Marszałek Grzegorz Schetyna chce wyposażyć straż marszałkowską w paralizatory elektryczne. Po co w Sejmie takie środki bezpieczeństwa? Jak tłumaczy "Rzeczpospolitej" jeden z sejmowych pracowników, to efekt tragedii w Łodzi.
Schetyna planował, że paralizatory w rękach straży marszałkowskiej pojawią się jeszcze w lutym. Na jego wniosek stosowną nowelizację rozporządzenia o przypadkach, warunkach i sposobach użycia przymusu bezpośredniego przez funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu (straż marszałkowska też podlega pod przepisy o BOR) przygotowuje ministerstwo spraw wewnętrznych i administracji. Jak zapewnia ministerialny urzędnik Jacek Sońta, w przyszłym tygodniu mija termin uzgodnień resortowych w tej sprawie.
Wynik tragedii
Marszałek już w październiku zwrócił się z prośbą o poszerzenie uprawnień straży marszałkowskiej. Ma to być efekt tragedii w łódzkim biurze PiS, kiedy to Ryszard C. zastrzelił Marka Rosiaka, asystenta europosła Janusza Wojciechowskiego. W ataku ranny został też asystent posła Jarosława Jagiełły, Paweł Kowalski. Jak wyjaśnia jeden z polityków PO, wówczas zdano sobie sprawę, że Ryszard C. był lepiej wyposażony niż sejmowi strażnicy.
Obecnie straż marszałkowska jest już dość dobrze uzbrojona. Jej funkcjonariusze mają m.in. broń długą, która jest wykorzystywana np. podczas konwojowania sejmowych dokumentów. Na zakup paralizatorów Kancelaria Sejmu już zarezerwowała 120 tys. zł, a MSWiA szacuje, że koszty mogą być wyższe nawet o 30 tys. zł.
Niepotrzebne?
Paralizatory mają dostać też sami BOR-owcy. Koszt? 5 mln zł. Ale sami funkcjonariusze mówią, że nie są one im potrzebne. Jak przekonuje jeden z funkcjonariuszy, mają oni lepsze i skuteczniejsze sposoby obezwładniania.
Sensu wyposażania straży marszałkowskiej w paralizatory nie widzi poseł Bartosz Arłukowicz (SLD). Jego zdaniem, wystarczy "odrobina dobrej woli", ponadto - jak przypomina - na świecie były przypadki nieuzasadnionego użycia tych urządzeń, które doprowadziły do utraty zdrowia i narażenia życia. Jak przypomina dziennik, od paralizatora właśnie zginął w 2007 r. na lotnisku w Kanadzie 44-letni Robert Dziekański.
Źródło: "Rzeczpospolita"
Źródło zdjęcia głównego: TVN24