednim sezonie - sięgnął po Kryształową Kulę dla najlepszego skoczka. 

Barierę 100 konkursów niedawno przekroczył Klemens Murańka. Może, bazując na tym doświadczeniu, nasz ciągle niespełniony talent w końcu nawiąże do pokładanych w nim nadziei?

Gambit w powietrzu

Przytoczone powyżej liczby nie uwzględniają jednak aspektu poziomu rywali czy też specyfiki konkretnej ery w historii Pucharu Świata. Zapewne większe uznanie wzbudza zawodnik pokonujący innych tuzów swojej dyscypliny, będących w wyśmienitej formie, niż skoczek wygrywający zawody, ale zostawiający w tyle przeciwników w miernej formie. Wadą oceny skoczków przez pryzmat zdobytych podiów może być też "zerojedynkowość": przegrywając zwycięstwo o 0,1 punktu, zawodnik na zawsze zapisze się w annałach jako ten drugi.

W lepszym zrozumieniu skoków na przestrzeni dziejów może nam pomóc element zapożyczony z szachów. Mowa o rankingu Elo, sposobie szacowania siły szachistów opracowanym przez amerykańskiego fizyka węgierskiego pochodzenia Arpada Elo. Ranking powstał jako metoda określania umiejętności szachistów, jednak jego uniwersalność sprawiła, że z czasem został zaadaptowany również w innych dyscyplinach.

Ideą rankingu Elo jest przypisanie do każdego zawodnika pewnej liczby, oznaczającej właśnie umiejętności. Czym większa liczba, tym lepszy zawodnik. Po każdych zawodach ranking jest aktualizowany w oparciu o bieżące wyniki. Nasze podejście do wyliczania rankingu zakłada aktualizowanie wyników na podstawie miejsca zajętego w konkursie oraz straty albo przewagi w stosunku do innych zawodników. Zawodnik zostanie nagrodzony większą liczbą punktów za pokaźniejszą przewagę, analogicznie - zostanie mocniej "ukarany" w przypadku większej straty punktowej do rywali. Nagroda albo strata skalowane są relatywnie do przewagi lub straty. Jest to o tyle istotne, że pozwala uchwycić prawdziwą esencję formy skoczków.

Przykład, podobnie jak obraz, wart jest tysiąca słów. Przyjrzyjmy się zatem konkretnym przykładom i na ich podstawie przeanalizujmy metodę wyliczania rankingu Elo.

4 stycznia 2001 roku, trzeci konkurs Turnieju Czterech Skoczni. To pamiętne dla Polaków zawody, bo to od tego momentu Adam Małysz zaczął swoje panowanie na światowych skoczniach. To również konkurs, w którym Małysz wywalczył największą przewagę nad drugim rywalem w swojej historii - Orzeł z Wisły wyprzedził Janne Ahonena o dokładnie 44,9 punktu.

Po tym konkursie Małysz zyskał aż 28 punktów do rankingu Elo. Z kolei ówczesny lider Pucharu Świata - Martin Schmitt - zajął dopiero 8. pozycję, co oznaczało dla niego utratę 4 punktów. Na potężny dorobek punktowy Małysza złożyła się znacząca przewaga nad rywalami oraz oczywiście wygrana w całym konkursie.

W naszym modelu wspomniany już zawodnik przegrywający o zaledwie 0,1 punktu zostanie nagrodzony w niemal takim samym stopniu jak faktyczny zwycięzca. Co prawda "formalnie" w tabeli przegrany zostanie na zawsze zapamiętany jako ten drugi, ale z punktu widzenia realnej formy różnica między takimi zawodnikami jest pomijalna. Z drugiej strony Małysz, nokautujący swoich rywali w sezonie 2000/2001, za każdą "astronomiczną" przewagę nagrodzony został pokaźną liczbą punktów. Wszelkie parametry modelu zostały statystycznie przetestowane, tak aby jak najlepiej pozwalały na przewidywanie przyszłych wyników.

