Przepraszam w imieniu Rzeczpospolitej. Karygodny błąd pomimo ostrzeżeń MSZ - napisał na Twitterze szef MSZ w reakcji na doniesienia, że polska prokuratura pomogła reżimowi Łukaszenki, podając dane o polskim prywatnym koncie bankowym działacza opozycji Alesia Bialackiego. Za zatajenie dochodów grozi mu siedem lat.
Sikorski przepraszając za zachowanie polskiej prokuratury, zapewnił, że Polska "zdwoi wysiłki na rzecz demokracji na Białorusi". Polscy politycy mówią o skandalu i żądają wyjaśnień.
A organizacje pozarządowe i białoruska opozycja nie mają wątpliwości, że informacje polskich śledczych przyczyniły się do zatrzymania Bialackiego.
Oskarżenia o ukrywanie dochodów
W ubiegłym tygodniu władze w Mińsku zatrzymały szefa istniejącej od 1996 r. Wiasny (udziela m.in. pomocy represjonowanym), oskarżając go o ukrywanie dochodów, choć w rzeczywistości szef Centrum Praw Człowieka "Wiasna" zbierał on pieniądze na działalność organizacji. Zatrzymanie było możliwe m.in. dzięki danym przekazanym przez litewskie Ministerstwo Sprawiedliwości.
Równą gorliwością wykazała się polska prokuratura. Dokumenty na Białoruś wysłał Departament Współpracy Międzynarodowej Prokuratury Generalnej. Stało się tak, mimo że po represjach na Białorusi prokurator generalny Andrzej Seremet przypominał w wewnętrznych wytycznych, że Polska może odmówić wykonania umowy o pomocy prawnej z 1994 r., gdy sprawa dotyczy przedstawicieli opozycji demokratycznej.
MSZ: Oryginalne tłumaczenie prokuratury
Prokuratura Generalna broni się, że w treści wniosku o pomoc prawną dotyczący Aleksandra Białackiego nie było żadnych informacji, które mogłyby wskazywać na to, że dotyczył on działacza opozycyjnego lub jego działalności opozycyjnej.
Polskiego MSZ to nie przekonuje. Twierdzi, że Mińsk wykorzystuje umowy międzypaństwowe, by represjonować opozycję. Marcin Bosacki, rzecznik resortu powiedział na antenie TVN24, że śledczy zrobili błąd, bo powinni się zwrócić o pomoc do dyplomatów.
- Sugerowaliśmy prokuraturze - i znów ponawiamy tę propozycję - aby, gdy ma wątpliwości, kto jest aktywistą z opozycji białoruskiej, zwracała się do nas - powiedział Bosacki. I dodał: - Tłumaczenie, że we wniosku Białorusi nie było napisane, że człowiek jest ścigany za działalność opozycyjną jest oryginalne. Bo to, tak jakby białoruski reżim miał mówić: tak, ścigamy tego pana, bo walczy o demokrację.
"To głupota, powinna być dymisja"
Także Marek Borowski z SDPL uważa, że polscy politycy nie powinni przekazywać takich danych dyktaturze, bo ta może je źle wykorzystać. Podkreślił też w TVN24, że ten, kto to zrobił, powinien ponieść odpowiedzialność. - Gdzieś przeczytałem tytuł "głupota czy sabotaż". Moje doświadczenie mówi mi, że w Polsce, jeśli dzieją się rzeczy niedopuszczalne, to z reguły jest to jednak głupota - stwierdził Borowski. I dodał: - Trzeba wyciągnąć konsekwencje.
Źródło: tvn24.pl, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24/fot. Twitter