Brutalne pobicia, handel narkotykami i okradanie własnego klubu, tak - według ustaleń reporterów "Superwizjera" - wyglądała działalność bojówki Psycho Fans, czyli pseudokibiców Ruchu Chorzów. Przez wiele lat jednym z jej liderów był Łukasz B., pseudonim Baluś. Reportaż "Rządziłem gangiem kiboli" przygotowali Szymon Jadczak i Michał Fuja.
30 września 2017 roku. Katowickie osiedle Witosa, godzina 6.20. Grupa składająca się z kiboli Ruchu Chorzów i Wisły Kraków, w tym Pawła M. pseudonim Misiek, polowała na lidera bojówki GKS Katowice Daniela D. Atak został dokładnie zaplanowany. Kibole znali adres i plan dnia swojej ofiary. Czekali w bmw, które po akcji zostało spalone.
To jeden z wielu ataków dokonanych przez kibolskich bandytów.
Wyznanie gangstera
Psycho Fans - bojówka pseudokibiców Ruchu Chorzów - przez lata byli uznawani za najgroźniejszy, najbrutalniejszy i najlepiej zorganizowany gang kiboli w Polsce. Kilkuset bezwzględnych chuliganów, których mroczna sława szybko wyszła poza Śląsk. Doniesienia o ich kolejnych bandyckich akcjach trafiały na czołówki gazet. Potęgę zbudowali między innymi dzięki świetnie zorganizowanej strukturze, z którą bardzo długo nie potrafiła poradzić sobie policja. Chorzowscy kibole swoje działania opierali na zasadach zaczerpniętych ze służb specjalnych. Mieli nawet swoje komórki wywiadowcze. Kontrolowały one zarówno to, co robią konkurencyjne gangi, jak i policja.
Na ich czele stał Łukasz B., pseudonim Baluś. W gangu przeszedł drogę od szeregowego żołnierza, wyróżniającego się bezwzględnością i lojalnością, do jednego z liderów psychofanów. Teraz zdecydował się opowiedzieć, jak wygląda życie w kibolskiej bojówce.
- Na akcje planowane jeździły osoby ze ścisłego grona grupy, które były uważane w grupie za osoby sztywne. Że jak byłby jakiś przypał, to te osoby siedziały na sztywno, k***a, nikt by się nie rozp*******ł - opowiada reporterom "Baluś".
Wyjaśnia kulisy tego, co nazywa się "robieniem kogoś". - Podkładało się takiemu delikwentowi GPS-a, jeździło się za nim. Wiedziało się wszystko o jego codziennych ruchach, gdzie się porusza, co robi. Ściągało się zdjęcia jego, jego rodziny. Wiedziało się, gdzie pracuje, o której, na którą, kiedy kończy.
- Według policji "Baluś" był takim nieformalnym szefem wywiadu Psycho Fans - wskazuje Marcin Pietraszewski z katowickiej "Gazety Wyborczej". - Wszyscy byli pod wrażeniem tego, w jaki sposób wykorzystywał media społecznościowe. Potrafił włamywać się na konta pseudokibiców innych klubów, zdobywać zdjęcia, adresy. Potrafił hakować maile także dziewcząt pseudokibiców śląskich klubów. To chyba był jego ulubiony sposób, bo dziewczyny wymieniały w korespondencji bardzo dużo informacji o tym, co robią ich partnerzy - dodaje.
Brutalność i sadyzm grupy
Chociaż efekt zabójstwa i pobicia ze skutkiem śmiertelnym jest identyczny, konsekwencje dla sprawców diametralnie się różnią. Z tej różnicy doskonale zdają sobie sprawę atakujący w grupie kibole. W polskim prawie zabójstwo zagrożone jest dożywotnim więzieniem. Tymczasem za pobicie, nawet skutkujące śmiercią ofiary, grozi maksymalnie 10 lat odsiadki. W praktyce kibole skazywani za udział w pobiciu ze skutkiem śmiertelnym po kilku latach wychodzą na wolność.
Sposób działania grupy Psycho Fans, brutalność jej członków i skłonności sadystyczne pokazuje nagranie z monitoringu stacji benzynowej znajdującej się przy autostradzie A4 na odcinku Katowice - Kraków. Ofiarami ataku byli spotkani przypadkowo kibice konkurencyjnej drużyny, jadący na pogrzeb kolegi. Pobicie zakończone zostało zmiażdżeniem kostki leżącego na brzuchu i półprzytomnego mężczyzny. Zrobił to osobiście szef psychofanów Maciej M., pseudonim Maślak.
- Łamaliśmy łokcie, wyrywaliśmy barki, łamaliśmy oczodoły - wylicza Łukasz B. Przyznaje, że złamać komuś nogę czy wyłamać kolano nie jest wcale ciężko.