Nykaenen nieznacznie uciekł

Na ranking Elo możemy spojrzeć z kilku perspektyw. Po pierwsze, możemy wskazać moment szczytowy w karierach zawodników, a dzięki uniwersalności rankingu porównać skoczków z różnych epok. Pierwsza z zamieszczonych poniżej tabeli zawiera zestawienie 10 zawodników z najwyższym rankingiem Elo.

Czterech skoczków w historii przekroczyło barierę 2100 punktów (Ahonen był bardzo blisko). Konkurencję w tyle zostawia Nykaenen, którego szczyt dominacji przypadł na końcówkę sezonu 1987/1988, ostatniego, w którym Fin bezapelacyjnie rządził na światowych skoczniach.

Aktualnie czytasz: Odebraliśmy Stochowi, dodaliśmy Ammannowi. Kto został skoczkiem wszech czasów?

Kolejność zawodników z Top 10 może zaskakiwać. Szczególnie nisko plasuje się Jens Weissflog, który według rankingu Elo swój szczyt formy zanotował na koniec sezonu 1989/1990. Legendarny Niemiec powrócił do wielkiego skakania w latach 1993-1996, jednak nierówna forma w poprzednich sezonach (punkty rankingu Elo się kumulują) nie pozwoliła mu na "zbudowanie" nowych, rekordowych wartości. Niemiec przez całą karierę miał tendencję do przeplatania genialnych sezonów znacznie gorszymi latami, stąd jego ranking Elo nigdy nie zdołał nawiązać do wyników Nykaenena, z którym często stawiany jest niemal w jednym szeregu.

Skąd tak wysoka pozycja Simona Ammanna? W najlepszym okresie Szwajcara na drodze stanął mu genialny Gregor Schlierenzauer. Ranking Elo uwzględnia relatywną skalę dokonań, czyli bierze pod uwagę również poziom innych rywali. Pokonanie Austriaka w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata 2009/2010 wywindowało znacząco ranking Ammanna.

Wysoko "wspiął" się również Peter Prevc, który swój szczytowy wynik zanotował na początku sezonu 2016/2017, jednak fenomenalny ranking zbudował głównie sezon wcześniej, gdy bił rekord za rekordem. Prevc wygrał wtedy 15 z 29 konkursów oraz stanął na podium w przeszło 75 procentach wszystkich startów.

Adam Małysz uplasował się na 6. miejscu, szczytową pozycję w rankingu Elo zanotował na początku sezonu 2003/2004, pierwszego sezonu następującego po wygraniu trzech Pucharów Świata z rzędu. W trakcie swojego drugiego szczytu formy, kiedy to w sezonie 2006/2007 zdobył swoją czwartą Kryształową Kulę, Orzeł z Wisły osiągnął ranking Elo na poziomie 2033. Karierę zakończył z wynikiem 2015 punktów Elo. Tymczasem Kamil Stoch ze swoim szczytowym dorobkiem Elo równym 2039 nie łapie się do czołowej dziesiątki.

Oczywiście wielkości zawodnika nie definiuje tylko szczytowy, często krótkotrwały, moment w karierze. Ważniejszy jest okres, przez jaki skoczek potrafi utrzymać wyrównaną, wysoką formę. Właśnie tę długookresową perspektywę podsumowuje poniższa tabela.

Aktualnie czytasz: Odebraliśmy Stochowi, dodaliśmy Ammannowi. Kto został skoczkiem wszech czasów?

Prezentuje ona średni ranking Elo w trakcie najlepszych trzech lat każdego skoczka. Znów dwa czołowe miejsce zajmują Nykaenen i Ammann, jednak tym razem wyżej plasuje się Małysz - dzięki skokom w latach 2001-2003, w trakcie których zdobył trzy Kryształowe Kule, jest tuż za podium.

Przypomnijmy, że ranking Elo jest aktualizowany po każdych zawodach, jesteśmy zatem w stanie podać dokładny ranking Elo dla każdego zawodnika w konkretnym momencie historii Pucharu Świata. Na tej podstawie możemy oszacować, który skoczek "przewodził" rankingowi Elo po każdym zawodach. 

Jak wynika z tego zestawienia, Małysz był jedynką rankingu Elo po 95 konkursach. Ta liczba każe jeszcze bardziej docenić wielkość naszego rodaka. Imponująco w tym zestawieniu wygląda również 87 konkursów, jakie na czele spędził Ahonen. Fin przez lata potrafił utrzymywać równą i wysoką formę, swoją wytrwałością "przeskakując" więcej niż jedno pokolenie skoczków. Liczba konkursów spędzonych na szczycie nawiązuje do popularnej tenisowej metryki, zliczającej liczbę tygodni spędzonych przez zawodników na czele rankingu ATP. Posługując się taką paralelą, możemy porównać skoczków do ich tenisowych odpowiedników, zajmujących analogiczne miejsca w rankingu tygodni spędzonych na czele - Nykaenena do Novaka Djokovicia, Schlierenzauera do Rogera Federera, a naszego rodaka do Pete’a Samprasa.

Jeszcze ciekawsze wnioski na temat historii Pucharu Świata można wyciągnąć, analizując ranking Elo z perspektywy czasu. Poniższa "heatmapa" prezentuje zawodników, którzy znajdowali się na czele zestawienia przez co najmniej pięć konkursów. Im "cieplejszy" kolor, tym wyższy ranking Elo w danym momencie. Ustawienie zawodników zgodnie z chronologią początków ich karier pozwala prześledzić następujące po sobie ery w skokach narciarskich.

Aktualnie czytasz: Odebraliśmy Stochowi, dodaliśmy Ammannowi. Kto został skoczkiem wszech czasów?

Wykres ilustruje i uwydatnia historyczne momenty PŚ, nachodzące na siebie okresy dominacji wielkich arcyrywali. Mamy tu Weissfloga przegrywającego z Nykaenenem, widać długoletnią rywalizację Małysza z Ahonenem, a także moment, w którym Orzeł z Wisły brutalnie zakończył dominację Martina Schmitta. Jest okres rywalizacji genialnego tria: Simon Ammann, Thomas Morgenstern i Gregor Schlierenzauer. W końcu widać przejęcie władzy w skokach przez współczesne pokolenie - Stocha, Schlierenzauera, Severina Freunda, Petera Prevca, Stefana Krafta i Ryoyu Kobayashiego. Do panteonu legend po kolejnym świetnym sezonie może dołączyć Granerud.

Ammann zyskał, Stoch stracił

Przeanalizowaliśmy już historyczne wyniki Pucharu Świata z perspektywy zarówno klasycznych liczb (liczba podiów), jak i bardziej nowatorskiego sposobu. Na koniec chcielibyśmy niejako napisać historię na nowo - przyjrzeć się temu, jak wyglądałyby wyniki sezonu, gdyby o końcowej pozycji decydowała tylko odległość, a nie wynikowa odległości, not za styl, przeliczników za wiatr i belkę.

Wyobraźmy sobie, że pozbawiamy skoki tego najbardziej subiektywnego elementu. Punktacja sędziowska może mieć szczególne znaczenie w najbardziej zaciętych konkursach, w którym o zwycięstwie decydują ułamki punktów.

Poniższy wykres ilustruje transformację zestawienia Top 10 zawodników z największą liczbą zwycięstw w konkursach Pucharu Świata, jeżeli o końcowej pozycji decydowałyby tylko odległości. Schlierenzauer co prawda pozostałby liderem, ale już nie samodzielnym. Straciłby bowiem aż siedem zwycięstw i w zestawieniu dołączyłby do niego z taką samą liczbą triumfów Matti Nykaenen. Tuż za ich plecami uplasowałby się Ahonnen z dziewięcioma dodatkowymi wygranymi. Największy pozytywny skok odnotowałby Ammann, który zyskałby aż 12 dodatkowych zwycięstw. Pokazuje to, że sędziowie jednak zawsze surowo oceniali styl Szwajcara.