O pseudokibicach Ruchu Chorzów głośno zrobiło się po brutalnym ataku na plaży w Gdyni w 2013 roku. Wtedy cała Polska mogła zobaczyć w akcji kilkuset chuliganów, którzy w środku dnia, na oczach tłumu turystów skatowali meksykańskich marynarzy. Organizacja i poziom agresji psychofanów robiła wrażenie nawet na konkurencyjnych kibolskich gangach.
Do obowiązków członków grupy należały codzienne treningi sztuk walki. Odbywały się w opanowanym przez nich klubie sportów walki. Trener a zarazem jeden z przywódców grupy, Maciej S., reprezentował Polskę na mistrzostwach świata w brazylijskim ju-jitsu. Obecnie jest kolejnym z członków grupy, który poszedł na współpracę z policją.
"Baluś" opisuje to, w jaki sposób przebiegała komunikacja w grupie przed akcją. - Miałem na przykład jednego małolata na mieście, dzwoniłem do niego i mówiłem mu: "dawaj szybko, k***a, za piętnaście minut k***a", powiedzmy, tam, gdzie ostatnio. I oni już wiedzieli, o co chodzi, jakie miejsce, co. I już brał na przykład, wiedziałem że on weźmie tego, tego i tamtego - mówi Łukasz B. Dodaje, że członkowie grupy byli wzywani czasem tylko po to, żeby "pokazać wrogowi, że licho nie śpi".
Jak wylicza jeden z funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego Policji, grupa kibolska zajmowała się "wprowadzaniem do obrotu narkotyków, wyłudzaniem podatku VAT, napadami rabunkowymi, uprowadzeniami dla okupu". Podkreśla, że z kibicowaniem nie miało to wiele wspólnego.
Narkotyki, haracze, okradanie własnego klubu i jego kibiców
Na opanowanym przez kiboli Śląsku i w sąsiednich województwach rozkwitł handel narkotykami, który był głównym źródłem dochodu pseudokibiców. Rozbudowana struktura grupy była idealnym fundamentem do zbudowania siatki dilerskiej. W ciągu około 10 lat "Baluś" wprowadził na rynek prawie 800 kilogramów amfetaminy, kokainy, marihuany i mefedronu.
Śląskie osiedla zostały podzielone pomiędzy konkurujące ze sobą grupy kiboli. Namalowane na ścianach familoków symbole drużyn miały istotne znaczenie biznesowe.
Jedną z metod zarobkowania grupy było też ściąganie haraczy z lokali rozrywkowych i gastronomicznych na terenie Śląska. Podczas wtargnięcia do jednego z takich lokali kibole pobili ochroniarzy i klientów, co widać na niepublikowanym wcześniej nagraniu, które pokazał "Superwizjer". Takie działanie miało przekonać właściciela do wynajęcia właściwej ochrony.
Ale dobry biznes kibole robili również, wyprowadzając pieniądze z własnego klubu. Na przykład - odsprzedając ze sporym zyskiem darmowe bilety i karnety wymuszane na władzach Ruchu Chorzów. Najwięcej pieniędzy zarabiano na organizacji meczów wyjazdowych. Koszt takiej podróży dla zwykłych kibiców był sztucznie zawyżany a różnica w cenie trafiała do kieszeni kiboli.
- Najlepszym takim wyjazdem, gdzie zarobiliśmy dużo pieniędzy, to był wyjazd na finał Pucharu Polski do Kielc. Z jednego pociągu zarobiliśmy siedemdziesiąt czy osiemdziesiąt tysięcy złotych - wyznaje "Baluś". - Te pieniądze szły później na rakietnice, jakieś akcje zbrojne, na maczety, na auta robocze, telefony - wylicza. Potwierdza, że to były źródła utrzymania zorganizowanej grupy przestępczej.
Pomysł na wyeliminowanie prokuratora
Bandytom z Chorzowa ciągle było mało. Perspektywy znacznie wyższych zarobków dawały zaskakujące porozumienia z konkurencyjnymi gangami. Na przykład z kibolami Wisły Kraków z grupy Sharks.
- To był w ogóle inny klimat, inne pieniądze. Nigdy nie patrzyliśmy, żeby zarabiać pieniądze, tylko żeby się na napie****ć. Byliśmy z takiej grupy, a oni po prostu zarabiali pieniądze, jeździli drogimi autami. Byliśmy zapraszani na lożę VIP - opowiada Łukasz B.
- Przyjeżdżaliśmy w dresach, koszulkach Psycho Fans, w adidasach. W kolejce stały jakieś tam gwiazdy, piłkarze, osoby telewizji, a myśmy sobie bokiem wchodzili, tak jakby nigdy nic. Nieraz wchodziłem z nożem w kieszeni. Piliśmy, jedliśmy, ćpaliśmy. "Zielak" na przykład rozmawiał sobie z takim Bońkiem, z Nawałką. Tak jakby nigdy nic, staliśmy w dresie i mówimy: "ty, chłopie, jak to jest k***a, ty, my się tu czujemy nieswojo, my nie jesteśmy dobrze ubrani, w dresach". A on: "a pie***l to chłopie, sami swoi". Sami swoi, a wszyscy w garniturach, w koszulach - opowiada "Baluś", komentując zaskakującą dla wielu współpracę z krakowskimi kibolami.
- Były takie sytuacje, że pseudokibice z Krakowa mieli karty zawodników i proponowali piłkarzy do wypożyczenia, których Ruch będzie chciał. Dochodziło do takich paradoksalnych sytuacji, im to bardzo imponowało - opowiada agent z CBŚP.
Współpraca między grupami Psycho Fans i Sharks zwiększyła rynki zbytu dla narkotyków. Umożliwiła też lepsze zorganizowanie wspólnych, nielegalnych interesów. Kibole ze Śląska byli zawsze chętni do działania. Ich koledzy z Krakowa byli natomiast lepsi w planowaniu – to oni wprowadzili używane jednorazowo, palone po akcji samochody czy wytyczane z wyprzedzeniem drogi ucieczki. Umożliwiło to lepsze przygotowanie włamań, napadów rabunkowych i uprowadzeń dla okupu.
Psychofani byli łakomym kąskiem dla organów ścigania. Jednak nie pozostawali bierni. W pewnym momencie poczuli się na tyle pewnie i bezkarnie, że postanowili wyeliminować prokuratora, prowadzącego śledztwo przeciwko gangowi. Byli nawet gotowi dokonać zamachu na jego życie. "Baluś" mówi, że szef grupy, czyli "Maślak", zdobył adres prokuratora od funkcjonariusza policji. Przyznaje, że gang współpracował ze skorumpowanymi policjantami. - Płacono im za przekazywanie informacji - wyjaśnia.
Kiedy plan zabójstwa prokuratora okazał się zbyt ambitny, najpierw podjęto próbę zainfekowania jego komputera treściami pedofilskimi. Poważnie rozważano też spalenie pomieszczeń sądu, w którym znajdowały się akta dotyczące sprawy kiboli. Podpalacz miał uciec z sądu, spuszczając się po linie. Podobne metody stosowano już wcześniej przy włamaniach.
Plany zostały jednak pokrzyżowane przez jeden z najazdów na zwaśnione osiedle. Ochraniani przez Łukasza B. młodzi szalikowcy śmiertelnie pobili spotkanego tam kibica Górnika Zabrze. - Przyjechaliśmy zamalować grafy kibiców Górnika i przy okazji, jak by byli jacyś kibice Górnika, tacy normalni, to mieliśmy ich pobić. To było normalną koleją rzeczy, jak się jeździło na takie rzeczy – opowiada "Baluś". Mówi, że młodzi członkowie gangu zadziałali pod wpływem impulsu. - Ci małolaci go dopadli. Skakali mu po głowie. Szczególnie jeden – dodaje Łukasz B. Po wszystkim – opisuje – ofiara leżała na ulicy cała blada, jakby bez życia.
Czy kibole przejęli się tym, że ich ofiara prawdopodobnie nie żyje? – pyta reporter "Superwizjera". - Trochę tak - zapewnia "Baluś". – Ale według akt pojechaliście na hot dogi – przypomina dziennikarz. - No, pojechaliśmy na hot dogi po tej akcji – przyznaje jego rozmówca.
Brutalne zabójstwo, którego grupa zwyrodnialców dopuściła się na środku ulicy w Rudzie Śląskiej w październiku 2017 roku, wstrząsnęło opinią publiczną. Spowodowało też mobilizację policji, która za swój priorytet uznała złapanie morderców i poskromienie psychofanów.
Pół roku później w największej realizacji w historii Centralnego Biura Śledczego Policji zatrzymano kilkudziesięciu kiboli z Chorzowa oraz współpracujących z nimi Sharksów z Krakowa.
Współpraca z policją
Początkowo Łukasz B. uniknął zatrzymania. Ukrył się w Krakowie u zaprzyjaźnionych pseudokibiców Wisły Kraków. Jednak po kilku miesiącach uznał, że jedynym wyjściem jest współpraca z policją. Wiązało się to ze złożeniem wyjaśnień ujawniających wszystkie znane przestępstwa i obciążeniem dawnych kolegów. Do zeznania namówił też kilku swoich żołnierzy. W efekcie na ławę oskarżonych trafiły 53 osoby.
Jako mały świadek koronny Łukasz B. stał się jedną z najbardziej znienawidzonych osób na Śląsku. W dzielnicach, gdzie wcześniej sam siał postrach, pojawiały się graffiti, które wprost nazywają go konfidentem. Krótko po wyjściu z aresztu "Baluś" został też zaatakowany używanymi przez pseudokibiców racami sygnałowymi.
Źródło: Superwizjer
Źródło zdjęcia głównego: Superwizjer TVN