Aktualnie czytasz: Odebraliśmy Stochowi, dodaliśmy Ammannowi. Kto został skoczkiem wszech czasów?

Z kolei Schlierenzauer w naszym alternatywnym świecie zyskałby na liczbie podiów. Chociaż na pierwszy rzut oka wygląda to na sprzeczność, to jednak uzasadnienie jest bardzo logiczne. Ponownie powraca temat jego rywalizacji z Ammannem. Szwajcar zyskałby aż sześć zwycięstw w konkursach, w których właśnie na najwyższym stopniu podium oglądano Austriaka. Sugeruje to, że Schlierenzauer nie był faworyzowany przez sędziów, a mniejsza liczba zwycięstw w alternatywnym świecie spowodowana byłaby właśnie anomalią pod postacią Ammanna i kanibalizacją "wygranych" Austriaka przez Szwajcara.

Podobną liczbę zwycięstw jak Schlierenzauer straciłby Stoch. Skoczek z Zębu od lat traktowany jest jako wybitny "stylista". Nie może więc dziwić, że w świecie, w którym zapominamy o notach za styl, Polak ucierpiałby tak dotkliwie.

Kto na czele?  

W naszych analizach nad wyraz rzadko pojawia się Stoch. W żaden sposób nie umniejsza to mistrzowi z Zębu, nie zapominajmy, że przyglądaliśmy się tylko wynikom PŚ, a Stoch swój pomnik zbudował również dzięki niesamowitym dokonaniom na igrzyskach olimpijskich (trzy złote medale, jeden brązowy). Podobny argument działa w stosunku do Małysza (trzy srebrne i brązowy), który w każdym zestawieniu wypada wysoko, ale jednak nieznacznie odstaje od Ammanna (cztery złote), Nykaenena (cztery złote i srebrny) i Schlierenzauera (złoty, srebrny i dwa brązowe). Z drugiej strony "wąsaty idol" wyprzedza wszystkich wspomnianych zawodników w liczbie indywidualnych złotych medali (cztery) na mistrzostwach świata.

"Bez danych jesteś tylko kolejną osobą z własną opinią" - powiedział przed laty amerykański statystyk William Edwards Deming. Dane pozwalają w pewnym stopniu na obiektywizację naszych dyskusji o świecie, w tym również o sporcie. Czy ktoś z nas pamięta, w jak wielkich trudach Małysz wywalczył swoją trzecią Kryształową Kulę? W sezonie 2002/2003 wygrał tylko trzy konkursy, a jego główny rywal Sven Hannawald - sześć. Możliwe, że gdyby Hannawald nie odpuścił azjatyckiej części sezonu, to on byłby górą na koniec.

Różne sposoby spojrzenia na historyczne wyniki pozwalają na wyciągnięcie innych wniosków. Z naszych rozważań wyłania się jedna kluczowa myśl - trajektorie przebiegu karier zawodników nie są jednowymiarowe. Trudno zamknąć w kilku liczbach tak wybitne i niejednokrotnie nieliniowe życiorysy.

Jednakże z którejkolwiek perspektywy nie spojrzelibyśmy na statystyki, na czoło dziejowej rywalizacji wysuwa się Matti Nykaenen. Lekko deprecjonuje się pozycja Jensa Weissfloga, z kolei mocno zyskuje w naszych oczach Simon Ammann. Sympatyczny Szwajcar na ogół kojarzony jest z wielkimi triumfami na igrzyskach, ale okazuje się, że jego dokonania w Pucharze Świata wyglądają równie okazale.

Czytaj także: